Jeśli komuś kiedyś spodobały się wytwory filmowe spod znaku ZF Skurcz, albo jeśli ktoś lubi dziwactwa i zupełnie zaskakujące sytuacje, to będzie zachwycony. Jeśli jednak ktoś woli opowiadanie zgodne ze sztuką i raczej bez dziwactwa, to niech się trzyma od "An Evening with Beverly Luff Linn" z daleka.
Sama fabuła nie jest skomplikowana. Pani nie kocha Pana, bo kocha innego, którego uważa za nieżywego. I na tego innego natyka się zupełnie przypadkiem w telewizji. Jedzie więc, by się z nim spotkać osobiście, a pomaga jej w tym jeszcze inny pan, który ją z kolei kocha. Po drodze następuje milion komplikacji i sytuacji, których nie powstydziłby się niejeden surrealista. Na koniec następuje coś w rodzaju kulminacji i nic już nie jest takie jak się wydawało.
Najciekawsze jednak jest to co nie jest powiedziane wprost, a do tego każda nowa postać budzi albo śmiech, albo zdziwienie, albo wręcz osłupienie. A najczęściej wszystko na raz. Bo przecież nie w każdym romantycznym filmie o miłości spotykamy recepcjonistka, który wygląda jak góra z dziwaczną szopą włosów na czubku.
Zresztą fryzury w tym filmie zasługują na osobny opis, o który się jednak nie pokuszę, bo żaden opis nie oddały tego co się dzieje na ekranie i na co widz patrzy z oczami rozszerzającymi się z coraz większym osłupieniem.
Ogólnie zabawy jest co niemiara. A największą zabawą okazuje się zgadywanie "co też Pan Reżyser jeszcze wymyślił". I zapewniam was, nie jesteście sobie w stanie wymyślić tego co jemu się w głowie urodziło.
Jeśli ktoś lubi być zaskakiwany w sposób naprawdę surrealistyczny - polecam. Jeśli ktoś woli bardziej klasyczny zestaw scewn filmowych - raczej niech obejrzy coś innego.
A dla tych co jednak się zdecydują - An Evening with Beverly Luff Linn https://g.co/kgs/SY9hNy
Komentarze
Prześlij komentarz