tag:blogger.com,1999:blog-84893980215674033312024-03-13T00:19:17.828+01:00FutrakiFutraki jakie są każdy widziKrzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.comBlogger441125tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-64927622700035509332022-01-31T16:29:00.000+01:002022-01-31T16:29:03.441+01:00Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę<p><b><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEit7VLsQ-MgX7uLlapyaYMou_cxZlQzEY_pc59TNP7KvKpCQWE-jiTueoAcXvIHM11pPZUhtCRGozCSBfZ1ucF8tA3ufbDURjLioywE100Asr_wxZWvdZlL5sQkxa51vrL7dtSnJECHez9j55aicNmhuX92tDm2zmwYb0ilZPjd39h7UBKfre9bmiUd=s1140" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="760" data-original-width="1140" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEit7VLsQ-MgX7uLlapyaYMou_cxZlQzEY_pc59TNP7KvKpCQWE-jiTueoAcXvIHM11pPZUhtCRGozCSBfZ1ucF8tA3ufbDURjLioywE100Asr_wxZWvdZlL5sQkxa51vrL7dtSnJECHez9j55aicNmhuX92tDm2zmwYb0ilZPjd39h7UBKfre9bmiUd=w400-h266" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-size: xx-small;">Fot. Prograffing</span></i></td></tr></tbody></table>Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie.</b></p><p>Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia?</p><p>Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli.</p><p>Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka, co może skłonić posłów do wypracowania lepszych narzędzi kontroli nad praktykami medialnych gigantów, szczególnie tych działających w tak trudno kontrolowanym środowisku jakim jest internet.</p><p><br /></p><p>Planowana przez rząd ustawa o mediach i bezpieczeństwie w Internecie ma powołać do życia Komisję ds. Mediów. Będzie ona odpowiedzialna za regulacje dotyczące mediów społecznościowych dostępnych w Irlandii. Powołany zostanie urząd Komisarza ds. Bezpieczeństwa Online, którego zadaniem będzie zapobieganie szkodom wyrządzanym przez firmy działające w internecie.</p><p>Senator Fianna Fáil Malcolm Byrne, na którego zaproszenie ma przyjechać Frances Haugen uważa, że relacje między rządami a firmami technologicznymi osiągnęły punkt krytyczny. Jego zdaniem, bez ścisłych regulacji firmy działające w internecie staną się zbyt potężne i znajdą się poza kontrolą państwową i społeczną. Mówiąc krótko - będą robiły, co będą chciały i nikt nie będzie w stanie im przeszkodzić.</p><p>Senator Byrne uważa, że osobiste wysłuchanie Frances Haugen pomoże irlandzkim parlamentarzystom podjąć odpowiednie decyzje dotyczące bezpieczeństwa w internecie i odpowiednich przepisów kontrolujących internetowych gigantów.</p><p>„Oczywiście można przeczytać raport, ale jeśli będziemy mieli okazję osobiście poznać dowody podczas wysłuchania, pozwoli to ustawodawcom utrwalić opinie i podjąć odpowiednie decyzje” - powiedział senator Malcolm Byrne.</p><p><br /></p><p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj9YZIHJ0wipb9SMxT4naAXvz2dxP4YbT5O42uoJsIbHw-o_5MPgIEHBWHPGDv2TfaL1lHV2XZB24AYvKIusC-JMyO0mIzt9FnlUKAPs6mcWTcVXRjqy2VOdLExeHN16lnuVe8LYFUhGb9qcFgMJRt66a7FLhqQXwYoCcJomVUdbK1nc37E686x0-w2=s1023" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="681" data-original-width="1023" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj9YZIHJ0wipb9SMxT4naAXvz2dxP4YbT5O42uoJsIbHw-o_5MPgIEHBWHPGDv2TfaL1lHV2XZB24AYvKIusC-JMyO0mIzt9FnlUKAPs6mcWTcVXRjqy2VOdLExeHN16lnuVe8LYFUhGb9qcFgMJRt66a7FLhqQXwYoCcJomVUdbK1nc37E686x0-w2=w400-h266" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-size: xx-small;">Fot. UK House of Lords</span></i></td></tr></tbody></table>Była pracownica Facebooka, która zwróciła uwagę na nieprawidłowości w firmie zdążyła do tej pory spotkać się z członkami specjalnej komisji amerykańskiego Kongresu, brytyjskimi parlamentarzystami oraz posłami do Parlamentu Europejskiego. Wszędzie odpowiadała na pytania dotyczące dokumentów wyniesionych ze swojej macierzystej firmy, które jednoznacznie wskazują na nieetyczne działania Facebooka. Jednym z najpoważniejszych zarzutów dotyczy ustawień algorytmów mediów społecznościowych obsługiwanych przez giganta. Według Frances Heugen były one nastawione na celowe antagonizowanie użytkowników i podsycanie konfliktów. </p><p>„Wielokrotnie to sygnalizowałam, ale nikt nie reagował. W końcu zrozumiałam, że w interesie firmy nie jest pomoc użytkownikom, ani zwracanie uwagi na nieprawidłowości. Takie sprawy były zamiatane pod dywan” - wyjaśniała Frances Heugen na jednym z wysłuchań.</p><p>Porównała działanie algorytmów Facebooka do niekontrolowanego wycieku ropy i stwierdziła, że postanowiła upublicznić tę kwestię zanim będzie za późno. Jednocześnie zwróciła uwagę na fakt, że te same algorytmy praktycznie uniemożliwiają użytkownikom kontrolę nad tym, w jaki sposób korzystają z mediów społecznościowych. Mamy w zasadzie sytuację, kiedy to Facebook decyduje o tym, jakie treści nam wyświetla i jakie tematy promuje, a my nie możemy z tym nic zrobić, ponieważ żadne regulacje nie dotyczą tej kwestii. Co więcej, większość użytkowników nie zdaje sobie nawet sprawy z tego w jakim stopniu jest kontrolowana przez Facebooka, czy inne media społecznościowe.</p><p>Frances Haugen zwróciła również uwagę, że badania przeprowadzone na zlecenie samego Facebooka wskazywały, że Instagram jest wręcz niebezpieczny dla młodych ludzi. Firma nie zdecydowała się jednak podjąć żadnych działań w celu poprawy tej sytuacji, ponieważ „to właśnie młodzi użytkownicy są przyszłością platformy i im wcześniej dostaną się w tryby tej maszyny, tym bardziej prawdopodobne, że się uzależnią i tam zostaną.”</p><p>„Kiedy byłem w liceum, nie miało znaczenia, czy życie w szkole było okropne, bo większość z nas wracała po szkole do domu i mogła się wyłączyć z toksycznego szkolnego życia. Każde z nas miało możliwość odłączenia się od dręczących nas rówieśników na przynajmniej 16 godzin” - wyjaśniła.</p><p>Dziś badania wskazują, że toksyczne życie szkolne i nękający rówieśnicy są obecni w życiu nastolatków nieustannie. Są z nimi w autobusie, w kuchni, w jadalni, a nawet w sypialni tuż przed zaśnięciem i zaraz po przebudzeniu.</p><p>Według niej w interesie Facebooka, właściciela Instagrama, jest podsycanie taki zachowań. Generuje to bowiem większe zaangażowanie użytkowników, a co za tym idzie większe przychody z reklam. Ponadto sama idea, która przyświeca Instagramowi jest niebezpieczna dla psychiki młodych ludzi. Serwis ten, w założeniach sformułowanych przez właściciela, opiera się na porównywaniu wyglądu, stylu życia i tego, co posiadają użytkownicy. A to zdecydowanie nie działa dobrze na psychikę dzieci czy młodzieży, bo nigdy nie będą w stanie dorównać wystylizowanym i bajecznie bogatym celebrytom czy choćby gwiazdom mediów społecznościowych, na których wizerunek pracują sztaby dobrze opłacanych specjalistów.</p><p><br /></p><p>Rewelacje, która ujawniła Frances Haugen nie były tajemnicą dla specjalistów zajmujących się mediami społecznościowymi, a Facebookiem w szczególności. Jednak dla zwykłych użytkowników mogą być one szokiem. Bo zwykły użytkownik nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo jest manipulowany przez serwis, którego używa w dobrej wierze. Zwykły użytkownik chce po prostu obejrzeć zdjęcia, pogadać ze znajomymi czy dowiedzieć się czegoś nowego. A okazuje się, że Facebook dosłownie zmusza go do negatywnych interakcji, spycha na coraz bardziej radykalne pozycje i tworzy wokół niego coraz szczelniejszą bańkę, która nie pozwala wyjrzeć na zewnątrz.</p><p>To wszystko nabiera jeszcze bardziej przerażającego wymiaru, kiedy przypomnimy sobie plany Facebooka stworzenia kompletnego wirtualnego świata, który miałby zastąpić obecnie znany internet. Projekt nazwany Meta ma całkowicie zanurzyć użytkownika w wirtualnym świecie i oczywiście całkowicie podporządkować go algorytmom Facebooka, które pokażą mu taką rzeczywistość (wirtualną), jaką będą chcieli pokazać reklamodawcy, politycy czy ktokolwiek inny, kto więcej zapłaci.</p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-26733150992397063712021-12-03T10:00:00.001+01:002021-12-03T10:00:00.145+01:00Łzawe łganie znad granicy<p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdiXr3f8u30aPbtHyZVxj7R5wi9giOgLr3Ak-eREzxZ_vP0NNArmH4qNq9ub_YcCa-ryv_Z3PG0w8AEwUnTAbhoSg7a2rWSQWp_xjXo4pehHgBs_o8-D4AuA5BbUA7EoIuXObmDz2lK-E/s821/21b12050.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="547" data-original-width="821" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdiXr3f8u30aPbtHyZVxj7R5wi9giOgLr3Ak-eREzxZ_vP0NNArmH4qNq9ub_YcCa-ryv_Z3PG0w8AEwUnTAbhoSg7a2rWSQWp_xjXo4pehHgBs_o8-D4AuA5BbUA7EoIuXObmDz2lK-E/w400-h266/21b12050.jpg" width="400" /></a></b></div><b>Od połowy sierpnia Polska, Litwa i Łotwa zmagają się z falą migrantów wypychanych przez granice z terenu Białorusi. Od połowy sierpnia trwa nieustający, a wręcz narastający najazd cudzoziemców sprowadzonych przez Alaksandra Łukaszenkę z Bliskiego Wschodu. Od połowy sierpnia, najpierw nieco niemrawo i po kryjomu, a teraz już otwarcie, białoruskie służby kierują ruchem migrantów i sterują prowokacjami wzdłuż całej swojej zachodniej granicy.</b><p></p><p>W chwili gdy zaczynam pisać do Was te słowa, mamy już za sobą dwie próby otwartego szturmu - najpierw z lasu w pobliżu przejścia granicznego w Kuźnicy Białostockiej, a potem już na samym przejściu. Wobec cudzoziemców rzucających kamieniami, prętami, gałęziami, ale i granatami hukowymi Polacy użyli gazu łzawiącego i armatek wodnych. Bilans na dziś to rannych 12 polskich funkcjonariuszy - policjantów, pograniczników i żołnierzy. Jedna ze strażniczek leży w szpitalu z pękniętą czaszką, na szczęście jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.</p><p><br /></p><p>Bilansu po stronie białoruskiej nie znamy i pewnie nie poznamy, bo nawet jeśli tamtejsze media podadzą jakieś liczby, to trudno będzie w nie uwierzyć. Przecież propaganda z Mińska sam atak na przejściu w Kuźnicy usiłuje „sprzedać” jako prowokację polskich służb, które miały brutalnie odpowiedzieć na pokojowy protest migrantów dążących jedynie do złożenia wniosków o azyl w Polsce. To by było na tyle, jeśli chodzi o wiarygodność rządowych mediów białoruskich. Nie można im ufać za grosz, co nie przeszkadza jednak dziennikarzom z całego świata korzystać z tego przekazu i słać swoim słuchaczom czy widzom informację o tym jakie to męki zmarznięci migranci cierpią na granicy polsko-białoruskiej. </p><p>Co bardziej przebiegli „dziennikarze” - trudno nie użyć wobec nich cudzysłowu - formułują nawet tezy, jakoby cudzoziemcy przebywali w strefie pomiędzy Polską a Białorusią, całkowicie ignorując fakty i gwałcąc już nie tylko prawdę, ale i inteligencję swoich odbiorców.</p><p>Nie istnieje coś takiego jak „ziemia niczyja” pomiędzy dwoma krajami. Zarówno Polskę i Białoruś, jak i każde dwa państwa na świecie dzieli po prostu granica. Zarówno na mapie, jak i w rzeczywistości jest to linia. W tym przypadku po jednej stronie tej linii jest Polska, a po drugiej - Białoruś. Pomiędzy nimi nie ma nic. A migranci atakujący polskie służby znajdują się po białoruskiej stronie tej linii. Koniec kropka. </p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg2V_sW1CxnK8Ph7rj7vyaKjwGWcE5tsunnngUPPr7GUYGhl8gpHn-Ra_CqLHJ09TcsjrBWplwnEIC6dmBco4CoNUV-er5rbR6Ikjf6-pIiJhaGC_zcrOFw-YNkJbPA7JSmMRPzsjZ91Y/s1200/2809f6862cb9064930f38a10d30d13da.