Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2019

Gierki niepospolite

Taka scenka. Pojechaliśmy z żoną na zakupy, dzieci zostały z dziadkami. Wracamy, Helka z Dosią i babcią grzecznie siedzą przy stole i w coś grają. Pytam Dosi: - W co gracie? Na co Dośka bez chwili zastanowienia, za to z błyskiem w oku: - W ping-ponga! Oto jak wygląda gra w ping-ponga zdaniem naszej najmłodszej pociechy: Okazuje się, że da się bez paletek, za to z szach-matami :)

15 lat, 5 lat, 80 dni i miesiąc później

Pora może na trochę podsumowań. Bo już widzę tłum naszych czytelników niecierpliwie gryzących paznokcie w wyczekiwaniu na jakieś wiadomości z futraczego obozu. Wybaczcie milczenie, ale jak się nie ma czasami czasu wypić porządnie kawy z żoną, to czas na pisanie bloga tym bardziej idzie w odstawkę. Dokładnie dwa dni temu mieliśmy rocznicę i miesięcznicę w jednym. Rocznica była piętnasta i upamiętniała kamień milowy w naszym życiu, jakim był pierwszy napisany przeze mnie list do mojej przyszłej żony. List był wirtualny, żona nawet nie rozważała wtedy, że będzie żoną, a tym bardziej moją, a ja nie podejrzewałem, że te kilka zdań (podobno bardzo dużo i bardzo długie były) zaważy tak bardzo na życiu nie tylko moim, ale i wszystkich moich bliskich, a tym bardziej nie podejrzewałem tego, że owocami tego listu będą zupełnie nowe życia, w postaci naszych dzieci. I tu dochodzimy do drugiej rocznicy. 5 lat temu jeden z tych owoców ujrzał światło dzienne. Chociaż może nie do końca ujrzał, bo

Dwa tygodnie

Zostały jeszcze dwa tygodnie. 14 dni do chwili kiedy w pełni i w komplecie przeniesiemy się do Polski. Nieco ponad 300 godzin do chwili, kiedy dziewczyny dołączą do chłopaków i dotrą do Gabryelina, na naszą małą wieś, która mamy nadzieje będzie równie gościnna co niewielkie irlandzkie miasteczko, które było naszym domem przez 13 lat. Nie da się ukryć, że tęsknimy. Każdy z osobna i wszyscy razem. Dni jakby się wydłużały (chociaż przecież wraz z nastaniem jesieni coraz bardziej się skracają). Tygodnie ciągną się niemiłosiernie i zdają się nie mieć końca. Ten dzień nastąpi, wiemy to wszyscy, ale na razie trudno jest wracać do pustego domu. Do ścian, których jeszcze nie rozpycha radosny krzyk naszych maluchów, albo żonine wołanie na obiad. To nie jest tak, że jakoś smutno mi wyjątkowo. Jest mi tęskno. Bo przecież przez te ostatnie lata nie rozstawaliśmy się na tak długo. Nie było takiego czasu, kiedy nie widzieliśmy się przez tyle długich dni. Nie znałem czegoś takiego jak cichy i pusty

Zmienia się

Od dwóch tygodni Futraki są podzielone na grupę żeńską w Irlandii i grupę męską w Polsce. Wygląda to trochę tak jakby emigracja zarobkowa odwróciła w naszym przypadku kierunek.  Dwa tygodnie to i mało i dużo. W skali całego naszego życia, dramatycznie mało. Ale w skali tego, ile się wydarzyło przez ten czas - bardzo dużo.  Zamieszkałem w naszym domu i zacząłem go powoli urządzać. Zacząłem pracę. Skończyłem 44 lata. Iwka z kolei pracę skończyła. I jeszcze wiele mniejszych i większych nowych zdarzeń, w które obfituje każdy dzień. A to bilet miesięczny pierwszy od nie-wiadomo-kiedy. A to samotne noce, a z drugiej strony odnawianie znajomości. Poznawanie się na nowo z rodziną, widywaną teraz częściej niż przez ostatnie 13 lat. A to nagłą możliwość wyskoczenia do szwagra lub szwagierki na kawę.  No i nie zapominjamy o niezwykłym doświadczeniu jeżdżenia po europejskiej stronie dróg i ulic. I ten ciągły głos w głowie przypominający "Pasażer od chodnika!".  Polska z perspektywy kogoś

