Przejdź do głównej zawartości

Europejska rewolucja klimatyczna

Powiedzmy sobie wprost, że te wakacje, jakie by one nie były, mogą być jednymi z ostatnich, których większość z nas doświadczy w takiej formie do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. I powiedzmy sobie jeszcze bardziej wprost - styl życia, do jakiego przywykliśmy przez ostatnie kilka czy kilkanaście lat już wkrótce przejdzie do historii. A wszystko dzięki europejskim decydentom, którzy fundują nam wzrost cen i kosztów wszystkiego w imię walki z ociepleniem klimatu.

W coraz większym stopniu walka ta przypomina kroczącą wielkimi krokami rewolucję. Natomiast rewolucje mają to do siebie, że wywoływane w imię poprawy życia prostych ludzi najczęściej negatywnymi skutkami dotykają właśnie tych prostych ludzi chcących zwyczajnie żyć swoim życiem. Nie bez powodu ukuto powiedzenie, że „rewolucja zjada swoje własne dzieci”. Bo zwykle jest ona gwałtowną zmianą, która burzy porządek świata, by wykuć całkiem nowy świat.

I taki cel przyświeca właśnie Komisji Europejskiej, która opracowała program naprawy świata nazwany dość enigmatycznie „Fit for 55”. To dwanaście dyrektyw, które jasno określają kierunek i charakter zmian prawnych w państwach Wspólnoty, które mają doprowadzić do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Docelowo, czyli do roku 2030 emisja ta ma się zmniejszyć o 55 procent.

Trzeba przyznać, że jest to plan śmiały i z pewnością radykalny. Tak jak radykalne są wszystkie rewolucje. W dyrektywach KE zapisano wprost, że „Fit for 55” wynika z troski o obywateli Unii Europejskiej, a nawet szerzej - o całą ludzkość.

„Musimy wymagać wiele od naszych obywateli i jeszcze więcej od przedsiębiorców, jednak w słusznej sprawie. Naszym celem jest zapobiegnięcie sytuacji, w jakiej ludzkość zacznie toczyć wojny o wodę i żywność ” - tak mniej więcej można streścić wypowiedź Frans Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. Zielonego Ładu. Jest on głównym architektem programu „Fit for 55” i prezentując swoje dzieło zapewniał, że powstanie specjalny fundusz socjalny służący wyrównywaniu szans pomiędzy państwami członkowskimi, które mogą ucierpieć wskutek wykonywania klimatycznych unijnych dyrektyw. 

Słuchając europejskiego komisarza można odnieść wrażenie, że w zasadzie nie ma się czy martwić, bo Unia Europejska pomoże każdemu, kto poniesie zwiększone koszty nowego zielonego ładu. Niestety, koszty poniesiemy wszyscy, a wszystkim Unia nie będzie w stanie pomóc, bo nawet najbardziej rozbuchany fundusz nie pokryje rosnących rachunków za dosłownie wszystko. Skala wzrostu kosztów nie jest dokładnie znana, ale można ją ocenić czytając unijne dyrektywy i wytyczne a potem tłumacząc je na język zrozumiały dla zwykłego zjadacza chleba w dowolnym kraju Wspólnoty.

Podstawową ideą europejskiej rewolucji klimatycznej jest wzrost opłat za emisję dwutlenku węgla, a także rozszerzenie zakresu opłat na nowe sektory gospodarki. Przeciętny obywatel powie, że przecież jego to nie dotyczy, bo on nie emituje dwutlenku węgla czy innych gazów cieplarnianych, a przynajmniej nie w skali, która może znacząco wpływać na klimat. Owszem, przeciętny obywatel nie emituje, ale praktycznie każda gałąź gospodarki, z której korzysta - już tak.

Zarówno przewoźnik samolotowy, jak i firma dostarczająca lekarstwa do pobliskiej apteki. Zarówno hotel w greckim kurorcie wyposażony w klimatyzację i pompujący czystą wodę do basenu, jak i taksówkarz wiozący nas do domu po kolacji w restauracji, która też zapłaci za emisję dwutlenku węgla w swojej kuchni. Zarówno producent paliwa do naszych samochodów, jak i wydawca gazety czy rolnik hodujący stado krów. Zapłaci każdy po równo. A że po równo nie znaczy sprawiedliwie to wie każde nieco bardziej rozgarnięte dziecko.

Wdrożenie dyrektyw związanych z „Fit for 55” sprawi, że nadejdzie taka chwila, kiedy 90 procent z nas - mieszkańców krajów Unii Europejskiej - będzie musiała się zastanowić, czy ciężko zarobione pieniądze wydać na drogie jedzenie, czy na równie drogie leki, czy może zapłacić nimi za horrendalnie drogi przelot na wakacje. Bo na wszystko nie będzie nas zwyczajnie stać. Oczywiście w imię walki z globalnym ociepleniem klimatu, do którego Europa przyczynia się zaledwie minimalnie już teraz skutecznie ograniczając emisję gazów cieplarnianych. Czego nie robią ani Chiny, ani Stany Zjednoczone, ani Rosja, ani tym bardziej biedne kraje w Ameryce Południowe czy Afryce, które jeszcze przez dziesięciolecia będą korzystać z tanich i nieekologicznych technologii odsprzedanych im często przez firmy europejskie.