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="716" data-original-width="1200" height="239" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg2V_sW1CxnK8Ph7rj7vyaKjwGWcE5tsunnngUPPr7GUYGhl8gpHn-Ra_CqLHJ09TcsjrBWplwnEIC6dmBco4CoNUV-er5rbR6Ikjf6-pIiJhaGC_zcrOFw-YNkJbPA7JSmMRPzsjZ91Y/w400-h239/2809f6862cb9064930f38a10d30d13da.jpg" width="400" /></a></div>Co więcej, znaleźli się tam za pozwoleniem, a wręcz zaproszeniem reżimu z Mińsku. Zostali najpierw przywiezieni z Bliskiego Wschodu, a czasami z Afryki, samolotami latającymi do Mińska. Otrzymali białoruskie wizy turystyczne, a potem trafili na granicę za zgodą, a nawet ze wsparciem, białoruskiej policji i wojska. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy chyba w to, że tym tysiącom ludzi z krajów arabskich udało się niepostrzeżenie przedostać na teren policyjnego państwa, jakim jest Białoruś, a potem chyłkiem dotrzeć do zachodniej granicy tego kraju. Tym bardziej, że Białoruś nie graniczy z żadnym z krajów, z których przybyli migranci, a Mińsk i granicę choćby Iraku dzieli grubo ponad 2 tysiące kilometrów.<p></p><p>Tymczasem media, zarówno te światowe, jak i duża część polskich, zdecydowała się zignorować logikę i te fakty. Co i raz słyszymy o rodzinach z dziećmi docierającymi do Kuźnicy czy w okolice Usnarza Górnego po przebyciu na piechotę kilku tysięcy kilometrów i przedzierających się dzielnie pomiędzy białoruskimi posterunkami. Dziwnym trafem nikt nie wspomina o posterunkach tureckich, gruzińskich, ormiańskich, ukraińskich czy rosyjskich, na które takie rodziny musiały się natknąć po drodze na przykład z Iraku. Media każą nam wierzyć, że kilka tysięcy migrantów zupełnie niezauważenie przemierzyło kilka tysięcy kilometrów przez dużą część Azji i nagle ujawnili się na granicy z Polską. </p><p><br /></p><p>Polecam zajrzeć chociażby do CNN, BBC, czy polskiego TVN, by obejrzeć tyleż łzawe co kompletnie ignorujące fakty „<a href="https://edition.cnn.com/videos/world/2021/11/16/matthew-chance-belarus-border-crisis-pkg-intl-ldn-vpx.cnn/video/playlists/around-the-world/" target="_blank">reportaże o uchodźcach</a>”. Poczynając od błędnego nazywania migrantów uchodźcami, poprzez ignorowanie źródeł samego kryzysu granicznego i poczesnej roli jaką odgrywa białoruski reżim, po unikanie obrazków ukazujących agresję młodych i wściekłych migrantów, a skupianie się na ujęciach kobiet z małymi dziećmi - całość przekazu dużej części zachodnich, ale i polskich, mediów zdaje się być odbiciem białoruskiej propagandy rządowej. Powielanie półprawd i kompletnych kłamstw o brutalności polskiej Straży Granicznej, o wypychaniu migrantów z Polski, o bezprawnych działaniach Polaków, czy rzewne historie tych, którzy dostali się do Polski mimo bezwzględności i bezduszności polskich służb, to wszystko to zdaje się wyjęte żywcem z białoruskiego dziennika telewizyjnego, białoruskich portali czy gazet kontrolowanych w całości przez Łukaszenkę.</p><p>Powody, dla których media zagraniczne się na to łapią można jeszcze zrozumieć nieznajomością realiów. Jednak w przypadku mediów w Polsce jasne jest, że to działania świadome na szkodę Polski, a jednocześnie na korzyść władz w Mińsku. Polskie media mają dostęp do <a href="https://www.youtube.com/watch?v=QuDWuSQ9TP8&ab_channel=RadioBia%C5%82ystok" target="_blank">materiałów</a> Straży Granicznej, policji czy wojska. Dostęp niemal nieograniczony. Wiem, bo sam z tego dostępu korzystam i niejednokrotnie zdarzało mi się męczyć rzeczników tych służb o nieludzkich porach dnia i nocy, kiedy działo się coś ważnego.</p><p>Dlaczego niektóre media wolą korzystać z materiałów służb białoruskich, to już pozostaje zagadką, a przynajmniej powodem do zadziwienia i czasami osłupienia.</p><p>I jestem tylko ciekaw, czy według ich zapowiedzi sytuację zmieni wpuszczenie dziennikarzy na teren przygraniczny po 2 grudnia. Wtedy oficjalnie kończy się stan wyjątkowy, wtedy też wejdą w życie nowe przepisy dopuszczające warunkowo część dziennikarzy do relacjonowania tego, co się na granicy dzieje.</p><p><br /></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDVv482DRT-AKQyii5VBKpb__SiE38ThjDz3cW62BsqecJ6ySLdEj9yAyWrmMuZebBgL4teq4pkl6LMjLGXtdc_sKPmpLT-3flHhMnZkXS4LlUgskEuo6X-zd7m-rH5PB98dt-niEpbEc/s394/-myk9kuTURBXy9iZjEzYmYzMC0yMzcxLTRlNWEtODRjNC0xNWQ0NDNkMjcwY2QuanBlZ5GVAs0BigDDw4GhMAE.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="243" data-original-width="394" height="246" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDVv482DRT-AKQyii5VBKpb__SiE38ThjDz3cW62BsqecJ6ySLdEj9yAyWrmMuZebBgL4teq4pkl6LMjLGXtdc_sKPmpLT-3flHhMnZkXS4LlUgskEuo6X-zd7m-rH5PB98dt-niEpbEc/w400-h246/-myk9kuTURBXy9iZjEzYmYzMC0yMzcxLTRlNWEtODRjNC0xNWQ0NDNkMjcwY2QuanBlZ5GVAs0BigDDw4GhMAE.jpg" width="400" /></a></div>Bardzo chciałbym wierzyć, że media staną na wysokości zadania i zamiast z góry zadanej narracji będą przedstawiały fakty. Chciałbym wierzyć, że na podstawie tych faktów pozwolą widzom, słuchaczom, czytelnikom wyrobić sobie własne zdanie na temat tego, kto stoi za kryzysem granicznym i komu on służy. Chciałbym wierzyć, że niechęć do tej lub innej strony politycznego sporu nie spaczy obrazu przekazywanego w tym czy innym medium. <p></p><p>Chciałbym w to wierzyć, ale jakoś nie potrafię. Bo media w Polsce niestety nie tylko uczestniczą w plemiennej walce między dwoma wrogimi sobie obozami, ale jeszcze tę walkę podsycają. I niestety sytuacja na granicy - najbardziej chyba kryzysowa, z jaką zetknęła się Polska od kilkudziesięciu lat - jest dla tych mediów jedynie kolejnym pretekstem do dalszego szczucia jednych na drugich. Nawet realne zagrożenie dla suwerenności naszego kraju i bezpieczeństwa ludzi mieszkających przy granicy jest powodem, by dołożyć politycznemu przeciwnikowi.</p><p>Rzetelność, fakty i prawda to zdaje się pojęcia zapomniane w tej bezpardonowej walce. A przecież to właśnie one powinny cechować pracę każdego, kto mieni się dziennikarzem. Nie tylko w sytuacjach kryzysowych, ale zawsze i wszędzie.</p><p><br /></p><p style="text-align: right;"><i>Artykuł opublikowany w miesięczniku <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-34771090753521199412021-09-04T10:00:00.005+02:002021-09-04T10:00:00.193+02:00Europejska rewolucja klimatyczna<p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfaq5e6Ifx29VS6pYBSZU2Ic7DTadDz_ex-wJxk8g6iOvVYzjdYK5LDMrwj3E7Y85FbedNuvHxLf3uDPV4s1af10cRjgkZIWKmRwvOovrgm4RGx22mayPefYE6gOVshMARm4TATeF_Fc8/s1280/wind-turbine-2218457_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfaq5e6Ifx29VS6pYBSZU2Ic7DTadDz_ex-wJxk8g6iOvVYzjdYK5LDMrwj3E7Y85FbedNuvHxLf3uDPV4s1af10cRjgkZIWKmRwvOovrgm4RGx22mayPefYE6gOVshMARm4TATeF_Fc8/w400-h266/wind-turbine-2218457_1280.jpg" width="400" /></a></b></div><b>Powiedzmy sobie wprost, że te wakacje, jakie by one nie były, mogą być jednymi z ostatnich, których większość z nas doświadczy w takiej formie do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. I powiedzmy sobie jeszcze bardziej wprost - styl życia, do jakiego przywykliśmy przez ostatnie kilka czy kilkanaście lat już wkrótce przejdzie do historii. A wszystko dzięki europejskim decydentom, którzy fundują nam wzrost cen i kosztów wszystkiego w imię walki z ociepleniem klimatu.</b><p></p><p>W coraz większym stopniu walka ta przypomina kroczącą wielkimi krokami rewolucję. Natomiast rewolucje mają to do siebie, że wywoływane w imię poprawy życia prostych ludzi najczęściej negatywnymi skutkami dotykają właśnie tych prostych ludzi chcących zwyczajnie żyć swoim życiem. Nie bez powodu ukuto powiedzenie, że „rewolucja zjada swoje własne dzieci”. Bo zwykle jest ona gwałtowną zmianą, która burzy porządek świata, by wykuć całkiem nowy świat.</p><p>I taki cel przyświeca właśnie Komisji Europejskiej, która opracowała program naprawy świata nazwany dość enigmatycznie „Fit for 55”. To dwanaście dyrektyw, które jasno określają kierunek i charakter zmian prawnych w państwach Wspólnoty, które mają doprowadzić do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Docelowo, czyli do roku 2030 emisja ta ma się zmniejszyć o 55 procent.</p><p>Trzeba przyznać, że jest to plan śmiały i z pewnością radykalny. Tak jak radykalne są wszystkie rewolucje. W dyrektywach KE zapisano wprost, że „Fit for 55” wynika z troski o obywateli Unii Europejskiej, a nawet szerzej - o całą ludzkość.</p><p>„Musimy wymagać wiele od naszych obywateli i jeszcze więcej od przedsiębiorców, jednak w słusznej sprawie. Naszym celem jest zapobiegnięcie sytuacji, w jakiej ludzkość zacznie toczyć wojny o wodę i żywność ” - tak mniej więcej można streścić wypowiedź Frans Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. Zielonego Ładu. Jest on głównym architektem programu „Fit for 55” i prezentując swoje dzieło zapewniał, że powstanie specjalny fundusz socjalny służący wyrównywaniu szans pomiędzy państwami członkowskimi, które mogą ucierpieć wskutek wykonywania klimatycznych unijnych dyrektyw. </p><p>Słuchając europejskiego komisarza można odnieść wrażenie, że w zasadzie nie ma się czy martwić, bo Unia Europejska pomoże każdemu, kto poniesie zwiększone koszty nowego zielonego ładu. Niestety, koszty poniesiemy wszyscy, a wszystkim Unia nie będzie w stanie pomóc, bo nawet najbardziej rozbuchany fundusz nie pokryje rosnących rachunków za dosłownie wszystko. Skala wzrostu kosztów nie jest dokładnie znana, ale można ją ocenić czytając unijne dyrektywy i wytyczne a potem tłumacząc je na język zrozumiały dla zwykłego zjadacza chleba w dowolnym kraju Wspólnoty.</p><p>Podstawową ideą europejskiej rewolucji klimatycznej jest wzrost opłat za emisję dwutlenku węgla, a także rozszerzenie zakresu opłat na nowe sektory gospodarki. Przeciętny obywatel powie, że przecież jego to nie dotyczy, bo on nie emituje dwutlenku węgla czy innych gazów cieplarnianych, a przynajmniej nie w skali, która może znacząco wpływać na klimat. Owszem, przeciętny obywatel nie emituje, ale praktycznie każda gałąź gospodarki, z której korzysta - już tak.</p><p>Zarówno przewoźnik samolotowy, jak i firma dostarczająca lekarstwa do pobliskiej apteki. Zarówno hotel w greckim kurorcie wyposażony w klimatyzację i pompujący czystą wodę do basenu, jak i taksówkarz wiozący nas do domu po kolacji w restauracji, która też zapłaci za emisję dwutlenku węgla w swojej kuchni. Zarówno producent paliwa do naszych samochodów, jak i wydawca gazety czy rolnik hodujący stado krów. Zapłaci każdy po równo. A że po równo nie znaczy sprawiedliwie to wie każde nieco bardziej rozgarnięte dziecko.</p><p>Wdrożenie dyrektyw związanych z „Fit for 55” sprawi, że nadejdzie taka chwila, kiedy 90 procent z nas - mieszkańców krajów Unii Europejskiej - będzie musiała się zastanowić, czy ciężko zarobione pieniądze wydać na drogie jedzenie, czy na równie drogie leki, czy może zapłacić nimi za horrendalnie drogi przelot na wakacje. Bo na wszystko nie będzie nas zwyczajnie stać. Oczywiście w imię walki z globalnym ociepleniem klimatu, do którego Europa przyczynia się zaledwie minimalnie już teraz skutecznie ograniczając emisję gazów cieplarnianych. Czego nie robią ani Chiny, ani Stany Zjednoczone, ani Rosja, ani tym bardziej biedne kraje w Ameryce Południowe czy Afryce, które jeszcze przez dziesięciolecia będą korzystać z tanich i nieekologicznych technologii odsprzedanych im często przez firmy europejskie.