13 lat minęło

Przedwczoraj minęło dokładnie 13 lat od chwili kiedy wraz z Iwką, Frankiem i Zuzką w brzuchu Iwki wylądowaliśmy w Cork, żeby zamieszkać w Irlandii. 13 lat temu zaczęliśmy być imigrantami. A wczoraj ja przestałem być imigrantem. Wróciłem do Polski. Wróciłem, żeby w Polsce zamieszkać, pracować i żyć. Czyli mniej więcej robić to samo, co przez ostatnie 13 lat na wyspie z dala od rodziny i wielu znajomych.  Skończyłem swoją irlandzką przygodę, a za kilka tygodni przygodę tę skończy także Iwka z Zuzką, Helką i Dosią. Franek zupełnie niespodziewanie zakończył emigrację już w sierpniu. Pojechał do Polski na wakacje... i został.  Ciężko tak w kilku zdaniach podsumować 13 lat życia w innym kraju. Niełatwo zawrzeć w paru słowach to, co emigracja nam dała, a co trochę też odebrała. Nie traktujemy naszego wyjazdu do Irlandii w kategoriach zysków i strat, ani tych finansowych, ani społecznych, ani żadnych innych.  To była przygoda i trochę szkoła życia, a na pewno próba dla nas jako ludzi, c

Wrześniowe wrzenie.

Nadejszła wiekopomna chwila. Futraczana rodzina jest obecnie w stanie przejściowym. Przechodzimy, jak zawsze z dobra do większego dobra. Czas wracać do domu. Do Polski. Czas się, żegnać i czas pakować. Jesteśmy gotowi. Na wszystko. Mówimy "Amen", zamykamy oczy i z ekscytacją ruszamy na Mazowsze. Do zobaczenia!

Krowy nie latają

Helka i Dosia bawią się "torem" i zwierzętami. Planują jakieś podróże i wycieczki, ustawiają samochody w konwój, ładują do nich zwierzęta itp. Nagle Helka wypala do Dosi: - Teraz jedziemy do Polski, ale Ty nie możesz z nami jechać. - Dlaczego? - pyta się z żalem siostra. - Bo krowy nie mogą latać samolotami! I teraz zastanawiam się czy nie pokazać im tego odcinka Monty Pythona z latającymi owcami. W sumie prawie w klimacie.

Nowe paprotki

13 lat temu przyjechaliśmy z żoną moją w podróż poślubną do Irlandii. Też był początek maja, też czasami świeciło słońce, też nie było zbyt ciepło jak na majówkę. I chociaż wtedy zuepłnie inaczej na Irlandię patrzyliśmy, to jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Nadal o tej porze roku na łąkach, w lasach, w zakamarkach różnych rosną sobie paprotki, małe i duże, które nieodmiennie wyglądają fantastycznie w fazie "narodzin". Wczoraj pojechaliśmy do Cheekpoint, na plac zabaw, a ja wziąłem Zorkę 5 i zrobiłem kilka zdjęć. Między innymi właśnie młodym paprotkom. Jak Iwka stwierdziła - wyglądają jak koniki morskie. I coś w tym jest. Nadal uważam, że to jedne z najbardziej fotogenicznych roślin w tej fazie wzrostu. Nie sądzicie?

