Jadę sobie do kolegi na weekend, przede mną jeszcze ze dwie godziny w autobusie, więc dlaczego by nie napisać paru słów. No dlaczegóż by nie, prawda?
Nie tak dawno jak wczoraj, kiedy żona moja szanowna ciężko pracowała w teatrze przymierzając peruki (kto ma Facebooka, może skutki podziwiać tamże), ja zabrałem dzieci do parku, na plac zabaw konkretnie.
I na tym placu zabaw doszło do akcji właściwej.
Dośka wspina się na zjeżdżalnię. Właściwie to grzecznie wchodzi po schodkach, ale "wspina się" brzmi dramatyczniej. Nagle w oddali odzywają się dzwony kościoła St. John's. Dośka zatrzymuje się w połowie wspinaczki, rozgląda się i pyta:
- Tato, co to?
- Ale co? To dzyń, dzyń?
- Tak. Co to jest? Dzyndzyn?
- To dzwon w kościele. Tam gdzie chodzimy na mszę.
- W kościele? Emil? (dla niezorientowanych - ks. Emil to polski ksiądz w Waterford)
- Tak, w kościele, tam gdzie ksiądz Emil.
- Oooo! Idziemy? Teraz?
- Nie, dziś nie idziemy do kościoła.
Tutaj Dosia wywija usta w podkówkę i mówi:
- Uuuu.... A ja lubię.
I tak skończywszy konwersację kontynuuje wspinaczkę na zjeżdżalnię.
Kiedy wieczorem przy piwie w pubie powtórzyłem rozmowę tę żonie, ona tylko stwierdziła: "Kochana. Może zakonnicą zostanie."
Któż to wie. Może.
A tymczasem wracam do książki i podróży do kolegi. Bo przecież podróże kształcą.
Nie tak dawno jak wczoraj, kiedy żona moja szanowna ciężko pracowała w teatrze przymierzając peruki (kto ma Facebooka, może skutki podziwiać tamże), ja zabrałem dzieci do parku, na plac zabaw konkretnie.
I na tym placu zabaw doszło do akcji właściwej.
Dośka wspina się na zjeżdżalnię. Właściwie to grzecznie wchodzi po schodkach, ale "wspina się" brzmi dramatyczniej. Nagle w oddali odzywają się dzwony kościoła St. John's. Dośka zatrzymuje się w połowie wspinaczki, rozgląda się i pyta:
- Tato, co to?
- Ale co? To dzyń, dzyń?
- Tak. Co to jest? Dzyndzyn?
- To dzwon w kościele. Tam gdzie chodzimy na mszę.
- W kościele? Emil? (dla niezorientowanych - ks. Emil to polski ksiądz w Waterford)
- Tak, w kościele, tam gdzie ksiądz Emil.
- Oooo! Idziemy? Teraz?
- Nie, dziś nie idziemy do kościoła.
Tutaj Dosia wywija usta w podkówkę i mówi:
- Uuuu.... A ja lubię.
I tak skończywszy konwersację kontynuuje wspinaczkę na zjeżdżalnię.
Kiedy wieczorem przy piwie w pubie powtórzyłem rozmowę tę żonie, ona tylko stwierdziła: "Kochana. Może zakonnicą zostanie."
Któż to wie. Może.
A tymczasem wracam do książki i podróży do kolegi. Bo przecież podróże kształcą.
Komentarze
Prześlij komentarz