</p><p>Tymczasem na Starym Kontynencie od dłuższego czasu funkcjonuje Europejski System Handlu Emisjami CO2, który obejmuje głównie sektor energetyczny. Z grubsza oznacza to, że każdy unijny otrzymuje pulę darmowych licencji na emisję dwutlenku węgla, natomiast za nadmiar produkcji trzeba zapłacić. Jeśli wciąż zadajecie sobie pytanie o powody nieustających podwyżek cen gazu czy prądu, to odpowiedź leży właśnie w systemie handlu emisjami gazów cieplarnianych. Koncerny energetyczne, gazowe czy paliwowe muszą zwyczajnie płacić Unii Europejskiej za nadprodukcję CO2. Z tym że jeszcze w roku 2014 tona kosztowała 5 euro, tak dziś za taką samą produkcję trzeba zapłacić 52 euro. A koncerny nie są organizacjami charytatywnymi, więc swoje koszty przerzucają na odbiorców końcowych i ostatecznie to my płacimy za nadmierną, zdaniem Komisji Europejskiej, emisję.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY1wBYNHzvZpOGufp07OKv9TYXxFv2v-bpWVl4MxNqb3cfQ3Z_BuW3BPYcO7fb8EpEH-lg8KIZxIyXwOU7QoIbfQ79ioVmUD4ssohX8yKvru9-C5gElkoNG61gpgDr-EgMjnZBoNsIzvs/s1280/night-view-4691999_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY1wBYNHzvZpOGufp07OKv9TYXxFv2v-bpWVl4MxNqb3cfQ3Z_BuW3BPYcO7fb8EpEH-lg8KIZxIyXwOU7QoIbfQ79ioVmUD4ssohX8yKvru9-C5gElkoNG61gpgDr-EgMjnZBoNsIzvs/w400-h266/night-view-4691999_1280.jpg" width="400" /></a></div>Tymczasem „Fit for 55” rozszerza system handlu emisjami także o transport lądowy, morski oraz powietrzny, a także budownictwo. Na prosty, chłopski rozum będzie to skutkowało podwyżkami cen wszystkiego, bo wszystko na pewnym etapie trzeba gdzieś przewieźć. Z kolei włączenie budownictwa oznacza, że emisją będzie również ogrzanie naszego domu, mieszkania. Nawet jeśli do ogrzania wykorzystamy gaz, którego producent już zapłacił za emisję CO2. Dodatkowo dyrektywy Komisji Europejskiej przewidują stopniowe ograniczanie darmowych licencji na emisję czyniąc z nich „towar” deficytowy. Prawo rynku jest nieubłagane i mówi, że jeśli towar jest deficytowy to musi być drogi. Łatwo zatem wysnuć z tego wniosek, że cena licencji na nadwyżki produkcyjne musi wzrosnąć. Niektórzy przewidują, że dwukrotnie. Inni nie są aż takimi optymistami i spodziewają się większego wzrostu cen.<p></p><p>Skalę podwyżek można zresztą wyczytać z samego programu „Fit for 55”. Zapisano w nim „zapewnienie”, że w roku 2030 ceny paliw na stacjach benzynowych będą dwukrotnie wyższe niż obecnie. Ratunkiem mają być samochody elektryczne, które będą najbardziej ekonomicznym prywatnym środkiem lokomocji, chociaż też znacznie droższym niż obecnie, bo przecież prąd do ich ładowania również podrożeje.</p><p>Niektórzy mówią, że można przecież żyć bez samochodu, albo można znacznie ograniczyć jego używanie. To prawda, jednak samochody to tylko czubek góry lodowej. Podwyżki obejmą też koszty mieszkania. Ogrzewanie - jeśli nie będzie pochodziło ze źródeł ekologicznych - będzie obłożone horrendalnymi opłatami. Remonty podrożeją również, bo przecież wyprodukowanie czegokolwiek będzie droższe, dojazd fachowca będzie droższy, a i sam fachowiec podwyższy ceny za robociznę, żeby wyżywić siebie i rodzinę.</p><p>Póki możemy cieszmy się dobrym jedzeniem, tanimi alkoholami, ubraniami zmienianymi co sezon, lekami za naprawdę niewielkie pieniądze, wodą w kranie, możliwością pojechania na wycieczkę w weekend, tanimi wakacjami w ciepłych krajach. </p><p>Już za osiem lat to wszystko przejdzie do historii. Za dobre jedzenie zapłacimy krocie, alkoholu posmakujemy od święta, nowe ubranie kupimy sobie kiedy dostaniemy spadek po bogatym wujku, na lekarstwa zaciągniemy mikropożyczkę, samochodem pojedziemy raz do roku do pobliskiego kurortu bacznie obserwując wskaźnik poziomu paliwa, a do ciepłych krajów - tak jak kiedyś - będą latać jedynie bogacze.</p><p>Jeśli „Fit for 55” wejdzie w życie w proponowanej przez Komisję Europejską formie, mamy szansę zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych w Europie. Czy planeta to odczuje? Szczerze wątpię. Czy odczujemy to my i nasze dzieci? Z całą pewnością. Ale nie będą to odczucia pozytywne.</p><p><br /></p><p style="text-align: right;"><i>Felieton opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-70745050789167773072021-08-09T12:30:00.005+02:002021-08-09T12:30:00.224+02:00 Legalna droga na dno<p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo4qV28BXggdSC89qVNZ2tIip89Tq2WuLCVDE7KaDVXF8Yb85S2DleC30_GlUQ8W4QPVkgmO2IzLG8SAwAgLOOKGsYaW0SavnZ3UFt4AmTBZCtjzIAEH25vaACIfpRUav17LrBPeCwBy8/s1280/addict-2713526_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo4qV28BXggdSC89qVNZ2tIip89Tq2WuLCVDE7KaDVXF8Yb85S2DleC30_GlUQ8W4QPVkgmO2IzLG8SAwAgLOOKGsYaW0SavnZ3UFt4AmTBZCtjzIAEH25vaACIfpRUav17LrBPeCwBy8/w400-h266/addict-2713526_1280.jpg" width="400" /></a></b></div><b>Na początku lipca organizacja Youth Workers Against Prohibition (YWAP) rozpoczęła ogólnoirlandzką kampanię na rzecz legalizacji narkotyków. Działacze twierdzą, że wojna z gangami zajmującymi się produkcją, przemytem i handlem nielegalnym towarem jest niemożliwa do wygrania. Według nich jedyną drogą, by ukrócić nielegalny proceder jest jego zalegalizowanie i zorganizowanie go podobnie do handlu alkoholem, czyli pod kuratelą i za przyzwoleniem państwa.</b><p></p><p>YWAP twierdzi, że największymi ofiarami dotychczas prowadzonej walki z narkotykami są młodzi ludzie zmuszani przez bezwzględne gangi do rozprowadzania ich towaru. Takie twierdzenia poparte są oczywiście latami pracy wśród młodzieży z trudnych środowisk i tych „gorszych” dzielnic. Jednak takie spojrzenie na sprawę jest obarczone błędem, którego działacze organizacji nie dostrzegają, albo dostrzec nie chcą.</p><p>To nie handlarze narkotyków są największą ofiarą, tylko użytkownicy, zarówno młodzi jak i starzy, który przez owych handlarzy popadają w nałóg, a często wchodzą w konflikt z prawem i kończą ze złamanym życiem. To nie dilerzy, nawet ci wciągani do dilerki pod przymusem lub fortelem cierpią najbardziej z powodu dostępności narkotyków na rynku. To co, którym oni te narkotyki sprzedają są tutaj ofiarami, i to nad nimi, i ich zdrowiem, należałoby się pochylić, a nie umożliwiać im legalne kupowanie środków, które przyczyniają się do tragedii osobistych i rodzinnych.</p><p>Eoin Lynagh z YWAP w niedawno opublikowanym artykule twierdzi wręcz, że dilerzy to grupa społeczna wymagająca opieki państwa i okazania im troski. Uważa, że zajmując się nimi wytrącimy gangom narkotykowym oręż z ręki i za jednym zamachem pozbędziemy się dużej części problemu zorganizowanej przestępczości, co znacząco wpłynie na bezpieczeństwo obywateli w każdym zakątku Irlandii. Snuje wręcz tezę, że zniknięcie handlarzy narkotyków z ulic umożliwi Gardzie zajęcie się innymi przestępstwami nie związanymi z narkotykowym biznesem.</p><p>Teza zarówno śmiała, jak i kompletnie nie poparta faktami. Nie sądzę, by większość dilerów chętnie zamieniła swoje wprawdzie niebezpieczne, ale dochodowe zajęcie na pójście na garnuszek państwa i poddanie się kurateli tudzież leczeniu. Większość z nich zresztą już na tym garnuszku państwa działa, bo w znaczącej większości oficjalnie są to osoby bezrobotne pobierające regularnie zasiłki i żyjące po części z pieniędzy podatników.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlpqvWp5FSAHJqNdWl9IqZMwfEcPPZidxLlkJJbvPWunw3FysEpwrfUVECPsZnyh3rmR0myauj-FrQrVuuQXDXFj5f12Iq25jNDSqVd37jXJIzxC_uqOND6XscGdAf-x4IGeVKWmL1cP4/s2048/NINTCHDBPICT000125083099.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1380" data-original-width="2048" height="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlpqvWp5FSAHJqNdWl9IqZMwfEcPPZidxLlkJJbvPWunw3FysEpwrfUVECPsZnyh3rmR0myauj-FrQrVuuQXDXFj5f12Iq25jNDSqVd37jXJIzxC_uqOND6XscGdAf-x4IGeVKWmL1cP4/w400-h270/NINTCHDBPICT000125083099.jpg" width="400" /></a></div>Sposobem na walkę z narkobiznesem jest nie zabieranie z ulic dilerów, których za chwilę zastąpią nowi, ale uderzenie w górę, czyli tych, którzy ów narkobiznes organizują. Irlandia ma na tym polu już pewne doświadczenie. W latach 90. po zamordowaniu Veronici Guerin państwo z całą siłą uderzyło w narkotykowych bossów i na wiele lat powstrzymało rozwój narkobiznesu ratując tym samym zarówno drobnych dilerów, jak i wielu uzależnionych, lub potencjalnie uzależnionych.<p></p><p>Dziś należałoby podążyć tą samą drogą, a nie legalizować narkotyki w imię pomocy tym, którzy nimi handlują. Państwo nie powinno się zgadzać na legalny handel substancjami, które uzależniają tak silnie, że doprowadzają nie tylko do chorób psychicznych, ale i do kradzieży, napadów czy zabójstw.</p><p>To trochę tak jak z dzieckiem, które nie może pojąć pewnych zakazów i psoci wbrew rodzicom. Rozwiązaniem tej sytuacji nie może być nigdy zgoda na psocenie, ale skuteczne ukaranie takiego dziecka. Tak samo z narkobiznesem. Sposobem nie może być jego legalizacja, ale skuteczna z nim walka.</p><p>Chętni na spróbowanie narkotyków byli i będą zawsze. I tak samo zawsze byli i będą ci, którzy te narkotyki im dostarczają. Z racji tego, że są to substancje nielegalne, nie powinno być łatwo je zdobyć. Niestety, z żalem trzeba to stwierdzić, w Irlandii narkotyki są dostępne powszechnie. Tak naprawdę nie trzeba znać nikogo z półświatka, nie trzeba mieć żadnej osoby wprowadzającej w ten mroczny i tajemny świat. Najczęściej wystarczy pójść do klubu nocnego albo nawet w jego okolice, by ktoś zaoferował nam coś z szerokiej gamy nielegalnych substancji. </p><p>A potem jest już z górki. Jeśli już poznasz dilera to nie ma problemu, by dostarczył towar do domu, by dowiózł go w dowolne miejsce w mieście, by dał nawet coś na kredyt. Kredyt, którego spłatę oczywiście dość szybko, skutecznie i czasami brutalnie ściągnie. Bo ci, którzy handlują nie są biednymi chłopcami czy dziewczętami z biednych dzielnic, którzy niechcący wpadli w ten biznes. To świadomi tego, co robią ludzie, czasami bardzo młodzi, którzy urzeczeni obietnicami bajecznych fortun zrobią wszystko, żeby opchnąć kolejną działkę, jeszcze jedną pigułkę, czy jeszcze jeden woreczek.</p><p>Nie nimi trzeba się zająć, ale tymi, którzy padają ich ofiarami.</p><p>Bo narkotyki niszczą ludzi w każdym wieku, bardzo często są to ludzie młodzi, ale czasami także i ci bardziej doświadczeni życiem, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie i którym wydawało się, że narkotykowy haj pozwoli oderwać się od trudnej rzeczywistości.</p><p>Narkotyki powodują uzależnienie - to truizm, który każdy zna. Powodują też poważne choroby psychiczne, bo to, co teraz jest dostępne na rynku to potwornie skażona chemia wywołująca tak naprawdę nieznane skutki uboczne. To jest coś, o czym mówi się, że „ryje czachę” - czasami niemal dosłownie. Te substancje pozostawiają po sobie ofiary i psychiczne zgliszcza.