Poleciał

Zostało nas pięcioro, niczym te palce u jednej ręki (lub nogi). Oficjalnie w czwartek nasz pierworodny spakował swój dobytek (jak się okazuje niecały) zapakował go do samochodu (nieswojego, bo prawa jazdy jeszcze nie ma) i przeniósł się do swojego nowego domu. Jednym słowem: wyprowadził się. 5 minut przed wyprowadzką - wielka radość Trochę to dziwne uczucie, ale nie jakoś szczególnie szokujące, bo do wyprowadzi szykował się przynajmniej kilka tygodni, a od kilku dni wiedział już dokąd się przenosi. My też nie prosiliśmy usilnie, żeby został. Wprost przeciwnie, wyprowadzka radość wielką nam sprawiła. Bo po pierwsze, pełnoletni człowiek musi w końcu się usamodzielnic, a im wcześniej wyleci z gniazda i odetnie pępowinę, tym lepiej. Po drugie, jakoś chyba lepiej nam się dogaduje z Frankiem kiedy widzimy go mniej i mniej nam rzucają się w oczy jego nastolatkowe jeszcze zachowania. Po trzecie wreszcie, chłopak kończy szkołę i będzie miał całkiem ciekawy zawód, pracuje na pełny etat, wię

Względnie starzy

O tym, że wszystko jest względne mówił już dawno temu niejaki Einstein (czy Zweinstein). I okazuje się, że nawet miał rację.  Potwierdzają to obserwacje dzieci i młodzieży przebywającej niemal nieustannie w naszym otoczeniu, czyli mówiąc krótko - naszych dzieci.  Wczoraj na przykład Helka uraczyła mnie przykładem owej względności. Przy okazji wieczornego opowiadania jakiejś kolejnej zmyślonej historyjki (wieczorne bajki w wykonaniu Helki stają się swoistą tradycją i jak ich nie ma, Dosia się nieco dnerewuje, a czasami wręcz odmawia spania) stwierdziła na coś takiego: - No i te dziewczynki [bohaterki opowieści dziwnej treści] miały mamę. Ale ona umarła, bo była bardzo stara. Miała... [tu nastąpiło chwilowe zawahanie] 50 lat.  Cóż, wygląda na to, że już niedługo będziemy razem z Iwką "bardzo starzy". Co więcej, nawet mamy znajomych, którzy "bardzo starzy" już są. Wiemy, bo byliśmy niedawno na "pięćdziesiątce" naszego dobrego przyjaciela. Ale to opowieść na

Mistrzowska pszczółka

Jest taki konkurs wśród uczniów szkół podstawowych, w którym literuje się słowa od łatwych, poprzez trudne, aż po te naprawdę skomplikowane. Wydawałoby się, że literowanie to nic trudnego, ale okazuje się, że po angielsku to jednak jest pewna sztuka, bo tutaj każda literka ma swoją własną nazwę. Na przykład takie proste "h" nazywa się "ejdż", równie proste "y" to "łaj" a na przykład "w" to już "dablju". I weź tu człowieku przeliteruj komuś swoje imię i nazwisko kiedy nazywasz się "Krzysztof Wiśniewski". Przecież to brzmi jak jakaś mowa Obcych z okolic Syriusza, albo innej mgławicy Andromedy. No bo kto normalny nazywa się "kej ar zet łaj es zet ti ou ef dablju aj es en aj i dablju es kej aj". Oczywiście po pewnym czasie człowiek się uczy tego na pamięć i nawet obudzony o północy recytuje to z zamkniętymi oczami. Ale są słowa, których nawet ja się nie nauczę na pamięć i nie przeliteruję po angielsku w żaden

Stary blog znika

Kilka dni temu Blox.pl wysłał nam wiadomość, w której z wielką przykrością poinformował nas, że nasz stary blog prowadzony właśnie na Blox.pl ( futraki.blox.pl ) zniknie za jakiś czas w odmętach internetu. To co tam napisane, czyli nasze perypetie z wyjazdem do Irlandii oraz kilka dobrych lat naszej irlandzkiej przygody będzie można czytać jeszcze do końca kwietnia. Potem trzeba będzie się zadowolić tym co piszemy (niestety zbyt rzadko) tutaj, na bloggerze.  Oczywiście jest opcja przeniesienia całej zawartości bloga z bloxa gdzieś indziej, ale na razie mi się ta sztuczka nie udała. Może w najbliższym tygodniu, może później... a może w ogóle. Na razie całość bloxowego bloga mam na dysku w komputerze, więc jest szansa, że gdzieś to jeszcze trafi, tak aby wszelkiej maści wścibscy i ciekawszy naszej futrakowej przygody mogli sobie poczytać.  A może... może.... Może skłoni mnie to do przeniesienia się całkowicie na jakąś nową platformę, na przykład wzorem jednego z moich ulubionych blogów (

