Dziś były zajęcia częściowo w podgrupach. Pierworodny ruszył ku przygodzie w górach ze swoim zastępem (wymaga chyba dodatkowego wpisu), a nas swoje kochane dziewczynki tatomąż zapakował ku plaży Woodstown. Plaża cicha i spokojna, bo jest brzegiem naszej rzeki w tym miejscu szerokiej sporo, bo zbliżającej się do ujścia. Plaża ma wiele nazw od "muszelkowej" bo zawsze pokłady białych muszli zalegają na niej, a nawet spotkałam się z nazwą "polska plaża" bo... ma wydmę :) Wszystko to prawda, ma muszelki, ma wydmę. I nie ma na niej dużo fal. Dlatego Zuzka ją lubi, bardziej niż hałaśliwe inne. Ma jeszcze jeden plus, że ma fajny pub Saratoga. Odwiedziliśmy go po spacerze.
Helenka dziś sprawdzała fakturę plaży, kamyków i muszelek. Potem miała wypas na przystrzyżonym pięknie upstrzonym stokroteczkami trawniku. I cóż, nie ukrywam, że pogoda w tą Palmową Niedzielę się rozpoczęła!
Po plaży były odwiedziny u świeckiej rodziny. Lecz jak wiadomo czas jak przyjemnie upływa, to jakoś tak szyciej...
Wróciliśmy oczekiwać na powrót Franka. Po 15 kilometrowym spacerze w towarzystwie swoich harcerskich kompanów i kompanek przybył z twarzą ogorzałą od słoneczka i z zapałem na następne wyprawy.
Niedziela minęła.
Komentarze
Prześlij komentarz