</p><p>Niestety Irlandia nie jest kompletnie przygotowana na te ofiary i ich problemy. Zakres pomocy dla uzależnionych, wychodzących z nałogu, czy dla ludzi mających problemy psychiczne z powodu narkotyków jest znikomy. Nie ma grup wsparcia, nie ma skutecznych programów terapii, nie ma tak naprawdę do kogo się zwrócić o pomoc. Nie ma praktycznie w ogóle wsparcia dla bliskich osób uzależnionych, a przecież to choroba, która niszczy całe rodziny. Rodzice czy rodzeństwo tych, którzy wpadli w narkotykowy nałóg nie mogą uzyskać żadnego wsparcia od państwa. Od tego samego państwa, które zdaniem działaczy YWAP powinno zająć się wsparciem młodych dilerów.</p><p>Oczywiście należy okazać pomoc tym ludziom, ale dopiero po tym jak odetnie się głowy narkotykowej hydrze i jak z uzależnieniem poradzą sobie sami uzależnienie oraz wszyscy, na których to uzależnienie wpływa czy wpłynęło.</p><p>Jeśli nie skupimy się na pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebują ruszymy prostą drogą na dno, na społeczne dno, z którego trudno będzie się wygrzebać. Jeśli nie postawimy sobie jasno priorytetów i nie zajmiemy się prawdziwymi ofiarami narkotyków, już niedługo nielegalne substancje trafią dosłownie wszędzie, nawet do szkół, bibliotek, czy inne miejsca, gdzie nasze dzieci powinny być bezpieczne. Popyt rodzi podaż, a narkotykowi bossowie odpowiedzą na każdy rodzaj zapotrzebowania. W naszym wspólnym interesie jest, by tego zapotrzebowania nie kreować i by dzieci, młodzież czy dorośli nie chcieli uciekać od swoich problemów w narko-świat. Oraz aby ci, którzy już tam uciekli otrzymali wszelką możliwą pomoc w wychodzeniu z uzależnienia.</p><p style="text-align: right;"><i>Felieton opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-44690512938488528882021-08-03T12:42:00.000+02:002021-08-03T12:42:35.130+02:00Letnie czytanie<p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuDhJC8i2D4KO7Kqs9UbTdZYvnFqtbgL74rsUDu2cHjxdplxJLaDItFeMFsxmyShokQSxF3YfeRlZYVwnAalq1AlduPcg6s6oJgl372QP7oe8gcm3W6CxO3CANV-W5LU9ZwPeuUF_fPCs/s1280/girl-1423501_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="854" data-original-width="1280" height="268" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuDhJC8i2D4KO7Kqs9UbTdZYvnFqtbgL74rsUDu2cHjxdplxJLaDItFeMFsxmyShokQSxF3YfeRlZYVwnAalq1AlduPcg6s6oJgl372QP7oe8gcm3W6CxO3CANV-W5LU9ZwPeuUF_fPCs/w400-h268/girl-1423501_1280.jpg" width="400" /></a></b></div><b>Nastało lato, a więc i wakacje. Dziś zostawię zatem na boku niełatwe tematy czy trudne sprawy i zajmę się czymś zgoła przyjemniejszym. Bo skoro wakacje, to i wolny czas, wyjazdy, kanikuła, odpoczynek i wszystko co się z tym wiąże. A więc też i czas na czytanie, jeśli ktoś lubi. A jak nie lubi, polecam polubienie, bo to naprawdę fantastyczna rozrywka i doskonały „zabijacz” czasu.</b><p></p><p>Nie przedłużając....</p><p>Mam dla was kilka propozycji ciekawych książek na te wakacje. Jeśli skorzystacie, świetnie. Jeśli nie, trudno. A jeśli skorzystacie i Wam się spodobają (albo nie) podzielcie się wrażeniami w jakimś liście do Redakcji, lub mailu bezpośrednio do mnie.</p><p><br /></p><p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhV-kTinpD7OxacqkLIyJmEDL9g7mpByE6HHMdl-WXnYmFPyGuuBbk08-B42C7-RtaEcTmLgus_p-L-bqSFGNkYTDy5gYGHUeizvkMbBIy9O5VmsV0ID-QqD-qddQr2OYTfGyAXvtfnZ-k/s500/660687-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhV-kTinpD7OxacqkLIyJmEDL9g7mpByE6HHMdl-WXnYmFPyGuuBbk08-B42C7-RtaEcTmLgus_p-L-bqSFGNkYTDy5gYGHUeizvkMbBIy9O5VmsV0ID-QqD-qddQr2OYTfGyAXvtfnZ-k/s320/660687-352x500.jpg" width="225" /></a></b></div><b>„Europa jesienią” </b><p></p><p>Dave’a Hutchinsona to lekkie science-fiction osadzone w niedalekiej przyszłości, w której Europa jest podzielona na małe lub jeszcze mniejsze państewka, a podróżowanie po kontynencie wiąże się z nie lada akrobacjami formalnymi. Z głównym bohaterem zwiedzamy co najmniej kilka z tych państewek i za każdym razem zadziwia nas inwencja tych, którzy ogłaszają choćby niepodległość jednej dzielnicy w Berlinie czy kurortu narciarskiego na Słowacji i ustanawiają tam niezależne państwa z własnymi przepisami, rządem i całą tą otoczką państwową.</p><p>Z jednej strony dość przerażająca wizja maksymalnie podzielonej (i nieustannie, z dnia na dzień dzielącej się) Europy, która szczególnie może przemówić do wyobraźni podczas wakacyjnych wojaży, kiedy przekraczamy granice często nawet tego nie zauważając. Z drugiej strony wizja pokazująca, że każde państwo to w zasadzie twór oparty na wspólnocie pewnych interesów i to najczęściej interesów, za którymi stoi tak prozaiczny element jak pieniądze.</p><p>Można przy okazji pojeździć palcem po mapie naszego zjednoczonego i nie poszatkowanego granicami kontynentu. Nie zastąpi to wprawdzie prawdziwych podróży i prawdziwego zwiedzania, ale kto wie, kiedy będziemy w stanie w miarę normalnie podróżować i zwiedzać. Może się okazać, że podzielona „Europa jesienią” wcale nie jest tak daleko w przyszłości jak nam się zdaje.</p><p><br /></p><p>A kiedy będziemy mieli Europę zwiedzoną wzdłuż i wszerz, możemy udać się w podróż po Azji. Warto wtedy wziąć do ręki</p><p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4z7h0OOUXShgZzXqqMXVD-zuow7Owq-ZjBnKe9-9q8yQ_wbpYF7yuMzBxFZSPFIQPre3nvcLK1Mp48dn4j4_qWABGpvJxC_VPbxAmyyTDcClmHbpSNcvZH8mEQc8ukSvNM2dR7mGhh-Q/s500/przez-kraj-ludzi-zwierzat-i-bogow-b-iext65466454.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="332" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4z7h0OOUXShgZzXqqMXVD-zuow7Owq-ZjBnKe9-9q8yQ_wbpYF7yuMzBxFZSPFIQPre3nvcLK1Mp48dn4j4_qWABGpvJxC_VPbxAmyyTDcClmHbpSNcvZH8mEQc8ukSvNM2dR7mGhh-Q/s320/przez-kraj-ludzi-zwierzat-i-bogow-b-iext65466454.jpg" width="212" /></a></b></div><b>„Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” </b><p></p><p>Ferdynanda Ossendowskiego i przemierzyć wraz z autorem syberyjską tajgę, mongolskie stepy i tybetańskie płaskowyże. W samej warstwie podróżniczej jest to już majstersztyk, a jeśli dodać do tego opowieści Ossendowskiego o ucieczkach przed bolszewickim terrorem, o dobrych i złych ludziach, których spotkał na swojej drodze przez Azję, o miejscach, do których pewnie żaden Europejczyk nigdy przed nim nie dotarł, o sposobach przetrwania w głuszy, o klimacie zabijającym lub hartującym ludzi na kamień, o niebezpieczeństwach, o sytuacjach, które wydają się nieprawdopodobne..... to mamy przed sobą naprawdę kawałek dobrej literatury. Wręcz namacalnie czuje się jakby z Ossendowskim przebywało się połowę Azji. Czasami czytelnik wraz z autorem czuje się zmęczony, kiedy zapada się po szyję w śniegi na mongolskich stepach albo po pas w błoto na syberyjskich bezdrożach. Tak samo jak on nienawidzi się bolszewików depczących po piętach i czyhających na najdrobniejszy błąd każdego dobrego człowieka. Wydaje się, że Ossendowski pisze suchym, reporterskim językiem, ale jednocześnie ten język jest tak plastyczny i pełen treści, że ma się wrażenie, że czuć w nim i przenikający do szpiku mroźny wiatr i słodycz pitej w jurcie herbaty i ten wiatr pędzący stada jaków przez tybetańskie przełęcze.</p><p>Dobrze jest zabrać się w taką podróż, choćby miała ona miejsce ponad sto lat temu. I dobrze jest dać się powieść temu podróżnikowi, szpiegowi, awanturnikowi, wojownikowi, uczonemu, dyplomacie i dziennikarzowi przez azjatyckie pustkowia.</p><p><br /></p><p>A skoro już będziemy w zachodniej części Azji to stamtąd już w zasadzie niedaleko do Kanady. A o Kandzie właśnie traktuje reportaż Joanny Gierak-Onoszko</p><p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWNebrwBVPz5VNmJu9pirYRAtBh60fn9IwuvnkZxFTTegME2bLaDmQ1cwt1u_k1d4PzmR-7m8AuelXZNYo32-JA-QEx2uWXjzbmEIxjYi0cWdPMrb8JBvy-d1F5VfvGWljLq4UvTgHW-A/s1247/Joanna-Gierak-Onoszko-27-%25C5%259Bmierci-Tobyego-Obeda.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1247" data-original-width="827" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWNebrwBVPz5VNmJu9pirYRAtBh60fn9IwuvnkZxFTTegME2bLaDmQ1cwt1u_k1d4PzmR-7m8AuelXZNYo32-JA-QEx2uWXjzbmEIxjYi0cWdPMrb8JBvy-d1F5VfvGWljLq4UvTgHW-A/s320/Joanna-Gierak-Onoszko-27-%25C5%259Bmierci-Tobyego-Obeda.png" width="212" /></a></b></div><b>„27 śmierci Toby’ego Obeda”.</b><p></p><p>Jednak nie jest to ta Kanada znana nam obecnie z telewizji czy pocztówek. Nie jest to ten sielankowy kraj bezkresnych lasów i czystych jezior. Nie jest to kraj tolerancji wyśrubowanej do przesady.</p><p>W tej książce w bezkresnych lasach czai się coś złego, coś co przeraża tym bardziej, że wydarzyło się naprawdę. W tej książce poznamy oblicze Kanady, które ona sama chciałby ukryć, a o którym nawet jej mieszkańcy przez długie lata nie wiedzieli, nie chcieli wiedzieć, a na pewno nie chcieli mówić.</p><p>To trudna książka, mało wakacyjna, ale niezwykle ważna. Opowiada o tym co instytucje państwa wspierane przez kościoły zrobiły rdzennym mieszkańcom Kanady. Historiami kilkorga „ocaleńców” opowiada o czasach, kiedy ci, którym zabrano tamte ziemi byli traktowani w zasadzie na równi z fauną i o tym, co zrobiono rdzennym dzieciom wyrwanym z rodzin, kultur, środowisk.</p><p>Serce się czasami kraje i chce się głośno pytać, dlaczego nikt niczego wtedy nie zrobił, dlaczego pozwolił na takie traktowanie innych ludzi, i dlaczego do dziś bywa to temat tabu dla wielu Kanadyjczyków, którzy mając jasne i proste dowody nadal nie chcą dostrzec winy własnego państwa.</p><p>A jednocześnie jest to opowieść o tym jak wahadło przechyla się w drugą stronę i jak dziś karani są ci, którzy ośmielą się jednym słowem czy gestem naruszyć zasady poprawności politycznej. Zdecydowanie warto, szczególnie w gorące dni, bo ten reportaż przyprawi was o prawdziwe dreszcze.</p><p><br /></p><p>A jeśli będziecie mieli ochotę na odskocznię od trudnych kanadyjskich klimatów, sięgnijcie po kryminał Jakuba Szamałka</p><p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiueA2QKr13dIMPA898tprOUlBIT29d4vuoWGzRW8NAmZCqKMEjXLrcbh_uhZPhlPFqLv8xfcmDjbtxrBON5OhrHDK_dfZrRY6jiz-MHbOZgSo-t5oie7QpkQX9oeoI-lFbGC-6xy2rCAQ/s274/pobrane.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="274" data-original-width="184" height="274" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiueA2QKr13dIMPA898tprOUlBIT29d4vuoWGzRW8NAmZCqKMEjXLrcbh_uhZPhlPFqLv8xfcmDjbtxrBON5OhrHDK_dfZrRY6jiz-MHbOZgSo-t5oie7QpkQX9oeoI-lFbGC-6xy2rCAQ/s0/pobrane.jpg" width="184" /></a></b></div><b>„Ukryta sieć. Cokolwiek wybierzesz”.</b><p></p><p>Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów napiszę tylko, że historia jest bardzo na czasie, bo traktuje o zagrożeniach jakie czyhają na nas w cyberprzestrzeni. Pojawiają się hakerzy, specjaliści od bezpieczeństwa, bezradna policja. Jest też młoda dziennikarka wplątana w intrygę, która przerasta ją od samego początku, ale która wciąga ją z każdym krokiem coraz głębiej.</p><p>Jak to w typowym kryminale zaczyna się od trupa, ale potem już nic nie jest typowe i takie jak nam się wydaje. Autor potrafi sprytnie pogubić tropy, poprzestawiać postaci i pokazać je niekoniecznie z tej strony, z której powinniśmy je oglądać. Ci, którzy budzą sympatię, wcale sympatyczni nie są. Ci, którzy wydają się wstrętni, przy bliższym spojrzeniu w odpowiednim świetle okazują się wcale nie tacy oślizgli. Jak to w życiu, nikt nie jest płaski i czarno-biały, każdy za to ma coś do ukrycia, a przynajmniej ma tę cześć swojego życia, której pokazywać nie chce.