Tymczasem na Starym Kontynencie od dłuższego czasu funkcjonuje Europejski System Handlu Emisjami CO2, który obejmuje głównie sektor energetyczny. Z grubsza oznacza to, że każdy unijny otrzymuje pulę darmowych licencji na emisję dwutlenku węgla, natomiast za nadmiar produkcji trzeba zapłacić. Jeśli wciąż zadajecie sobie pytanie o powody nieustających podwyżek cen gazu czy prądu, to odpowiedź leży właśnie w systemie handlu emisjami gazów cieplarnianych. Koncerny energetyczne, gazowe czy paliwowe muszą zwyczajnie płacić Unii Europejskiej za nadprodukcję CO2. Z tym że jeszcze w roku 2014 tona kosztowała 5 euro, tak dziś za taką samą produkcję trzeba zapłacić 52 euro. A koncerny nie są organizacjami charytatywnymi, więc swoje koszty przerzucają na odbiorców końcowych i ostatecznie to my płacimy za nadmierną, zdaniem Komisji Europejskiej, emisję.

Tymczasem „Fit for 55” rozszerza system handlu emisjami także o transport lądowy, morski oraz powietrzny, a także budownictwo. Na prosty, chłopski rozum będzie to skutkowało podwyżkami cen wszystkiego, bo wszystko na pewnym etapie trzeba gdzieś przewieźć. Z kolei włączenie budownictwa oznacza, że emisją będzie również ogrzanie naszego domu, mieszkania. Nawet jeśli do ogrzania wykorzystamy gaz, którego producent już zapłacił za emisję CO2. Dodatkowo dyrektywy Komisji Europejskiej przewidują stopniowe ograniczanie darmowych licencji na emisję czyniąc z nich „towar” deficytowy. Prawo rynku jest nieubłagane i mówi, że jeśli towar jest deficytowy to musi być drogi. Łatwo zatem wysnuć z tego wniosek, że cena licencji na nadwyżki produkcyjne musi wzrosnąć. Niektórzy przewidują, że dwukrotnie. Inni nie są aż takimi optymistami i spodziewają się większego wzrostu cen.

Skalę podwyżek można zresztą wyczytać z samego programu „Fit for 55”. Zapisano w nim „zapewnienie”, że w roku 2030 ceny paliw na stacjach benzynowych będą dwukrotnie wyższe niż obecnie. Ratunkiem mają być samochody elektryczne, które będą najbardziej ekonomicznym prywatnym środkiem lokomocji, chociaż też znacznie droższym niż obecnie, bo przecież prąd do ich ładowania również podrożeje.

Niektórzy mówią, że można przecież żyć bez samochodu, albo można znacznie ograniczyć jego używanie. To prawda, jednak samochody to tylko czubek góry lodowej. Podwyżki obejmą też koszty mieszkania. Ogrzewanie - jeśli nie będzie pochodziło ze źródeł ekologicznych - będzie obłożone horrendalnymi opłatami. Remonty podrożeją również, bo przecież wyprodukowanie czegokolwiek będzie droższe, dojazd fachowca będzie droższy, a i sam fachowiec podwyższy ceny za robociznę, żeby wyżywić siebie i rodzinę.

Póki możemy cieszmy się dobrym jedzeniem, tanimi alkoholami, ubraniami zmienianymi co sezon, lekami za naprawdę niewielkie pieniądze, wodą w kranie, możliwością pojechania na wycieczkę w weekend, tanimi wakacjami w ciepłych krajach. 

Już za osiem lat to wszystko przejdzie do historii. Za dobre jedzenie zapłacimy krocie, alkoholu posmakujemy od święta, nowe ubranie kupimy sobie kiedy dostaniemy spadek po bogatym wujku, na lekarstwa zaciągniemy mikropożyczkę, samochodem pojedziemy raz do roku do pobliskiego kurortu bacznie obserwując wskaźnik poziomu paliwa, a do ciepłych krajów - tak jak kiedyś - będą latać jedynie bogacze.

Jeśli „Fit for 55” wejdzie w życie w proponowanej przez Komisję Europejską formie, mamy szansę zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych w Europie. Czy planeta to odczuje? Szczerze wątpię. Czy odczujemy to my i nasze dzieci? Z całą pewnością. Ale nie będą to odczucia pozytywne.


Felieton opublikowany w magazynie MIR

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę

Fot. Prograffing Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie. Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia? Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli. Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka,

Stukanie

Otóż taka jest sytuacja, że na początku grudnia stuka nam kilka rocznic istotnych. Jakoś tak się złożyło, że najpierw 3 dnia miesiąca bieżącego stukneło pannie Dorocie 3 lata życia wesołego. Dzień później nam najstarszej połowie rodziny stukneło 11 lat od zamieszkania pod dachem, pod którym nadal mieszkamy (młodsza połowa Futraków mieszka oczywiście krócej, bo i życie ich krótsze jest nieco, na przykład panny Doroty - zaledwie trzyletnie - ale o tym już chyba było). 5 grudnia mieliśmy przerwę w świętowaniu, mogliśmy wyleczyć kaca i chwilę odpocząć od szampańskiej zabawy, ale tylko po to, żeby już grudnia 6 świętować stuknięcie kolejne - tym razem wydarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie 6 grudnia, mając dość trochę obrabiania zdjęć dzieci z przedszkola na Kabatach, napisałem list (jak się okazało za długi, chociaż wyszło na to, że w sam raz) do niejakiej Iwki, której wtedy nawet wirtualnie nie znałem. A potem już poszło, kawa, kino, jedna impreza, druga impreza, ślub