Rozmówki

O tym, że nasze dzieci są dwujęzyczne już pisałem nieraz. O manifestacjach tej dwujęzyczności w postaci mieszania dwóch języków jednym zdaniu też już było. Ale dobrych przykładów nigdy dość, a dzisiejsza rozmowa z Helką po szkole naprawdę nas rozśmieszyła. Helka spędzając codziennie 5 godzin w klasie i mówiąc tam tylko po angielsku lekko się przestawia na język tubylczy i czasami chwilę zajmuje jej przestawienie się na polski. Dziś jadąc z nami po Dosię i rozważając ile to ma zabrać jutro naleśników do szkoły (bo wtorek przed Środą Popielcową to w Irlandii Naleśnikowy Wtorek - odpowiednik naszego Tłustego Czwartku) stwierdziła w końcu, że weźmie chyba tylko trzy bo przecież: - Pani said, że jutro pójdzie do shop, żeby nam buy naleśniki na Pancake Tuesday. Chwilę nam zajęło ogarnięcie tego zdania i pojęcie jego głębi. Kiedy już ogarnęliśmy, uśmiechy nie schodziły nam z twarzy dobre kilka minut. Bo przecież nie wypada się w głos śmiać z tego, co mówi małe dziecko, szczególnie jeśli mó

Prawie wiosna

Już lekko czujemy, że nadchodzi. Już jakby czaiła się gdzieś w opłotkach i nieco nieśmiało wychylała głowę. Jeszcze nie przyszła w pełni, ale jest już tuż, tuż... Częściej wychodzimy na spacery, częściej siadamy na schodach przed domem, dzieci coraz więcej malują kredą na podjeździe, a popołudniami ciągną nas na spacery tu czy tam.  Jak to w tym starym kawale - wszystko wyłazi spod ziemi.  I nawet nasz kwietnik przed domem (który wykonałem swego czasu sam, tymi ręcami) został uprzątnięty przez małżonkę szanowny. Znak to niechybny, że już zaraz będziemy się cieszyć jakimiś kwiatkami przed oknem.  I chociaż dziś akurat trochę kąpie z nieba (w końcu to jednak Irlandia, a nie jakieś Sahara), to już i dnie coraz dłuższe i temperatury nieco wyższe. Znaczy się niedługo będziemy korzystać z uroków pogody.  Na razie tylko takie małe popołudniowe wyprawki robimy. Na przykład taki wypad do Woodstown, na plażę, żeby dać się wysmagać wiosennemu wiatrowi. 

Co to był za film

Okazuje się, że w młodym pokoleniu brytyjskiej kinematografii wyrósł "ciekawy" reżyser. Nazywa się Jim Hoskins i nakręcił dzieło nazwane "An Evening with Beverly Luff Linn". Obejrzeliśmy i jesteśmy...  no właśnie... sam nie wiem. Z jednej strony ubawiłem się jak dawno na żadnym filmie, a z drugiej strony ciężko to komuś polecić bez ostrzegania, że to jednak jest dość specyficzny kawałek filmu. Bo nawet jeśli sama historia jest "miłosna, ale nie romantyczna" jak stwierdziła moja osobista żona i całkiem ciekawa, to jednak postacie i sposób opowiadania tej historii nie każdemu do gustu przypadnie.  Jeśli komuś kiedyś spodobały się wytwory filmowe spod znaku ZF Skurcz, albo jeśli ktoś lubi dziwactwa i zupełnie zaskakujące sytuacje, to będzie zachwycony. Jeśli jednak ktoś woli opowiadanie zgodne ze sztuką i raczej bez dziwactwa, to niech się trzyma od "An Evening with Beverly Luff Linn" z daleka.  Sama fabuła nie jest skomplikowana. Pani nie kocha Pan