</p><p>W tle kryminalnej historii przewija się Warszawa, co może być dla niektórych zaletą, dla innych - wadą. I nie należy się obawiać tego, że książka traktuje o internecie i cyberprzestrzeni. Pod pozorem tłumaczenia wszystkiego mało ogarniętej w temacie dziennikarce, autor poniekąd i czytelnikowi robi prostą lekcję z bezpieczeństwa w sieci.</p><p>Książka do pociągu albo na długie poleżenie na hamaku (tudzież materacu) z drinkiem w ręku. Tylko potem nie dziwcie się, że z pewną taką rezerwą spojrzycie na swoje telefony czy laptopy podłączone do internetu. A może wyłączycie je całkiem na wakacje?</p><p><br /></p><p>A na koniec wakacji proponuję coś równie smutnego jak właśnie ów koniec wakacji. A mianowicie najnowszą książkę znanego francuskiego neurotyka Michela Houellebecq.</p><p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmqbgG26Yd9X560cCZ6dl83Y8m8ZkJOIozFo93LmbvoVb4EqZ3HI6jLnVlWiwnqmUTX1xVZVo_KkkBGDclT6cEK26isVeuWoQaFWwNyqzwW1dmJtOmHqEcZ7CY2N46YMGFNSrq6lZo0Q4/s350/serotonina-w-iext54104893.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="350" data-original-width="233" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmqbgG26Yd9X560cCZ6dl83Y8m8ZkJOIozFo93LmbvoVb4EqZ3HI6jLnVlWiwnqmUTX1xVZVo_KkkBGDclT6cEK26isVeuWoQaFWwNyqzwW1dmJtOmHqEcZ7CY2N46YMGFNSrq6lZo0Q4/s320/serotonina-w-iext54104893.jpg" width="213" /></a></b></div><b>„Serotonina”</b> to już kolejna powieść, w której autor rozlicza się zarówno z kryzysem męskości, jak i z kryzysem Francji, czy nawet szerzej - Europy. Po jego „Cząstkach elementarnych”, gdzie problemy te były tylko zarysowane, teraz uderzają nas z całą mocą.<p></p><p>Główny bohater, przystojny facet w sile wieku z młodą kochanką u boku i lekką acz dobrze płatną pracą, nie potrafi poradzić sobie sam ze sobą, ze swoim życiem, z ową kochanką, z pracą. Z niczym kompletnie. Nie wie czego mu brakuje, nie wie czego tak naprawdę chce, nie wie jak wyjść z koziego rogu, w który nie wie jak się wpędził. Ale nie czyta się „Serotoniny” dobrze dlatego, że nieszczęście bohatera dają nam poczucie wyższości. Czyta się dobrze, bo gdzieś w tle - a może właśnie na pierwszym planie - jest to analiza współczesnego stanu rozwiniętego społeczeństwa, które zmierza donikąd. Nic nie jest w tej książce oczywiste, a najbardziej oczywiste rozwiązania zdają się nieosiągalne. Otacza nas wszechobecne przekonanie, że cały otaczający świat utrzymuje się na powierzchni jedynie dzięki coraz większym dawkom sztucznej serotoniny, która daje chwilowe poczucie radości, a raczej braku smutku. Sztuczny świat sztucznych ludzi, a wśród nich nasz bohater wcale nie udający, że nie jest jednym z nich. I wcale nie pragnący wyrwać się z tego kręgu sztuczności i zakłamania.</p><p><br /></p><p>Pięć książek. Idealnie na jeden miesiąc wakacji, chociaż same książki nie są wcale nie idealnymi na wakacje prostymi czytadłami. Ale przecież nikt nie obiecywał, że po tak trudnym roku wakacje będą łatwe, miłe i przyjemne.</p><p style="text-align: right;"><i>Felieton opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-29768878469827155812021-06-01T10:30:00.018+02:002021-06-01T10:30:00.202+02:00Społeczne media zagłady<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjjj6LDvo474zXF7YSYC-awMtaguZQaPlkHSlP1ydMmU_g3jr5Ctt7lLPMQdcx9DrN9f8t2HnOoJbqLNQrfnh6zrY4d1L7GHMMfZ11wCB_dO9-VW8AyyYA67bYhSFl5NZdzbRxZPpCjmI/s1920/apocalypse-2996136_1920.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1920" data-original-width="1517" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjjj6LDvo474zXF7YSYC-awMtaguZQaPlkHSlP1ydMmU_g3jr5Ctt7lLPMQdcx9DrN9f8t2HnOoJbqLNQrfnh6zrY4d1L7GHMMfZ11wCB_dO9-VW8AyyYA67bYhSFl5NZdzbRxZPpCjmI/w316-h400/apocalypse-2996136_1920.jpg" width="316" /></a></div><b>Idea <i>„Machiny Powszechnej Zagłady”</i> powstała w latach 60. ubiegłego wieku. Wobec narastającego zagrożenia wojną nuklearną w umysłach amerykańskich naukowców pojawiła się wizja maszyny, której jedynym celem byłaby ostateczna zagłada całej ludzkości. </b><p></p><p>Potężny (jak na tamte czasy) komputer miał być ukryty w bezpiecznym bunkrze i podłączony do czujników rozmieszczonych w miastach USA, Europy i Azji. W razie wykrycia powszechnego zagrożenia dla życia, na przykład jednoczesnych wybuchów atomowych, czy gwałtownej zmiany warunków życia na planecie, miał zdetonować ładunki nuklearne ukryte w strategicznych miejscach naszego globu. Skutkiem miała być właśnie powszechna zagłada ludzkości. Owi naukowcy, wydaje się, że nieco szaleni, wymyślili nawet adekwatną nazwę - Megadeath.</p><p>Sama w sobie idea takiej machiny jest już przerażająca, ale jeszcze bardziej przerażająca jest jej całkowita autonomia, całkowite uniezależnienie od decyzji człowieka, od jego słabości czy fanaberii. To komputer miał ostatecznie zdecydować, czy ludzkość zasługuje na przetrwanie, czy na zagładę.</p><p>Idea narodziła się w cieniu wojny nuklearnej między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim i faktycznym celem takiej machiny było upewnienie się, że wobec ataku rakietowego jednej ze stron druga strona nie miałaby szans na przeżycie. </p><p><br /></p><h4 style="text-align: left;"><b>Zagrożenie dla każdego</b></h4><p>Na szczęście nigdy ani taka maszyna nie powstała, ani tym bardziej nie została użyta, ale dziś stoimy wobec rzeczywistości, w której „Machina Powszechnej Zagłady” przybrała nieco odmienną formę. Znajduje się ona nie w głęboko ukrytym bunkrze, ale na serwerach, a jej czujnikami stają się nasze komputery, tablety czy komórki. Dla niepoznaki machina nazywa się dziś mediami społecznościowymi, a nawet bardziej konkretnie - Facebookiem.</p><p>Zapytacie co ma wspólnego Facebook z wizją zagłady nuklearnej z lat 60. Otóż okazuje się, że więcej niż można się spodziewać. </p><p>Większość użytkowników postrzega Facebooka jako sprawne narzędzie do kontaktowania się z innymi, do rozwijania kontaktów społecznych, nawet do poznawania świata. Ta sama większość pewnie zgodziłaby się, że Facebookowi, czy ogólnie mediom społecznościowym przydałyby się pewne poprawki - może pewna doza moderacji, może mechanizm sprawdzania faktów, może jakieś przepisy regulujące ich działania, ewentualnie regulacje anty-monopolowe. Jednak większość użytkowników nie rozumie, że sama idea Facebooka, sama jego wewnętrzna struktura sprawia, że jest on zagrożeniem dla każdego użytkownika z osobna i ogólnie dla całych społeczności.</p><p>Trzeba zrozumieć, że Facebook nie powstał po to, by przekazywać ludzkości prawdę, ani by poprawić stosunki społeczne, ani aby dać ludziom władzę nad możnymi tego świata, czy aby reprezentować interesy swoich użytkowników. Wprost przeciwnie - Facebook jest narzędziem idealnie skrojonym do tego, by globalnie rozpowszechniać nieprawdę, by niszczyć relacje między ludźmi, by tych ludzi kontrolować i by dawać tym ludziom ułudę wolności. Facebook jest narzędziem w rękach rządów, terrorystów, wszelkiej maści ekstremistów, czy jednostek chcących sprawnie manipulować masami.</p><p>Zakładając Facebooka Mark Zuckerberg na pewno nie zakładał jakiegoś konkretnego kierunku, w którym rozwinie się jego projekt. Jednak obecnie ta platforma szczycąca się w założeniach swoją neutralnością poglądową rozwinęła swoja macki na tyle, że stałą się bronią masowej dezinformacji i manipulacji. Gdzieś po drodze władze Facebooka zdecydowały, że oprą swój model biznesowy na liczbie użytkowników. I nie zadowolą się tysiącami, czy dziesiątkami tysięcy. Ich apetyt rósł w miarę jedzenia i dziś liczą tych użytkowników w miliardach. A samo istnienie platformy docierającej ze swoim przekazem do miliardów ludzi na całym świecie jest zagrożeniem samym w sobie.</p><p><br /></p><h4 style="text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhnFmV0M7cqyQlD4VO_IpjD5_3M3LanbC4tCsfL3tek7sC9He_6XLeiIDkdZ_qEEk8id7H0dau_zJeO6OsPae46XdAAlDKORRLqf5OKsjRQifFneILZqCNj0NbQzuy0W0PH5z4FlVz8Fw/s1280/woman-1446557_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhnFmV0M7cqyQlD4VO_IpjD5_3M3LanbC4tCsfL3tek7sC9He_6XLeiIDkdZ_qEEk8id7H0dau_zJeO6OsPae46XdAAlDKORRLqf5OKsjRQifFneILZqCNj0NbQzuy0W0PH5z4FlVz8Fw/w400-h266/woman-1446557_1280.jpg" width="400" /></a></div>Profilowanie algorytmem</h4><p>Oczywiście Facebook nie może obrócić w ruinę miast jak miała to zrobić „Machina Powszechnej Zagłady”. Może bardzo łatwo jednak zniszczyć podstawy naszego życia społecznego i gospodarczego, co w pewnym aspekcie sprowadza się do tego samego. Żadna maszyna, podobnie jak żaden człowiek, nie powinna być w stanie kontrolować losów całej ludzkości - a to właśnie miała na celu „Machina Powszechnej Zagłady” i ten sam cel samo przyświeca Facebookowi.</p><p>Platforma stworzona przez Zuckerberga w zaciszu swojego pokoju w akademiku opiera się wyłącznie na tzw. zasięgach społecznościowych, na skali i na liczbie użytkowników, do których dociera. Sami użytkownicy są o tyle cenni dla Facebooka o ile można ich „sprzedać” reklamodawcom czy innym organizacjom chętnym otrzymać dostęp do ściśle sprofilowanych grup ludzi.</p><p>A o samym profilowaniu decyduje właśnie maszyna, osławiony i dobrze ukryty algorytm Facebooka. Każda reakcja na wpis, każdy komentarz, każda interakcja jest w ułamku sekund zapisywana i analizowana przez potężne komputery. Każdy użytkownik ma swój dobrze określony profil, który wpływa na to, co Facebook mu pokazuje zachęcając do kolejnych reakcji i interakcji.</p><p>Takie profile oparte na megabajtach danych są cenne dla Facebooka o tyle, o ile można je sprzedać reklamodawcom, organizatorom kampanii wyborczych, mediom siejącym dezinformację, różnej maści ekstremistom, a nawet terrorystom. Platforma staje się idealnym miejscem do przeprowadzania eksperymentów społecznych na żywym organizmie, czyli na nas samych. A eksperymenty dają najlepsze wyniki, jeśli podmiot eksperymentu nie wie, że jest jest obserwowany, manipulowany, ani że jest obiektem eksperymentu.</p><p>Rządy powszechnie używają Facebooka, by siać propagandę czy ułatwiać sobie dostęp do danych, które powinny być poufne. Bojówki używają Facebooka do organizowania ataków, przewrotów czy zamachów. Politycy używają Facebooka, by wpływać na wyniki wyborów. Terroryści używają Facebooka, by rekrutować członków do swoich komórek. I można by tak jeszcze długo wymieniać.</p><p>Facebook na tym wszystkim zarabia jednocześnie przyczyniając się do rozkładu życia społecznego, do niszczenia jednostek, całych grup czy nawet narodów.</p><p><br /></p><h4 style="text-align: left;">Z wirtuala do reala</h4><p>A zagrożenie już dawno przeniosło się z internetu do świata realnego. <a href="https://www.linkedin.com/in/joshua-geltzer-6209b3198/" target="_blank">Joshua Geltzer</a> były specjalista od zwalczania terroryzmu twierdzi, że powszechność Facebooka sprawia, że organizacje terrorystyczne nie muszą już przenikać przez granice i długofalowo planować akty terroru. Teraz mogą rekrutować swoich członków w dowolnym kraju i dowolnie nimi sterować osiągając swoje cele w znacznie krótszym czasie i mniejszym kosztem.