Nie ma chyba osoby, której nie dotknęłaby obecna sytuacja. Koronawirus rozlewa się po świecie i wpływa na każdego w mniejszym czy większym stopniu. Mam nadzieję, że na Was, którzy czytacie naszego bloga, jednak w stopniu mniejszym niż większym, że to "dotknięcie" wirusa będzie raczej symboliczne, wirtualne, niż realne i bezpośrednie.
Chociaż siedzimy na wsi spokojnej, my też nie uniknęliśmy odosobnienia i lekkiej paranoi związanej z epidemią.
Dla mnie osobiście, wirus przyczynił się do swoistego powrotu do przeszłości, do czasów kiedy pracowałem wyłącznie z domu, czasami całymi dniami nie wychodząc z czterech ścian. Od kilku dni pracodawca mój wysłał mnie do domu, żebym stąd pisał zamiast siedzieć w newsroomie, który i tak jest już niemal pusty, bo moi koledzy i koleżanki albo też pracują z domu albo siedzą w małych osobnych pokojach i unikają kontaktów.
Swego czasu, w zamierzchłej przeszłości, kiedy jeszcze nie posiadałem ani żony ani dzieci, też pracowałem z domu. Wprawdzie dom był inny i warunki też inne, ale jednak na swój sposób wracam myślami do tamtych czasów.
Wtedy wstawałem rano, robiłem sobie śniadanie i kawę, spoglądałem na korek na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic Warszawy, zakładałem okulary, siadałem do komputera i już byłem w pracy. Siedziałem czasami pięć godzin, czasami osiem, a jak było trzeba to i dłużej. Wcale nie narzekałem na taki układ.
I dziś też nie narzekam, chociaż czasami dyżury mam popołudniowe, więc siadam do pracy po obiedzie i raczej z herbatą, za oknem zamiast ulicy mam krzaki, pole i od czasu do czasu biegnącą sarnę. No i mam ściśle określone godziny kiedy muszę ze słuchawkami na uszach siedzieć przed ekranem.
Oczywiście największym kłopotem jest komunikacja z wydawcami czy innymi pracownikami newsroomu. W normalnych czasach wystarczyło się po prostu odwrócić od komputera i pogadać. W tych czasach, które nastały pozostają komunikatory czy telefon, co nie ułatwia sprawy szczególnie w gorących momentach, kiedy koordynacja słuchania i pisania jest kluczowa.
Wyjątkowe czasy wymagają jednak wyjątkowych poświęceń. A tak, że pracuję w domu to ja się mogę poświęcać. Inni mają gorzej, a nawet znacznie gorzej.
A jak mawia mój dobry kumpel:
Ciężkie czasy robią silnych ludzi, silni ludzie robią lekkie czasy, lekkie czasy robią słabych ludzi, a słabi ludzie robię ciężkie czasy.
(zdecydowanie lepiej brzmi to po angielsku)
Czyli wszystko się zgadza, bo wszystko to już było i powraca w pewnym cyklu. Tak jak i praca w domu.
Chociaż siedzimy na wsi spokojnej, my też nie uniknęliśmy odosobnienia i lekkiej paranoi związanej z epidemią.
Dla mnie osobiście, wirus przyczynił się do swoistego powrotu do przeszłości, do czasów kiedy pracowałem wyłącznie z domu, czasami całymi dniami nie wychodząc z czterech ścian. Od kilku dni pracodawca mój wysłał mnie do domu, żebym stąd pisał zamiast siedzieć w newsroomie, który i tak jest już niemal pusty, bo moi koledzy i koleżanki albo też pracują z domu albo siedzą w małych osobnych pokojach i unikają kontaktów.
Swego czasu, w zamierzchłej przeszłości, kiedy jeszcze nie posiadałem ani żony ani dzieci, też pracowałem z domu. Wprawdzie dom był inny i warunki też inne, ale jednak na swój sposób wracam myślami do tamtych czasów.
Wtedy wstawałem rano, robiłem sobie śniadanie i kawę, spoglądałem na korek na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic Warszawy, zakładałem okulary, siadałem do komputera i już byłem w pracy. Siedziałem czasami pięć godzin, czasami osiem, a jak było trzeba to i dłużej. Wcale nie narzekałem na taki układ.
I dziś też nie narzekam, chociaż czasami dyżury mam popołudniowe, więc siadam do pracy po obiedzie i raczej z herbatą, za oknem zamiast ulicy mam krzaki, pole i od czasu do czasu biegnącą sarnę. No i mam ściśle określone godziny kiedy muszę ze słuchawkami na uszach siedzieć przed ekranem.
Oczywiście największym kłopotem jest komunikacja z wydawcami czy innymi pracownikami newsroomu. W normalnych czasach wystarczyło się po prostu odwrócić od komputera i pogadać. W tych czasach, które nastały pozostają komunikatory czy telefon, co nie ułatwia sprawy szczególnie w gorących momentach, kiedy koordynacja słuchania i pisania jest kluczowa.
Wyjątkowe czasy wymagają jednak wyjątkowych poświęceń. A tak, że pracuję w domu to ja się mogę poświęcać. Inni mają gorzej, a nawet znacznie gorzej.
A jak mawia mój dobry kumpel:
Ciężkie czasy robią silnych ludzi, silni ludzie robią lekkie czasy, lekkie czasy robią słabych ludzi, a słabi ludzie robię ciężkie czasy.
(zdecydowanie lepiej brzmi to po angielsku)
Czyli wszystko się zgadza, bo wszystko to już było i powraca w pewnym cyklu. Tak jak i praca w domu.
Dziękuję za życzenia, miejmy nadzieję, nie żeby się nadziać, ale jednak, czy na boku, czy na wznak, że będzie dobrze, nawet jak teraz nie jest za dobrze.
OdpowiedzUsuńDużo dobra, spokoju, i serdeczności, takiej zwykłej.