Zaczął się pocić ze sporym opóźnieniem, więc czeka go dzień w pozycji poziomej, mocno przykrytej. No ale zaczął. Donoszę mu ciepłe ziołowe herbatki, a i chleb z masłem, miodem i czosnkiem postawiłam u wezgłowia. Mruknął, że zje. A co go powaliło, nie wiem, wirus czy cuś. W każdym razie, roztaczam czułą opiekę, i organizuję parterowo-szkolne obowiązki i inne popołudniowe uciechy dla poKrzyśków. No bo przecież, nie poTomków :)
Wczoraj wieczorem już zaczęłam przygotowywać grunt i podwaliny, dobrego humoru syna, którego bycie "na nie", i to z argumentem "bo tak", mogłoby wpłynąć na płynność ranka. Zapowiedziałam, że proszę by wstał dziarsko i bez ociągań. Wstał. Na wszelki wypadek ja wstałam wcześniej i wyprodukowałam domową bezglutenową pizzę, coby lunch do szkoły był dla dzieci weselszy, i odwrócił uwagę od istotnych rzeczy. Nigdy nie wiadomo, co bowiem przerwie atmosferę ładu-składu, i będzie pierwszym dominkiem popychającym ku zagładzie i pełnej klapie nasze humory.
Przetrwaliśmy. Zuzka po trzech dniach, już nie mogła się doczekać szkoły. W tym wszystkim zdążyłam nawet ją uczesać :) Obyło się bez dąsów.
Pizza na lunch i o! dzieci zaczarowane.
Cała trójka z preclami w łapkach siedziała już w samochodzie 8.29. Wiem, nie przebije Pana Męża, on czasem i 8.15 potrafi-Ł ruszyć spod domu (miał minus jedno dziecko) . Jednakże, teraz Franek chodzi na nogach do szkoły, i Zuzka także. Ja tylko, by mieć na oku Helkę, po prostu zapakowałam ich do auta.
Franka podwiozłam pod Park, Zuzke do skrzyżowania. Ona już sama się wyrywa, by samodzielnie przechodzić pod okiem "Pana-Lizaka" czyli Terlocka który dzierży wielkie STOP i przeprowadza dzieciaki do bramy szkoły.
Ranek dzieci-pizza-owsianka-wyjście, spowodowało, że nie zdążyłam wstawić prania do naszej nowej bajernej pralki. Tak, tak, będzie i morał :) Przyszłam i gadająć do Helki zmywałam po śniadaniach. Zdziwia mnie jednakże poświata i jasność jaka zaczęła bić z naszej skądinąd niejasnej podłogi jadalnianej. Dobrą chwilę zajęło mojemu mózgowi rozeznanie co to jest. Tafla wody w jadalni powiększała sie i powiększała...
Rzuciłam co miałam pod ręką. Ręczniki, narzutę i polecialam po następne ręczniki i narzutę i ... powiadomić choraska o potopie. Musiał zejść. Sprawdzić co i jak. Okazało się, że zbyt głęboko wepchnięty był wąż odpływowy pralki w rurę odpływową główną zbierającą wode ze zlewu. Tyle wystarczyło.
I pomyśleć, że równocześnie mogła działać i ona.
Wodospad byłby jak nic...
edit:
Obudziła mnie panienka. O taka:
I niniejszym pozdrawia Was ona z tronu :)
Wczoraj wieczorem już zaczęłam przygotowywać grunt i podwaliny, dobrego humoru syna, którego bycie "na nie", i to z argumentem "bo tak", mogłoby wpłynąć na płynność ranka. Zapowiedziałam, że proszę by wstał dziarsko i bez ociągań. Wstał. Na wszelki wypadek ja wstałam wcześniej i wyprodukowałam domową bezglutenową pizzę, coby lunch do szkoły był dla dzieci weselszy, i odwrócił uwagę od istotnych rzeczy. Nigdy nie wiadomo, co bowiem przerwie atmosferę ładu-składu, i będzie pierwszym dominkiem popychającym ku zagładzie i pełnej klapie nasze humory.
Przetrwaliśmy. Zuzka po trzech dniach, już nie mogła się doczekać szkoły. W tym wszystkim zdążyłam nawet ją uczesać :) Obyło się bez dąsów.
Pizza na lunch i o! dzieci zaczarowane.
Cała trójka z preclami w łapkach siedziała już w samochodzie 8.29. Wiem, nie przebije Pana Męża, on czasem i 8.15 potrafi-Ł ruszyć spod domu (miał minus jedno dziecko) . Jednakże, teraz Franek chodzi na nogach do szkoły, i Zuzka także. Ja tylko, by mieć na oku Helkę, po prostu zapakowałam ich do auta.
Franka podwiozłam pod Park, Zuzke do skrzyżowania. Ona już sama się wyrywa, by samodzielnie przechodzić pod okiem "Pana-Lizaka" czyli Terlocka który dzierży wielkie STOP i przeprowadza dzieciaki do bramy szkoły.
Ranek dzieci-pizza-owsianka-wyjście, spowodowało, że nie zdążyłam wstawić prania do naszej nowej bajernej pralki. Tak, tak, będzie i morał :) Przyszłam i gadająć do Helki zmywałam po śniadaniach. Zdziwia mnie jednakże poświata i jasność jaka zaczęła bić z naszej skądinąd niejasnej podłogi jadalnianej. Dobrą chwilę zajęło mojemu mózgowi rozeznanie co to jest. Tafla wody w jadalni powiększała sie i powiększała...
Rzuciłam co miałam pod ręką. Ręczniki, narzutę i polecialam po następne ręczniki i narzutę i ... powiadomić choraska o potopie. Musiał zejść. Sprawdzić co i jak. Okazało się, że zbyt głęboko wepchnięty był wąż odpływowy pralki w rurę odpływową główną zbierającą wode ze zlewu. Tyle wystarczyło.
I pomyśleć, że równocześnie mogła działać i ona.
Wodospad byłby jak nic...
edit:
Obudziła mnie panienka. O taka:
I niniejszym pozdrawia Was ona z tronu :)
Komentarze
Prześlij komentarz