Przejdź do głównej zawartości

Ufff

To  był niby tydzień, a zmeczył jak miesiąc.... Przybajmniej mnie. Ale już za: choroby i podroże i wizyty w polskim urzedzie i Ważne Terminy Oddawania prac. Były też Duże Plusy tygodnia. Krzysiek miał urlop, więc troił się przy obowiązkach gdy ja chorowalam. Spędziłam noc U Koleżanki. Koleżankowałam się w "Krakowie pod Dublinem", bo dom jest eh i ah i w ogóle atmosferyczny, klimatyczny i jak-ja-bym-chciala-z-tamtąd-nie-wychodzic.

Będzie obszerniej w weekend.
I o pracach w szkole i końcu sesji też.
Na deser Koszmarka, czyli Goralka w moim szaliku. Może komuś coś przypomina? Obraz wzooroooowaaanyyy nieeudolnieee na jednej z polskich malarek. Nie powiem że mojej ulubionej, bo zgadniecie.
Lecę. Na drinka. O :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popolitykujmy

Kilka dni temu jechałem ze znajomym w dłuższą drogę i była okazja do pogadania o tym i owym. Takie trochę "nocne Polaków rozmowy" tyle że rano i w samochodzie, więc bez procentów. Tematów było dużo, ale oczywiście w końcu zeszło na politykę. Bo jakże by to było tak bez polityki w polskim gronie. A skoro polityka to wiadomo... narzekanie i psioczenie na polską, pożal się Boże, klasę polityczną, która z klasą to może ma wspólną jedynie nazwę, ewentualnie konto na "Naszej Klasie". I tak w trakcie głośnego zastanawiania się nad powodami obecnego spsienia, czy mówiąc delikatniej, zepsucia sceny politycznej skrystalizowała mi się taka myśl, która od dawna chodziła mi po głowie. Padło pytanie znajomego, dlaczego w latach 20-tych wszystkie, lub niemal wszystkie ważne parti...

6 lat później...

6 lat temu była niedziela i był to ostatni dzień wakacji dla Franka. W poniedziałek poszedł do nowej szkoły, poznał nowych kolegów i koleżanki, a my w lekkim stresie zastanawialiśmy się jak to będzie, jak sobie poradzi, jak chociażby się porozumie, bo przecież szkoła była irlandzka, a Franek prawie słowa po angielsku nie umiał. Oczywiście okazało się, że sobie poradził, po kilku godzinach wyszedł z klasy z uśmiechem i następnego dnia chciał wracać. No i do dziś nie wiemy kto przeżył większy stres, my czy on. Tak w skrócie wyglądał jeden z tych naszych "początków", kiedy 6 lat temu stawialiśmy pierwsze kroki na irlandzkiej ziemi jako imigranci. Ten właśnie dzień często mi się przypomina, kiedy teraz z tej samej klasy, w której Franek zaczynał przygodę ze szkołą w Irlandii, obieramy Zuzkę. Wtedy siedziała jeszcze w brzuchu u mamy zupełnie nieświadoma swojej przyszłości. Podobnie zresztą i my tej przyszłości byliśmy nieświadomi, nie mieliśmy pojęcia o tym co będziemy robić, gd...

witaj szkoło!

Aż trudno uwierzyć, że od napisania  tego posta minęły już prawie dwa miesiące. Dziecięciem będąc pamiętam, że wakacje mijały mi błyskawicznie, jednego dnia odbierałem świadectwo, potem coś się działo i nagle trzeba było znów do szkoły wstawać. Okazuje się, że to wcale nie mija z wiekiem. Teraz też mam wrażenie, że zaledwie kilka dni temu dzieci nasze żegnały się ze swoją szkołą (Franek żegnał się na dobre), cieszyły się na dwa miesiące porannego lenistwa i całodziennych szaleństw, a tu nagle przychodzi druga połowa sierpnia i za chwilę te same dzieciaki zapakują plecaki książkami i ruszą dzielnie do swoich pierwszych klas. Tak, oboje do pierwszych. Ten rok tak się układa, że Zuzka zaczyna poważną edukację w pierwszej klasie podstawówki, a Franek jeszcze poważniejszą - w pierwszej szkoły średniej. I powoli dopada nas ta świadomość, że to już nie przelewki. Szczególnie synek, a raczej jego wiek, daje do myślenia. Kim będzie? Co go czeka? Jak sobie poradzi? Czy jego wybory są dobr...