Nocne opowieści

Wczoraj wypadła moja kolej uspiania maluchów naszych. Iwka pojechała pięknie śpiewać w chórze, więc mnie przypadł w udziale zaszczyt położenia Helki i Dosi do ich przytulnych łóżek. Mało brakowało a one uśpiłyby mnie, bo dziś zupełnie niespodziewanie to nasze dziewczynki opowiedziały mi bajkę na dobranoc. A najpierw stwierdziły, że moja wersja "Trzech świnek" im jakoś zgrzyta, więc lepiej będzie jak opowiedzą mi własną.  Oczywiście tego jak ta ich wersja brzmiała nie da się powtórzyć. Ale może spróbuję. Choćby oddać lekko klimat.  Trzy świnki poszły sobie do lasu i tam zrobiły domki. Jedna, to była mała świnka, taki mały brat, zrobiła domek ze "straw" [tu następuje korekta taty, który podpowiada, że z "trawy"] i tam miała tylko krzesełko. Taka druga świnka, też mały brat, poszła do lasu i zrobiła dom z patyka [tata w tej chwili mało nie paryska śmiechem wyobrażając sobie dom wystrugany z patyka]. I takie patyki były małe i nie były duże.  I potem te świnki

Tabletka na pisanie

Mam nadzieję, że już wkrótce będę tutaj zaglądał bardziej regularnie, i że wy dwaj lub trzej wierni czytelnicy, którzy jeszcze zostali, także będziecie odwiedzać naszego bloga częściej niż raz na pół roku (i to też tylko po to, żeby się przekonać, że nic nowego się nie pojawiło). Otóż za sprawą zgody małżonki i dobrego serca matki zażyłem tabletkę na pisanie. Tabletka ma formę prostokątna, ma 10 cali przekątnej i nie da się jej połknąć (a przynajmniej ja nie umiem, choć pewnie są tacy, co by nie mieli z tym problemu). Ma za to właściwości takie, że zachęca do postawienia jej sobie na dowolnej płaskiej powierzchni, na przykład tak jak teraz na kolanach, podłączenia klawiatury i napisania paru słów tu czy tam. Jednym słowem (a właściwie trzema) - dorobiłem się tableta. A właściwie nie tyle się dorobiłem, co dostałem w prezencie. I mam zamiar go używać do czegoś więcej niż do grania, oglądania śmiesznych filmików i przeglądania zdjęć z wakacji. Bliższe relacje z moich bliskich spotkań

Scenka (cześć kolejna, wersja od 18 lat)

Dialog z Helką sprzed kilku dni. Siedzimy przy stole, obiad gotowy. Brakuje tylko Franka. Zaciekawiona Helka pyta: - Gdzie jest Franek? - Poszedł na miasto, do kolegi. - Pobawić się? - Tak. Może lalkami? - Nieeee... - To samochodzikami? - Tato, nie! Może cyckami? - Czym? - No cyckami! Reszta dzieci zaśmiewa się do rozpuku, a ja z Iwką zbieramy szczęki z podłogi. Jak już zebraliśmy, dołączyliśmy do śmiechu.

Wszystkiego DOBREGO w 2019

Niestety dlugiego wpisu nie bedzie. Pisze z pracy, komputer nazywa sie MAC i nie ma tu polskich literek. A ja nie techniczna nie jestem za mocno, wybieram i redaguje to co pisze, nie wybierajac tekstu z polskimi literkami. Nie jest wiec tak jak bym chciala, Wy na pewno tez lekko niekomfortowo sie czujecie z tym. Nie wiem czy to zmienic tutaj na blogge'rze czy ogolnie w komputerku? Poniewaz to mocno upierdliwe jest - niniejszym koncze, linkujac pare slow o naszej historii. klik: Futraki w The Irish Times (New in the Parish) A kto wytrwal do tej pory zapraszam na audycje o pieczeniu pierniczkow. Zdradzam kilka tajemnic, ale nie wszystkie :) klik: Gadam o pienikach w Winterval'owej Polskiej Wiosce.