Przejdź do głównej zawartości

Ding... Ding... Dingle!

W zasadzie wszystko ma swój początek 39 lat temu, kiedy rodziła się mała Iwonka, dokładnie ta sama, która po 39 latach wpadła na pomysł, żeby urodziny swoje spędzić zgoła inaczej i zabrać rodzinę na WYPRAWĘ. Okazja była w zasadzie podwójna, bo nadarzył się jednocześnie ostatni weekend wakacji i zadzwonił ostatni dzwonek oznajmiając, że kolejna taka okazja zdarz się dopiero w lipcu przyszłego roku. A do tego czasu to jeszcze tyle się może wydarzyć.
Nastąpiły krótkie dywagacje i szybkie kalkulacje, a ich wynikiem było niedzielne popołudnie spędzone rodzinnie w samochodzie pędzącym na zachód naszej małej, ale uroczej wyspy. Do przejechania, jak na irlandzkie odległości, było całkiem sporo, bo jakieś 250 kilometrów, z czego znaczna część wcale nie autostradami, tylko całkiem wąskimi i krętymi drogami, czasami w ulewnym deszczu.
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż w końcu dojechaliśmy!
Pierwszy cel - hostel Dingle Gate - został osiągnięty wczesnym wieczorem, kiedy słońce jeszcze było dość wysoko, chociaż określenie dokładnego położenia utrudniały gęste chmury, mgła i trochę mżawki.
Ale nam mimo wszystko humory dopisywały:
Witamy w Dingle Gate!
Szybka kolacja dla wszystkich głodmorów, krótki spacer po okolicy, żeby nogi rozprostować, chwila w "świetlicy" przy ping-pongu (!!!) i już trzeba było się kłaść spać, bo dzień następny zapowiadał się tyleż obiecująco, co długo i potencjalnie męcząco.

Dzieci miały obiecaną niespodziankę, i to z tych, których trudno się domyślić, bo nie wiedziały czego się spodziewać w całkiem nowym miejscu. Zapakowaliśmy więc naszą przemiłą gromadę do dzielnego auta i pomknęliśmy dalej na zachód.
Zuzka miała tylko lekki dylemat, bo w hostelu poznała rudowłosą Meave, z którą zaprzyjaźniła się od "pierwszego wejrzenia". Dopiero obietnica, że Meave kiedyś odwiedzi nas w Waterford (plus drobny upominek od koleżanki) ugłaskała Zuzkę na tyle, że bez rozdartego serca pojechała w dalszą drogę.

A w dalszej drodze czekały nas niezwykłe widoki, niestety zasłonięte przez chmury, mgłę i tradycyjną irlandzką mżawkę. Dmuchaliśmy i chuchaliśmy, żeby przepędzić chmury, ale niestety pokonała nas potęga natury i widoków gór, jezior i innych dolin nie było nam dane tym razem oglądać.

Kiedy mgła się ponosiła na chwilę, wyglądało to mniej więcej tak:

Niezrażeni i ciągle w dobrych humorach, a dzieci dodatkowo zaciekawione czekającą je niespodzianką trafiliśmy w końcu do Dingle, czyli małej wioski rybackiej na malowniczym półwyspie, do której ściągają tłumy turystów. My do tego tłumu dołączyliśmy i razem z nimi trafiliśmy do Dingle Oceanworld Aquarium, czyli wielkiego akwarium z przedziwnymi morskimi stworami z całego świata.
Jedne z najdziwniejszych stworów w Oceanworld Aquarium

Ryby, kraby, krewetki, rozgwiazdy, pingwiny, rekiny, żółwie... długo by wymieniać co myśmy tam widzieli. Ważne, że dzieciom się podobało, dorosłym też. A najważniejsze, że dowiedzieliśmy się w końcu gdzie jest Nemo i gdzie raki zimują. Okazało się, że właśnie na Dingle.

Zachwyciwszy się podwodnym światem i korzystając z coraz gęściej padającego deszczu oraz coraz silniej dmuchającego wiatru (który z jakiegoś powodu uparł dmuchać się tak, by nie przewiać przypadkiem deszczowych chmur), wypiliśmy jeszcze kawę/herbatę, pobawiliśmy się, obejrzeliśmy przedstawienie pokazujące dzieciom (i dorosłym też) dlaczego nie wolno wrzucać śmieci do wody, a kiedy już znudziły nam się te atrakcje pobiegliśmy na parking, by w strugach deszczu zapakować dzieci i siebie do samochodu i ruszyć gdzieś, gdzie mniej wody będzie kapało z góry.
Nie było łatwo... bo deszcz uparcie mył nasz samochód i mył, potem jeszcze raz spłukiwał, by po chwili suszenia porywistym wiatrem stwierdzić, że jednak jeszcze raz trzeba umyć. I tak w kółko, aż do Killarney, gdzie dał nam w końcu spokój, a my mogliśmy rozprostować nogi i napełnić brzuchy.

A szukając miejsca do napełnienia brzuchów trafiliśmy na hostel The Sugan, w którym jako młode małżeństwo zatrzymaliśmy się w podróży poślubnej. Nie podejrzewaliśmy wtedy ani przez chwilę, że osiem lat później odwiedzimy to samo miejsce z gromadą dzieci. I to własnych dzieci.

Chwila wspomnień... czyli osiem lat później pod The Sugan
Potem był już tylko urodzinowy obiad, lody gdzieś w drodze i długa droga do domu.

Dzieci zachwycone, chociaż zmęczone. My zadowoleni, chociaż równie zmęczeni. Dingle nadal nie zwiedzone, więc już dziś odgrażamy się, że kiedyś tam wrócimy, pewnie na dłużej i upewniając się u pogodynki, że mniej będzie kapało.

A to co nam udało się zobaczyć i jeszcze uwiecznić, można tutaj zobaczyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę

Fot. Prograffing Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie. Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia? Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli. Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka,

Stukanie

Otóż taka jest sytuacja, że na początku grudnia stuka nam kilka rocznic istotnych. Jakoś tak się złożyło, że najpierw 3 dnia miesiąca bieżącego stukneło pannie Dorocie 3 lata życia wesołego. Dzień później nam najstarszej połowie rodziny stukneło 11 lat od zamieszkania pod dachem, pod którym nadal mieszkamy (młodsza połowa Futraków mieszka oczywiście krócej, bo i życie ich krótsze jest nieco, na przykład panny Doroty - zaledwie trzyletnie - ale o tym już chyba było). 5 grudnia mieliśmy przerwę w świętowaniu, mogliśmy wyleczyć kaca i chwilę odpocząć od szampańskiej zabawy, ale tylko po to, żeby już grudnia 6 świętować stuknięcie kolejne - tym razem wydarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie 6 grudnia, mając dość trochę obrabiania zdjęć dzieci z przedszkola na Kabatach, napisałem list (jak się okazało za długi, chociaż wyszło na to, że w sam raz) do niejakiej Iwki, której wtedy nawet wirtualnie nie znałem. A potem już poszło, kawa, kino, jedna impreza, druga impreza, ślub