</p><p>Zasięg Facebooka i miliardy użytkowników (w tej chwili jest ich już tyle, ile liczą populacje Chin i Indii razem wzięte) dają tej platformie bezprecedensowy wpływa na populację całego świata.</p><p>„Szaleństwem jest skupiać w jednym miejscu tyle władzy nad udostępnianiem czy uciszaniem pewnych treści, nie mówiąc o utajnionych algorytmach determinujących rozpowszechnianie tych treści w całym internecie. Sposób przekazywania treści przez Facebooka ma tak poważny wpływa na tak wiele osób i na ich poglądy, że może łatwo wpływać zarówno na to, co ludzie kupują jak i na to, czy ludzie wybierają wojnę czy pokój” - mówił kilka lat temu Joshua Geltzer.</p><p>O tamtej pory wpływy Facebooka jedynie się rozszerzyły. Dziś specjaliści od mediów społecznościowych mówią otwarcie, że decyzje zarządu tej platformy mają większy wpływ na wolność słowa niż decyzje sądów czy rządów. Facebook stanął ponad rządami, ponad państwami, ponad obywatelami wszystkich krajów i na wszystkich spogląda z góry jednocześnie kontrolując przekaz serwowany nam wszystkim i każdemu z osobna.</p><p><br /></p><h4 style="text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHVB68kyOhXmLnzeJMh7fPfJdTW7_96NDbYHZ28JMzK17KyQuLfygXDPLbNSUcRQS1lzDEAWmhU_866FGqyUW3PdjgTrMI_XVJiaqAq5LhE7HESrKQn5ZWlflYhpowETIPtCyoMzT9D_o/s1280/family-2755604_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHVB68kyOhXmLnzeJMh7fPfJdTW7_96NDbYHZ28JMzK17KyQuLfygXDPLbNSUcRQS1lzDEAWmhU_866FGqyUW3PdjgTrMI_XVJiaqAq5LhE7HESrKQn5ZWlflYhpowETIPtCyoMzT9D_o/w400-h266/family-2755604_1280.jpg" width="400" /></a></div>Społeczny rozjazd</h4><p>I warto pamiętać, że ów przekaz jest sprofilowany indywidualnie. To nie użytkownik, a algorytm decyduje o tym, co widzi na Facebooku. A skoro decyduje o tym komputer, to każdemu z nas może podsuwać inny obraz rzeczywistości. A skoro może, to właśnie to robi.</p><p>Tym samym każdy użytkownik coraz bardziej zapada się w swoją własną indywidualną bańkę medialną. Zanika poczucie wspólnoty, każdy widzi coś innego, każdy ma nieco inny obraz rzeczywistości, każdy dociera do nieco innych faktów, każdy tworzy swoją własną historię, każdy staje się samotną wyspą. Z punktu widzenia Facebooka to idealnie, bo każdego takiego użytkownika można doskonale sprofilować i sprzedać. Z punktu widzenia społeczności - to wyjątkowo źle, bo zanika płaszczyzna porozumienia, zanika wspólne doświadczenie grupy mniejszej lub większej, zanika samo poczucie wspólnoty.</p><p>I tym samym media społecznościowe, które miały łączyć i tworzyć społeczności stają się narzędziem pogłębiania podziałów. A ostateczny rozkład społeczności będzie jednocześnie ostateczną zagładą ludzkości jako wspólnoty. Kiedy przestaniemy się rozumieć i dogadywać, nie tylko zaprzepaścimy wieki cywilizacyjnego rozwoju, ale i rozwoju społecznym cofniemy się o całe wieki.</p><p><br /></p><p style="text-align: justify;"><i style="background-color: white; color: #292929; font-family: Lora, serif; font-size: 20px; text-align: right;">Felieton opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" style="background: transparent; color: #25a186; cursor: pointer; text-decoration-line: none;" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-79931689198093502582021-03-31T09:50:00.005+02:002021-03-31T09:50:00.844+02:00Politycznie poprawne absurdy<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFmhCUPzNhUCzCYEsqnHquPCvqTKzE1eeCQ5ZX-EVkyVaPNxP4mURqwOu59LrXkN27YY0sxJMOImo0mjOloqstiSrdx8UVfI28ii75WgNW6ei6lRZ9v5NOEYWdkY3H-rKx4PS6p3dBOL0/s1280/gummibarchen-359950_1280.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="850" data-original-width="1280" height="265" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFmhCUPzNhUCzCYEsqnHquPCvqTKzE1eeCQ5ZX-EVkyVaPNxP4mURqwOu59LrXkN27YY0sxJMOImo0mjOloqstiSrdx8UVfI28ii75WgNW6ei6lRZ9v5NOEYWdkY3H-rKx4PS6p3dBOL0/w400-h265/gummibarchen-359950_1280.jpg" width="400" /></a></div><b>Kilka lat temu, w jednym z pierwszych tekstów, które popełniłem na tych łamach pisałem o tym, że żyjemy w science-fiction, że dopadły nas realia z fantastyczno-naukowych powieści publikowanych jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Już wtedy wymowa tego, co napisałem nie była pozytywna, ale po szczegóły odsyłam do archiwum, gdzieś w okolice połowy roku 2013. </b><p></p><p>Dziś jeszcze bardziej dobitnie dopadają nas realia, które do niedawna znane były tylko miłośnikom fantastyki albo futurologom roztaczającym fatalistyczne wizje przyszłości. Śmiało mogę powtórzyć swoje słowa, że żyjemy w science-fiction. Niestety pod wieloma względami jest to dość mroczna, żeby nie powiedzieć tragiczna, wizja przyszłości i rozwoju ludzkości.</p><p><b>Nie-on czy nie-ona</b></p><p>W roku 2004 Jacek Dukaj wydawał swoją „Perfekcyjną niedoskonałość”, gdzie post-ludzkość zatracała się w wirtualnych rzeczywistościach, a jednocześnie zatracała samą siebie. Jednym z tego wyznaczników było używanie aseksualnych końcówek. Na świecie nie pozostało wtedy już zbyt wiele mężczyzn i kobiet, a post-ludzie mówili o sobie „zrobiłum”, „mówiłum”, „czytałum”. Dziś tych końcówek zaczynają używać dość powszechnie osoby, które tez nie chcą jednoznacznie określać swojej płci. I to zupełnie na poważnie, zmuszając innych do domyślania się, że właśnie takie końcówki są w ich przypadku właściwe. Oczywiście, jeśli ktoś się nie domyśli i użyje końcówki niewłaściwej jest to wielka obraza uczuć wszelakich i kończy się napiętnowaniem takiego mało domyślnego osobnika. Pół biedy jeśli piętnowanie skończy się zwróceniem uwagi w tzw. mediach społecznościowych. Niestety czasami piętnujący sięga po mocniejsze środki wyrazu i idzie ze swoją obrazą do prasy, radia czy telewizji, które bardzo chętnie wysłuchują żalów skrzywdzonych postępowców. W zasadzie pozostaje cierpliwie poczekać, kiedy taki obrażony nie-on i nie-ona pójdzie do sądu, by pozwać niezbyt postępowego osobnika, który nazwie nie-jego i nie-ją niewłaściwie. Na początku jeszcze sądy mogą się wzbraniać przed uznawaniem racji takich osób, ale sądzę, że w imię postępu szybko wezmą ich stronę. Być może jeszcze niektórzy z nas doczekają czasów, kiedy używanie niekreślonych końcówek stanie się wręcz obowiązkiem, żeby nikogo nie obrazić, żeby niczyje poczucie przynależności (czy raczej nieprzynależności) do płci nie zostało poniżone. A co z tymi, którzy jednak chcieliby się określać jako „on” czy „ona”? Nie wiem. Może znajdą się dla nich - w najlepszym przypadku - jakieś enklawy albo - w przypadku nieco gorszym - obozy reedukacyjne, gdzie ich niepostępowe poglądy zostaną zrównane z nową normą.</p><p><b>Mnożenie tożsame etnicznie</b></p><p>Bo nie mam wątpliwości, że świat właśnie w tę stronę zmierza, że już niedługo to, co dziś wydaje się kompletnym absurdem, jutro będzie nową normą, w którą każdy będzie wtłaczany na siłę.</p><p>Skąd ta pewność, zapyta nieufny Czytelnik. A ja w zanadrzu mam na potwierdzenie swoich przewidywań kilka przykładów.</p><p>Pierwszy z brzegu to przypadek z Oregonu, jednego ze stanów w coraz bardziej postępowych Stanach Zjednoczonych.</p><p>Otóż w lutym Departament Edukacji Stanu Oregon zaprosił nauczycieli na szkolenie dotyczące „etnomatematyki” argumentując, że supremacja białej rasy przejawia się między innymi w poszukiwaniu właściwych odpowiedzi na zadania matematyczne. </p><p>Biuletyn reklamujący kurs „Pathway to Math Equity” zachęca nauczycieli gimnazjów do „demontażu rasizmu w matematyce” i opisuje sposoby na przenikanie „kultury białej supremacji” do matematyki.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWsPVuoKs3cqsK6IxQnMY_z84ghWSkjBzQeunREjTaFLcwaCQlUyL8h_AUQmnVqe-cqfA2PHzp5rq1Qp2uIG_z8iPizyTVVfL_NWUiiitgCbsSSVpWpVoFmb5EZoEEQ45iOeOc1wu9gSg/s1280/learn-2387228_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWsPVuoKs3cqsK6IxQnMY_z84ghWSkjBzQeunREjTaFLcwaCQlUyL8h_AUQmnVqe-cqfA2PHzp5rq1Qp2uIG_z8iPizyTVVfL_NWUiiitgCbsSSVpWpVoFmb5EZoEEQ45iOeOc1wu9gSg/w400-h266/learn-2387228_1280.jpg" width="400" /></a></div>„Pojęcie matematyki jako nauki czysto obiektywnej jest jednoznacznie fałszywe, a nauczanie jej w ten sposób jest nieistotne tym mniej ważne. Podtrzymywanie przekonania, że istnieją dobre i złe odpowiedzi utrwala obiektywizm oraz strach przed otwartym konfliktem” - czytamy w dokumentach Departamentu Edukacji.<p></p><p>Uważny Czytelnik zapyta pewnie co ma wspólnego matematyka i rasizm. Na to pytanie autorzy mają gotową odpowiedź. Otwarcie mówią, że chodzi o to, by nie oceniać odpowiedzi na zadania matematyczne ani nie określać, które rozwiązania równań są prawidłowe. A ostatecznym celem ma być zachęcanie uczniów do poszukiwania własnych odpowiedzi zgodnych z ich etnicznym pochodzeniem i indywidualizmem.</p><p>Przekładając tę urzędniczą nowomowę na ludzki język i mówiąc krótko chodzi o to, by jednemu Johnowni z drugą Susan nie narzucać, że 2+2=4, tylko przekonać, że każda odpowiedź może być prawidłowa, jeśli tylko jest zgodna z ich etniczną tożsamością. </p><p>Podręcznik kursu pt. „Demontaż rasizmu” zachęca wręcz nauczycieli do szukania alternatywnych rozwiązań, ponieważ „matematyka w obecnej formie jest używana do podtrzymywania kapitalistycznych, imperialistycznych i rasistowskich poglądów”.</p><p>Pół biedy jeśli dziecko rozwiąże zadanie w sposób niekonwencjonalny i nadal prawidłowo poda ostateczny wynik. Jednak autorzy kursu idą dalej i twierdzą, że żadna odpowiedź nie może być uznana za nieprawidłową. A każde inne podejście będzie przejawem rasizmu i białej supremacji.</p><p>Zatem wszyscy Wy, którzy do tej pory nie radziliście sobie z różniczkami, całkami czy nawet ze zwykłą trygonometrią, jedźcie do Oregonu. Tam z łatwością zdacie każdy egzamin z matematyki, jeśli tylko odpowiedzi będą zgodne z waszą etniczną tożsamością (a niedługo być może również z tożsamością i orientacją seksualną, czy inną).</p><p><b>Bądź mniej biały</b></p><p>Pozostając na amerykańskim podwórku przyjrzyjmy się innemu szkoleniu, które swoim pracownikom zafundowała znana (i w niektórych kręgach lubiana) Coca-Cola.</p><p>W połowie lutego w sieci pojawiło się kilkuminutowe wideo z kursu, który miał zwrócić pracownikom koncernu uwagę na problemy dyskryminacji rasowej. Kurs oparty na książce "White Fragility” wprost zachęcali uczestników, aby starali się być "mniej biali”. </p><p>W wideo słychać jak, że prowadzący tłumaczą, że bycie „mniej białym” oznacza nic innego jak „bycie mnie opresyjnym, aroganckim, ignoranckim, a także bardziej pokornym”. </p><p>„Zerwij z apatią i białą solidarnością” - zachęcali pracowników Coca-Coli, wśród których są również osoby urodzone z białym kolorem skóry. </p><p>W kursie podkreślano także, że biali ludzie w Stanach Zjednoczonych, czy w ogóle w zachodniej cywilizacji przechodzą daleko posuniętą socjalizację, uczącą ich poczucia wyższości wobec innych ludzi. Autorzy kursu twierdzą, że ich badania wskazują, że już w wieku 3-4 lat dzieci wiedzą, że lepiej jest być białym.</p><p>Niestety nie dają jednocześnie recepty na to jak być „mniej białym” czy w jaki sposób zerwać z białą supremacją jednocześnie należąc do tej a nie innej rasy. „Białość” to w oczach prowadzących kurs zestaw najgorszych cech powiązanych bezpośrednio z kolorem skóry. Jeśli to nie jest rasizm w czystej postaci to ja doprawdy nie wiem co nim jest.