Pora może na trochę podsumowań. Bo już widzę tłum naszych czytelników niecierpliwie gryzących paznokcie w wyczekiwaniu na jakieś wiadomości z futraczego obozu. Wybaczcie milczenie, ale jak się nie ma czasami czasu wypić porządnie kawy z żoną, to czas na pisanie bloga tym bardziej idzie w odstawkę. Dokładnie dwa dni temu mieliśmy rocznicę i miesięcznicę w jednym. Rocznica była piętnasta i upamiętniała kamień milowy w naszym życiu, jakim był pierwszy napisany przeze mnie list do mojej przyszłej żony. List był wirtualny, żona nawet nie rozważała wtedy, że będzie żoną, a tym bardziej moją, a ja nie podejrzewałem, że te kilka zdań (podobno bardzo dużo i bardzo długie były) zaważy tak bardzo na życiu nie tylko moim, ale i wszystkich moich bliskich, a tym bardziej nie podejrzewałem tego, że owocami tego listu będą zupełnie nowe życia, w postaci naszych dzieci. I tu dochodzimy do drugiej rocznicy. 5 lat temu jeden z tych owoców ujrzał światło dzienne. Chociaż może nie do końca ujrzał, bo...