Przejdź do głównej zawartości

Co to był za film


Okazuje się, że w młodym pokoleniu brytyjskiej kinematografii wyrósł "ciekawy" reżyser. Nazywa się Jim Hoskins i nakręcił dzieło nazwane "An Evening with Beverly Luff Linn". Obejrzeliśmy i jesteśmy...  no właśnie... sam nie wiem. Z jednej strony ubawiłem się jak dawno na żadnym filmie, a z drugiej strony ciężko to komuś polecić bez ostrzegania, że to jednak jest dość specyficzny kawałek filmu. Bo nawet jeśli sama historia jest "miłosna, ale nie romantyczna" jak stwierdziła moja osobista żona i całkiem ciekawa, to jednak postacie i sposób opowiadania tej historii nie każdemu do gustu przypadnie. 

Jeśli komuś kiedyś spodobały się wytwory filmowe spod znaku ZF Skurcz, albo jeśli ktoś lubi dziwactwa i zupełnie zaskakujące sytuacje, to będzie zachwycony. Jeśli jednak ktoś woli opowiadanie zgodne ze sztuką i raczej bez dziwactwa, to niech się trzyma od "An Evening with Beverly Luff Linn" z daleka. 

Sama fabuła nie jest skomplikowana. Pani nie kocha Pana, bo kocha innego, którego uważa za nieżywego. I na tego innego natyka się zupełnie przypadkiem w telewizji. Jedzie więc, by się z nim spotkać osobiście, a pomaga jej w tym jeszcze inny pan, który ją z kolei kocha. Po drodze następuje milion komplikacji i sytuacji, których nie powstydziłby się niejeden surrealista. Na koniec następuje coś w rodzaju kulminacji i nic już nie jest takie jak się wydawało. 

Najciekawsze jednak jest to co nie jest powiedziane wprost, a do tego każda nowa postać budzi albo śmiech, albo zdziwienie, albo wręcz osłupienie. A najczęściej wszystko na raz. Bo przecież nie w każdym romantycznym filmie o miłości spotykamy recepcjonistka, który wygląda jak góra z dziwaczną szopą włosów na czubku. 

Zresztą fryzury w tym filmie zasługują na osobny opis, o który się jednak nie pokuszę, bo żaden opis nie oddały tego co się dzieje na ekranie i na co widz patrzy z oczami rozszerzającymi się z coraz większym osłupieniem. 

Ogólnie zabawy jest co niemiara. A największą zabawą okazuje się zgadywanie "co też Pan Reżyser jeszcze wymyślił". I zapewniam was, nie jesteście sobie w stanie wymyślić tego co jemu się w głowie urodziło. 

Jeśli ktoś lubi być zaskakiwany w sposób naprawdę surrealistyczny - polecam. Jeśli ktoś woli bardziej klasyczny zestaw scewn filmowych - raczej niech obejrzy coś innego. 

A dla tych co jednak się zdecydują - An Evening with Beverly Luff Linn https://g.co/kgs/SY9hNy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popolitykujmy

Kilka dni temu jechałem ze znajomym w dłuższą drogę i była okazja do pogadania o tym i owym. Takie trochę "nocne Polaków rozmowy" tyle że rano i w samochodzie, więc bez procentów. Tematów było dużo, ale oczywiście w końcu zeszło na politykę. Bo jakże by to było tak bez polityki w polskim gronie. A skoro polityka to wiadomo... narzekanie i psioczenie na polską, pożal się Boże, klasę polityczną, która z klasą to może ma wspólną jedynie nazwę, ewentualnie konto na "Naszej Klasie". I tak w trakcie głośnego zastanawiania się nad powodami obecnego spsienia, czy mówiąc delikatniej, zepsucia sceny politycznej skrystalizowała mi się taka myśl, która od dawna chodziła mi po głowie. Padło pytanie znajomego, dlaczego w latach 20-tych wszystkie, lub niemal wszystkie ważne parti...

6 lat później...

6 lat temu była niedziela i był to ostatni dzień wakacji dla Franka. W poniedziałek poszedł do nowej szkoły, poznał nowych kolegów i koleżanki, a my w lekkim stresie zastanawialiśmy się jak to będzie, jak sobie poradzi, jak chociażby się porozumie, bo przecież szkoła była irlandzka, a Franek prawie słowa po angielsku nie umiał. Oczywiście okazało się, że sobie poradził, po kilku godzinach wyszedł z klasy z uśmiechem i następnego dnia chciał wracać. No i do dziś nie wiemy kto przeżył większy stres, my czy on. Tak w skrócie wyglądał jeden z tych naszych "początków", kiedy 6 lat temu stawialiśmy pierwsze kroki na irlandzkiej ziemi jako imigranci. Ten właśnie dzień często mi się przypomina, kiedy teraz z tej samej klasy, w której Franek zaczynał przygodę ze szkołą w Irlandii, obieramy Zuzkę. Wtedy siedziała jeszcze w brzuchu u mamy zupełnie nieświadoma swojej przyszłości. Podobnie zresztą i my tej przyszłości byliśmy nieświadomi, nie mieliśmy pojęcia o tym co będziemy robić, gd...

Nadzieja umiera ostatnia

"Kończy się tydzień, nie ma nadziei, że następny coś jeszcze zmieni..." zaśpiewał w roku 1988 słynny zespół Kult. W obecnej sytuacji wiele osób zmienia "tydzień" na "rok" i mocno pesymistycznym wzrokiem patrzy w bliższą czy dalszą przyszłość. A przecież nadzieja to jest jedyna co nam jeszcze pozostało po tym 2020 roku, który miał być taki pięknie jubileuszowy, okrągły i pełen fantastycznych wydarzeń. A okazał się jednym z tych, o których mówi "stare chińskie przekleństwo" - Obyś żył w ciekawych czasach. Niewątpliwie czas zarazy jest bardzo ciekawy. I niewątpliwie starzy Chińczycy mieli rację w ten sposób przeklinając swoich wrogów. Ostatnie 12 miesięcy (a nawet nieco mniej, zważywszy, że koronawirus dotarł do nas w okolicach wczesnej wiosny) przemodelowało w zasadzie wszystkie podstawy naszego życia i zmieniło nas na tylu poziomach, że aż trudno tutaj wszystkie te aspekty wymienić. Gospodarczo Europa prawie leży na łopatkach. Społecznie jesteśmy ...