Do Galway dojechaliśmy zgodnie z planem, oczywiście planem ogólnym zrobionym w zarysie "na kolanie". Również zgodnie z tym samym planem zjedliśmy późny obiad, poprzedzony kilkoma partiami "Pędzących żółwi", czyli gry która dobra jest na każdą okazję i dla każdego zapewniając rozrywkę i emocje, a przy tym będąc na tyle krótką, by zagrać można było właśnie czekając na pyszne gołąbki. Zjedliśmy co było do zjedzenia, wypiliśmy co było do wypicia, a że nie było sensu siedzieć w hostelu (tym bardziej, że pokój mieliśmy typowo sypialniowy, bez miejsca do posiedzenia nawet), wybyliśmy na miasto. I trzeba przyznać, Galway wieczorową porą jest urocze. Chociaż młodsze od Waterford, wydaje się mieć więcej duszy, więcej zabytków, lepiej wyeksponowanych i ciekawszych. A może to kwestia obycia się z tym co oferuje Waterford? Faktem niezaprzeczalnym jest to, że w czwartkowy wieczór Galway żyje. Pełne kawiarnie, knajpy, puby, restauracje, sporo ludzi na ulicach i ogólnie atmos...
Futraki jakie są każdy widzi