</p><p>Warto zauważyć, że po nagłośnieniu sprawy w amerykańskich mediach kurs online zniknął ze strony Coca-Coli. Czyżby czegoś się wstydzili? Dociekliwy Czytelnik może na przykład zapytać czy nie przypadkiem tego, że nie są dość niebiali? </p><p><br /></p><p><b>Neutralny ziemniaczek</b></p><p>Skoro było o firmie od napojów, to teraz może coś o jedzeniu - poniekąd. Otóż pod koniec lutego firma Hasbro ogłosiła, że nie będzie już produkować Mr i Mrs Potato Head, czyli popularnej zabawki, którą dzieci mogły przebierać w akcesoria typowo męskie czy typowo kobiece. Zabawka będzie się teraz nazywała Potato Head i będzie neutralna płciowo, żeby nie powiedzieć bezpłciowa.</p><p>„Zmiana ma pozwolić dzieciom na tworzenie własnej, dowolnej rodziny nieograniczonej narzuconymi strukturami płciowymi i rodzinnymi” - czytamy w oświadczeniu firmy.</p><p>Komentując decyzję firmy dyrektor generalny Hasbro Kimberly Boyd dodała: „W kulturze nastąpiła ewolucja”. </p><p>Co bardziej ciekawskim Czytelnikom pozostawiam pytanie, czy kierunek tej ewolucji oraz fakt, że w nurt włącza się firma produkująca zabawki, podoba się rodzicom, a co najważniejsze, czy podoba się dzieciom. Bo może dzieci wolałby się jednak bawić w panią i pana, a nie tworzyć dowolne konfiguracje rodzinno-płciowe.</p><p><br /></p><p>Na koniec tylko taka mała uwaga. Uważny Czytelnik na pewno zwrócił uwagę, że te trzy przykłady absurdów pochodziły jedynie z lutego. Zapewniam, że grzebiąc głębiej znajdziecie tego więcej, że każdego miesiąca natraficie na takie kwiatki, a poziom absurdu Was zadziwi, jeśli nie przerazi.</p><p>Tym mniej strachliwym polecam. Tym, którzy nie chcą sobie psuć samopoczucia, polecam pozostanie w nieświadomości. Absurdalna i politycznie poprawna rzeczywistość dopadnie Was tak czy siak.</p><p><br /></p><p style="text-align: right;"><i>Felieton opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-89747993274810997732021-03-30T11:45:00.000+02:002021-03-30T11:45:07.112+02:00Zdalny rok<p>Dokładnie 30 marca 2020, czyli 365 dni temu wysłałem z domu do pracy pierwsze depesze. Znaczy się, że dziś mija rok od chwili, kiedy przeszedłem na pracę zdalną. Od tamtego dnia fizycznie w swojej firmie pojawiłem się cztery razy (słownie: cztery) - raz z powodu awarii internetu w domu, raz z powodu swoich urodzin i dwa razy, żeby jakieś papiery przy okazji podpisać.</p><h3 style="text-align: left;"> Jak mi z tym rokiem?</h3><p>Otóż zaskakująco chyba dobrze to znoszę. Szczerze mówiąc, nie narzekam. Trochę brakuje rozmów z kolegami i koleżankami, trochę brakuje tej atmosfery newsroomu, trochę brakuje bycia blisko ludzi, ale nie na tyle, żebym przedkładał to nad komfort pracy w domu, czasami w szlafroku, czasami z możliwością wyjścia na kawę na taras. No i codziennie oszczędzam ponad 2 godziny na dojazdy. Co z drugiej strony pozbawiło mnie tych dwóch godzin na czytanie książek, skutkiem czego liczba tych przeczytanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy spadła drastycznie, bo w domu ciężej jest te dwie godziny wygospodarować. Nie, wcale nie narzekam. W zamian dostaję inne atrakcje w postaci grania z dziećmi, kawy z żoną, sprzątania kotłowni, wiercenia wiertarką i przybijania młotkiem czy innych prac domowych i ogrodowych, czy po prostu zwykłego odpoczynku.</p><p>A tak wygląda mój zawodowy bajzel, czyli stanowisko depeszowca IAR.</p><p></p><div style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdP58cQn8YDW6LQ79fpfR_tAXcznwpT111vbbawc3nyJMQ8KAzmfmVfUw2rtGCcnmuw6RH1PuiJ0_hJhv2TreVj90_hn-3Nzhq70RddV1qbZcrQA_9HmONcWyd_GzqkD-JslAjO98RN54/s2048/20210330_091457-picsay.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="467" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdP58cQn8YDW6LQ79fpfR_tAXcznwpT111vbbawc3nyJMQ8KAzmfmVfUw2rtGCcnmuw6RH1PuiJ0_hJhv2TreVj90_hn-3Nzhq70RddV1qbZcrQA_9HmONcWyd_GzqkD-JslAjO98RN54/w640-h467/20210330_091457-picsay.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p>W ciągu tego roku w ramach rozwoju zawodowego sprawiłem sobie <a href="https://futraki.blogspot.com/2021/01/okienka-na-swiat.html" target="_blank">nowego laptopa</a>. Zastąpił mi wysłużonego, prawie 9-letniego peceta, który chwilami nie wyrabiał przy jednoczesnym przeglądaniu agencji, mediów społecznościowych czy telewizji online i pisaniu, tudzież montowaniu dźwięków. Telefon wyposażyłem w aplikację do nagrywania rozmów, dzięki czemu nagrywam wszystko jak leci (lojalnie ostrzegam dzwoniących do mnie). I mogę teraz także stosować formułkę o nagrywaniu rozmowy podobną jak wszelkie banki i inne instytucje dzwoniące do mnie. Mogę, ale nie stosuję. Po co kogoś stresować, nie? </p><p>Ogólnie okazuje się, że praca zdalna w radiu też jest możliwa. Jako pionier tego rozwiązania w swojej firmie służę teraz poradami tym, którzy decydują się na to rozwiązanie teraz z przymusu albo własnej woli. Szkoleń jeszcze nie prowadzę, ale kto wie... kto wie....</p><p>I tym samym trochę spełnia się moje marzenie o pracy z domu. Wprawdzie okoliczności może nie są takie, jak sobie wymarzyłem, ale cóż... nie można mieć wszystkiego. A że już kiedyś mi się zdarzyło przez wiele lat pracować w domu, to i wiem jak taką pracę zorganizować i specjalnie nie odczuwam psychologicznych skutków oddzielenia od reszty pracowników (którzy pracując niby-normalnie też muszą się izolować w osobnych pokojach).</p><p>W zasadzie ta praca zdalna to jedyny chyba pozytywny aspekt tego, co się dzieje w Polsce i na świecie przez ten ostatni rok. Jak na razie końca pandemii, a tym samym mojej pracy zdalnej, nie widać. Z jednej strony trochę to martwi, ale z drugiej - chętnie jeszcze jakiś czas posiedzę w domu.</p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-57656455889475664022021-03-08T10:30:00.001+01:002021-03-08T10:30:06.856+01:003 tysiące stron krzywd kobiet i dzieci<p><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqEVsNPscOH3gpZhw1Bij7lHlYhqAwaSKu3ohqp5cz3Vg3wPlO9JyvLq6gceZSrVTCfIb8NUPIOz_Lt00OFO84T1nSD020X1QqeSjBIUV-KuvjHL04oBv-A9OccRCkqj3pXnfhYvgtbx8/s500/de0f7a7534928d09fbb639fa98ebacb5.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="468" data-original-width="500" height="375" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqEVsNPscOH3gpZhw1Bij7lHlYhqAwaSKu3ohqp5cz3Vg3wPlO9JyvLq6gceZSrVTCfIb8NUPIOz_Lt00OFO84T1nSD020X1QqeSjBIUV-KuvjHL04oBv-A9OccRCkqj3pXnfhYvgtbx8/w400-h375/de0f7a7534928d09fbb639fa98ebacb5.jpg" width="400" /></a></b></div><div style="text-align: justify;"><b><b>12 stycznia opublikowano długo oczekiwany raport komisji badającej doświadczenia kobiet i dzieci mieszkających w wybranych 18 domach dla matek z dziećmi w latach 1922-1998. Raport potwierdza, że w badanych placówkach zmarło ponad 9 tysięcy dzieci, czyli około 15 procent z tych, które tam mieszkały. </b></b></div><p></p><p style="text-align: justify;">Najbardziej chyba wstrząsające zdania zawarte w raporcie brzmią: „Przed rokiem 1960 domy dla matek z dziećmi nie ratowały życia 'nieślubnych dzieci', a wręcz wydaje się, że znacznie zmniejszały szanse na przeżycie takich dzieci. Bardzo wysokie wskaźniki śmiertelności były znane władzom lokalnym i krajowym oraz zostały odnotowane w oficjalnych danych.”</p><p style="text-align: justify;">Przekładając formalny język raportu na zwykły ludzki można powiedzieć, że w placówkach, które z założenia miały opiekować się samotnymi matkami i ich małymi dziećmi, śmiertelność wśród najmłodszych była bardzo wysoka i wszyscy o tym wiedzieli. I nikt z tym nic nie robił.</p><p style="text-align: justify;">Dokument opublikowany przez komisję ma niemal 3 tysiące stron, na których szczegółowo doświadczenia kobiet i ich dzieci zamkniętych w wybranych 18 przytułkach dla samotnych matek. Można także przeczytać o społecznych przyczynach powstania i utrzymywania takich domów, oraz o tym w jaki sposób instytucje państwowe powołane do opieki nad najsłabszymi zawiodły na całej linii.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Cała sprawa była tak naprawdę tajemnicą poliszynela aż do roku 2012 kiedy to lokalna pasjonatka historii Catherine Corless opisała masowy grób, w którym chowano dzieci zmarłe w domu dla samotnych matek z dziećmi w Tuam na zachodzie Irlandii. Szczegółowe badania grobu doprowadziły ostatecznie do powołania komisji badającej przypadki nadużyć w podobnych placówkach rozsianych po całym kraju.</p><p style="text-align: justify;">Raport tej komisji nie pozostawia złudzeń, że warunki życia w domach dla samotnych matek uwłaczały ludzkiej godności, a dla wielu dzieci były wręcz zagrożeniem dla zdrowia i życia. W 18 placówkach badanych przez komisję przebywało w sumie około 56 tysięcy niezamężnych matek i ponad 57 tysięcy dzieci. Najwięcej kobiet zostało przyjętych, a czasami siłą osadzonych, w latach 60. i na początku lat 70.</p><p style="text-align: justify;">Opisując liczbę kobiet przebywających w domach dla samotnych matek autorzy raportu napisali: "Domy dla matek i dzieci nie były specyficznie irlandzkim zjawiskiem, odsetek irlandzkich niezamężnych matek, które zostały przyjęte do domów dla matek i dziecka lub domów wiejskich w dwudziestym wieku, był prawdopodobnie najwyższy na świecie”.</p><p style="text-align: justify;">Kobiety przyjmowane do placówek miały 12 do 40 lat, ale zdecydowana większość - około 80 procent z nich - była w wieku od 18 do 29 lat. Zdaniem komisji oznacza to, że w domach dla samotnych matek zamykano dziewczęta, które nie miały ani środków do życia, ani wiedzy, umiejętności czy doświadczenia koniecznych do zdobycia takich środków pozwalających im na samodzielne utrzymanie się. Mówić krótko, pensjonariuszki tych domów nie miały dokąd pójść, a systemowe rozwiązanie, które miało im pomóc stawało się tak naprawdę dla nich wyrokiem.</p><p style="text-align: justify;">Presja społeczna była tak wielka, że zarówno rodziny jak i lokalne społeczności traktowały młode dziewczyny z nieślubnymi dziećmi jak wyrzutki. Także ich dzieci doświadczały traumy odrzucenia i stygmatyzacji.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Innym aspektem, na który zwracają uwagę autorzy raportu jest kwestia przymusowego oddawania nieślubnych dzieci do adopcji lub do rodzin zastępczych. W zbadanych 18 placówkach do adopcji oddano ponad 1 600 dzieci, z czego większość wyjechała do Stanów Zjednoczonych.</p><p style="text-align: justify;">Adopcja sama w sobie nie byłaby zła, jednak w raporcie podkreślono, że w zdecydowanej większości przypadków dzieci odbierano matkom niedługo po porodzie wbrew ich woli. Zapisy o rodzinach zastępczych czy adopcyjnych są niepełne i zdaniem komisji było to działanie celowe mające na celu utrudnić lub wręcz uniemożliwić matkom odszukanie ich dzieci. </p><p style="text-align: justify;">Ocenia się, że w skali całego kraju w ten sposób od matek oddzielono przynajmniej kilka tysięcy dzieci, z których wiele może nawet nie zdawać sobie sprawy, że zostało urodzonych w przytułkach dla samotnych matek w Irlandii. Szczególnie te oddane do adopcji rodzinom w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii mogą być całkowicie nieświadome swojego pochodzenia, a odnalezienie ich obecnie jest praktycznie niemożliwe. W zeznaniach kobiet spisanych na potrzeby raportu przewija się motyw poczucia niepowetowanej straty. Wiele z nich podkreśla, że odebranie im ich małych dzieci, często nawet bez możliwości pożegnania się z nimi naraziło je na trwającą całe życie traumę i często było przyczyną długotrwałych kłopotów o podłożu psychologicznym.