Przejdź do głównej zawartości

skoro pada, to do muzeum

Korzystając z tego, że pogoda wróciła do irlandzkiej letniej normy, czyli było mokro, szaro i ponuro, nie wybraliśmy się tradycyjnie na plażę, ani w góry, ani w ogóle w żaden plener, ale pod dach naszego miejscowego Muzeum Średniowiecznego. Zbieraliśmy się, żeby je obejrzeć już od jakiegoś czasu, ciekawy budynek kusił od dawna, żeby zajrzeć do środka, ale jakoś nie było okazji.
Okazja zdarzyła się wczoraj, kiedy w Irlandii obchodzono Dzień Ojca. Jako przykładny ojciec zabrałem więc dzieci na edukacyjną niedzielną wycieczkę a potem ciacho (na lody temperatura trochę nie pozwoliła, a trochę bardziej ich brak w pobliskiej kawiarni).
W sumie nie wiem czy dzieciom bardziej do gustu przypadło ciacho czy muzeum, ale nie narzekały bardzo ani na jedno ani na drugie, więc mam wrażenie, że nie było źle. Szczególnie że muzeum nawet całkiem interaktywne, z elektronicznymi przewodnikami, które opowiadają o tym co się zwiedza, o tym co się widzi i wskazują gdzie iść dalej. Franek oczywiście po założeniu słuchawki przewodnika zaczął udawać agenta specjalnego i na początku bardziej niż eksponatami interesował się samą obsługą przewodnika, klikaniem i próbami "hackowania" (na szczęście nieudanymi).
Dopiero kusze, miecze i kawałek działa trochę odciągnęły jego uwagę.
Zuzka z kolei oczywiście wolała podziwiać suknie, jakieś zdobienia, chociaż i miecze długo wspomniała.
Helka ostentacyjnie olała ekspozycję (poniekąd w przenośni, chociaż pielucha byłą mokra) i spała grzecznie przez niemal cały czas. Dla niej najciekawszym eksponatem okazało się mamine mleko serwowane w jednej z dwóch sal kinowych.
A rodzice? Pozwiedzali, pooglądali, zobaczyli dwa filmy i trochę przybliżyli sobie historię Waterford. No i podziwiali Paschał z Lismore, podobno niezwykle cenny i unikatowy, chociaż w samym muzeum potraktowany nieco po macoszemu.
Skład win, niestety pusty

Franek spotkał ziomala-króla

Rzeczony unikatowy paschał, w zasadzie ładny

Na koniec przymierzyliśmy się jeszcze do tronu władców Waterford, ale po głębszym zastanowieniu się postanowiliśmy abdykować przed koronacją i pozostać zwykłymi szarymi obywatelami.




Ale żeby nie było, że to wszystko tylko i wyłącznie z mojego powodu...
Dzień wcześniej dzieci nasze ukończyły rok szkolny w Polskiej Szkole w Waterford. Zuzka - zerówkę, Franek - pierwszą klasę gimnazjum. Zarówno one jak i my cieszymy się z wolnych sobót i w końcu prawdziwych dwudniowych weekendów... zresztą tylko dwóch, po za dwa tygodnie skończą i szkołę irlandzką, rozpoczną wakacje i będą miały weekend przez dwa miesiące.

I jeszcze na koniec krótka foto-kronika ostatnich wydarzeń. W kolejności przypadkowej.
Dzień Matki w zerówce i Zuzka recytująca

Rodzinnie w ogrodzie. Lubimy :)

Mini  Mini, czyli dzieci teatralne, a Zuzka wśród nich

Deska, czyli młodzież teatralna, i rapujący Franek  (wiem, że nie słychać, ale uwierzcie na słowo)

Jeden z dziewięciu dni lata w Irlandii, dzieci były zachwycone, my też (do czasu, ale o tym lepiej cicho-sza)

Dobranoc :)
(wiem, że jest środek dnia, ale to nie przeszkadza Helce w drzemce)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popolitykujmy

Kilka dni temu jechałem ze znajomym w dłuższą drogę i była okazja do pogadania o tym i owym. Takie trochę "nocne Polaków rozmowy" tyle że rano i w samochodzie, więc bez procentów. Tematów było dużo, ale oczywiście w końcu zeszło na politykę. Bo jakże by to było tak bez polityki w polskim gronie. A skoro polityka to wiadomo... narzekanie i psioczenie na polską, pożal się Boże, klasę polityczną, która z klasą to może ma wspólną jedynie nazwę, ewentualnie konto na "Naszej Klasie". I tak w trakcie głośnego zastanawiania się nad powodami obecnego spsienia, czy mówiąc delikatniej, zepsucia sceny politycznej skrystalizowała mi się taka myśl, która od dawna chodziła mi po głowie. Padło pytanie znajomego, dlaczego w latach 20-tych wszystkie, lub niemal wszystkie ważne parti...

6 lat później...

6 lat temu była niedziela i był to ostatni dzień wakacji dla Franka. W poniedziałek poszedł do nowej szkoły, poznał nowych kolegów i koleżanki, a my w lekkim stresie zastanawialiśmy się jak to będzie, jak sobie poradzi, jak chociażby się porozumie, bo przecież szkoła była irlandzka, a Franek prawie słowa po angielsku nie umiał. Oczywiście okazało się, że sobie poradził, po kilku godzinach wyszedł z klasy z uśmiechem i następnego dnia chciał wracać. No i do dziś nie wiemy kto przeżył większy stres, my czy on. Tak w skrócie wyglądał jeden z tych naszych "początków", kiedy 6 lat temu stawialiśmy pierwsze kroki na irlandzkiej ziemi jako imigranci. Ten właśnie dzień często mi się przypomina, kiedy teraz z tej samej klasy, w której Franek zaczynał przygodę ze szkołą w Irlandii, obieramy Zuzkę. Wtedy siedziała jeszcze w brzuchu u mamy zupełnie nieświadoma swojej przyszłości. Podobnie zresztą i my tej przyszłości byliśmy nieświadomi, nie mieliśmy pojęcia o tym co będziemy robić, gd...

Nadzieja umiera ostatnia

"Kończy się tydzień, nie ma nadziei, że następny coś jeszcze zmieni..." zaśpiewał w roku 1988 słynny zespół Kult. W obecnej sytuacji wiele osób zmienia "tydzień" na "rok" i mocno pesymistycznym wzrokiem patrzy w bliższą czy dalszą przyszłość. A przecież nadzieja to jest jedyna co nam jeszcze pozostało po tym 2020 roku, który miał być taki pięknie jubileuszowy, okrągły i pełen fantastycznych wydarzeń. A okazał się jednym z tych, o których mówi "stare chińskie przekleństwo" - Obyś żył w ciekawych czasach. Niewątpliwie czas zarazy jest bardzo ciekawy. I niewątpliwie starzy Chińczycy mieli rację w ten sposób przeklinając swoich wrogów. Ostatnie 12 miesięcy (a nawet nieco mniej, zważywszy, że koronawirus dotarł do nas w okolicach wczesnej wiosny) przemodelowało w zasadzie wszystkie podstawy naszego życia i zmieniło nas na tylu poziomach, że aż trudno tutaj wszystkie te aspekty wymienić. Gospodarczo Europa prawie leży na łopatkach. Społecznie jesteśmy ...