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXhsKCnFsPhLUwH7FXmEc8rVbZwgZOOfqKXwh0vhoJae9t25EOWfaEEPazNhmNQ28B4WqQ8QRezx8Gjits8ZzaPJzHS4_G9aJvVC0SeCc4fkaZSMndNetv3mi4SZE64BjAvmBjJio-FTQ/s1226/The-Gloss-Magazine-Mother-and-Baby-Homes-Ireland-1226x868.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="868" data-original-width="1226" height="284" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXhsKCnFsPhLUwH7FXmEc8rVbZwgZOOfqKXwh0vhoJae9t25EOWfaEEPazNhmNQ28B4WqQ8QRezx8Gjits8ZzaPJzHS4_G9aJvVC0SeCc4fkaZSMndNetv3mi4SZE64BjAvmBjJio-FTQ/w400-h284/The-Gloss-Magazine-Mother-and-Baby-Homes-Ireland-1226x868.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: justify;">Zdaniem komisji za wszystkie doznane krzywdy wszystkim pensjonariuszom domów matki i dziecka należy się zadośćuczynienie od państwa, bo to instytucje państwowe formalnie sprawowały pieczę nad tego typu placówkami. Zgodnie z sugestią zawartą w raporcie zadośćuczynienie będzie miało formę finansową, jednak jeszcze nie wiadomo jaką konkretnie. Wypłat rekompensat mogą się spodziewać wszystkie kobiety i ich dzieci, które w domach samotnej matki spędziły przynajmniej sześć miesięcy.</div><p></p><p style="text-align: justify;">Za niewłaściwe działanie przytułków przeprosił już w imieniu państwa irlandzkiego obecny premier Micheál Martin. Do przeprosin dołączyli najwyżsi hierarchowie wszystkich kościołów, które były odpowiedzialne za zakładanie i prowadzenie domów samotnej matki. Wszyscy wyrazili ubolewanie z powodu cierpień, których doznały kobiety tam mieszkające oraz ich dzieci.</p><p style="text-align: justify;">Premier zapowiedział także, że rekompensaty będą wypłacane z budżetu, ale jednocześnie członkowie jego gabinetu zaznaczyli, że do wypłat powinny dołączyć także kościoły, które prowadziły domy dla samotnych matek.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Jeden z aspektów, na których skupia się opublikowany w styczniu jest tak zwana historia społeczna, czyli powody, które doprowadziły do powstania i do prowadzenia właśnie w ten sposób domów dla matek z dziećmi.</p><p style="text-align: justify;">W raporcie napisano, że w badanym okresie, czyli na przeciągu ponad 70 lat od roku 1922 Irlandia była „zimnym i surowym krajem dla wielu, prawdopodobnie dla większości, mieszkańców, szczególnie w pierwszej połowie tego okresu”. Jednocześnie autorzy zwracają uwagę, że przemiany społeczne w ciągu 76 badanych lat sprawiły, że „doświadczenia kobiet i dzieci w latach dwudziestych XX wieku znacznie różniły się od doświadczeń z lat dziewięćdziesiątych”.</p><p style="text-align: justify;">Komisja podkreśliła, że domy samotnej matki były przejawem dyskryminacji kobiet w społeczeństwie irlandzkim, ale także zapewniały matkom i ich nieślubnym dzieciom opiekę i schronienie w czasach kiedy takiej opieki i schronienia kobiety nie mogły spodziewać się ani od lokalnych społeczności ani od własnych rodzin.</p><p style="text-align: justify;">Piętnowanie pozamałżeńskich ciąż i stygmatyzowanie samotnych matek doprowadziło do sytuacji, że najczęściej do przytułków kobiety trafiały na polecenie swoich rodziców, którzy za wszelką cenę chcieli ukryć, to co ich zdaniem przynosiło wstyd rodzinie. Jednocześnie panowało społeczne przyzwolenie na to, by ojcowie dzieci nie zajmowali się nimi, ani nawet nie łożyli na ich utrzymanie. Taki układ społeczny sprawiał, że niezamężne kobiety, które zaszły w ciążę były spychane na margines społeczny i faktycznie pozbawiane środków do życia. Nie miały szans na znalezienie pracy, były odrzucane przez lokalne społeczności, a ich rodziny próbowały się ich pozbyć. W takiej sytuacji domy dla samotnych matek były jednym miejscem, gdzie kobiety mogły zamieszkać.</p><p style="text-align: justify;">Samo społeczeństwo i cały system przyczyniły się do tragedii dziesiątek tysięcy kobiet i ich dzieci. To samo społeczeństwo podobnie traktowało same dzieci, które wychowywały się w domach dla matek z dziećmi. Te, które nie trafiły do adopcji były tak samo napiętnowane jak ich matki. W szkołach były traktowane gorzej niż reszta rówieśników, miały potem trudności ze znalezieniem pracy czy przystosowaniem się do lokalnych społeczności.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Krzywd wyrządzonych tym najsłabszym, samotnym matkom i ich dzieciom, nikt już dziś nie wynagrodzi. Wiele z nich nie doczekało również publikacji raportu. Można jedynie mówić o nauczce na przyszłość i o tym, by taka sytuacja się więcej nie powtórzyła, ani w Irlandii ani w żadnym innym kraju.</p><p style="text-align: justify;">Pochylone głowy polityków i hierarchów kościołów czy też przełożonych zakonów prowadzących przytułki dla matek z dziećmi dają nadzieję, że z tej bolesnej lekcji wyniesiono nauczkę. Jednak także i my musimy zrozumieć, że to właśnie my – jako całe społeczeństwo, ale też jako jednostki – dajemy przyzwolenie, albo sprzeciwiamy się takiemu a nie innemu traktowaniu innych ludzi. Nawet jeśli są to ludzie, którzy są nam obcy, albo którzy w oczach innych są mniej warci.</p><p style="text-align: right;"><i>Artykuł opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-61831311845110120202021-02-08T11:00:00.001+01:002021-02-08T11:00:08.982+01:00Jednomyślność<p style="text-align: right;"><i>„Wszystko dzieje się w głowie. A co dzieje się w głowach wszystkich, dzieje się naprawdę” </i></p><p style="text-align: right;">George Orwell „Rok 1984”</p><p style="text-align: right;"><br /></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQXJMrRxWmuh77LVaevrfDFMNACcn31jUPiWnfUxyl_hGtMbxIH4r5XCYnaeLIdqkpYUkHbIOnsAiKqz7XsD2JtrbsPRvWAVg4AWfv2UAs3vHL1zEh0qGd1CZaVnXMvUYM299Yi_0R-3I/s640/raised_hands.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="470" data-original-width="640" height="294" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQXJMrRxWmuh77LVaevrfDFMNACcn31jUPiWnfUxyl_hGtMbxIH4r5XCYnaeLIdqkpYUkHbIOnsAiKqz7XsD2JtrbsPRvWAVg4AWfv2UAs3vHL1zEh0qGd1CZaVnXMvUYM299Yi_0R-3I/w400-h294/raised_hands.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: justify;">Na spotkanie z Jurkiem umawiam się w małej kawiarni na przedmieściach Warszawy. Na 10 minut przed spotkaniem dostaję na komunikator o zmianie miejsca i godziny. Mam zaledwie 20 minut, żeby wydostać się z miasta, dojechać do jakiejś wioski, o której nigdy wcześniej nie słyszałem i znaleźć bar w jakiejś bocznej uliczce za małym parkiem z placem zabaw. </div><p></p><p style="text-align: justify;">Kiedy wchodzę do baru, znów odzywa się komunikator. Znów dostaję nowe wytyczne. Tym razem nie muszę jechać daleko. Po zaledwie pięciu minutach staję przed małym sklepem i zastanawiam się, czy zaraz znów nie nastąpi zmiana planów. Zaczyna mi się lekko udzielać paranoja, a jednocześnie jestem już nieco poirytowany tą sytuacją. W końcu chciałem tylko pogadać o tym, co Jurek (jestem niemal pewien, że nie jest to jego prawdziwe imię) napisał kilka dni w mailu do redakcji. Nie mam przecież całego dnia na uganianie się po Warszawie i okolicach.</p><p style="text-align: justify;">Przeczucie mnie nie myli. Kiedy tylko podchodzę do drzwi sklepu, w kieszeni odzywa się mój komunikator. Tym razem to nie wiadomość, ale połączenie głosowe. Przez kilka sekund wpatruję się w ekran nie rozumiejąc, co widzę. Zamiast tradycyjnego zdjęcia i danych rozmówcy widzę tylko ciąg przypadkowych znaków. Pierwszy raz zdarza mi się, że nie wiem kto do mnie dzwoni. Owszem słyszałem opowieści starszych kolegów o tym, że kiedyś można było wyłączyć identyfikację numeru, że można było zadzwonić anonimowo, ale te czasy to już zamierzchła przeszłość. Od czasu wprowadzenia obowiązkowego przypisania każdego komunikatora do konkretnego użytkownika takie rzeczy się nie zdarzają.</p><p style="text-align: justify;">W końcu odbieram połączenie, a głos po drugiej stronie bez zbędnych wstępów mówi tylko:</p><p style="text-align: justify;">- Przejdź na drugą stronę ulicy. Zaraz będę.</p><p style="text-align: justify;">Połączenie się urywa, a ja nieco bezradnie rozglądam się dookoła. Zza drzwi do sklepu przygląda mi się młoda dziewczyna, chyba sprzedawczyni. Nieznacznym ruchem głowy i oczami wskazuje mi ulicę. Nadal nieco oszołomiony dziwnym telefonem odwracam się i powoli idę na drugą stronę.</p><p style="text-align: justify;">Mały Fiat wyjeżdża zza zakrętu, zatrzymuje się obok mnie, a ja zaczynam zastanawiać się, czy naprawdę chcę wsiąść, czy może nie wolę wrócić do redakcji i napisać kolejną bzdurę o jakimś aktorze czy początkującej piosenkarce, która zrobi wszystko, żeby tylko świat o niej usłyszał. W Fiacie siedzi facet koło czterdziestki i wyraźnie zaczyna się niecierpliwić. Trochę jak w transie w końcu wsiadam.</p><p style="text-align: justify;">- Cześć, jestem Jurek – mówi krótko.</p><p style="text-align: justify;">Jedziemy w milczeniu. Wjeżdżamy w jakaś polną drogę i po paru minutach zatrzymujemy się w szczerym polu.</p><p style="text-align: justify;">- Wybacz te podchody. Musiałem się upewnić, że nikt za tobą nie jedzie. Opowiem ci o czymś, co wielu wpływowych ludzi chciałoby ukryć – Jurek przechodzi od razu do rzeczy. - Nie wiem, czy ktokolwiek pozwoli ci to opublikować, ale przynajmniej będziesz wiedział i może z kimś się tą wiedzą podzielisz. Nie mam złudzeń, że cokolwiek zmienię, albo rozpocznę jakąś rewolucję, ale podobno kropla drąży skałę. W tym wypadku to ja, i mi podobni, jesteśmy kroplami, a społeczeństwo tą skałą.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><b>Opowieść Jurka</b></p><p style="text-align: justify;">Wszystko zaczęło się w pierwszej połowie XX wieku, wraz z ekspansją tak zwanych wtedy mediów społecznościowych. Na początku idea zdawała się atrakcyjna dla każdego – użytkownicy mieli ze sobą kontakt, a właściciele platform społecznościowych zarabiali grubą kasę na reklamach. Do tego dochodziły firmy, które szybko doszły do wniosku, że reklamy skierowane do konkretnego użytkownika są skuteczniejsze niż wysyłane w eter radiowy i telewizyjny bez kontroli nad tym, kto je odbiera. Swoją szansę zwęszyli też politycy i liczne wtedy organizacje różnego rodzaju. Każdy, dosłownie każdy chciał być obecny w mediach społecznościowych i każdy chciał być na szczycie, każdy chciał dotrzeć do jak największej liczby użytkowników, więc płacił coraz więcej za kampanie reklamowe.</p><p style="text-align: justify;">W ciągu zaledwie dwudziestu lat właściciele mediów społecznościowych stali się najbogatszymi ludźmi na świecie. Jednak jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale czego można chcieć jeśli na koncie widnieje kilku miliardowa suma, swoich domów i samochodów trudno zliczyć, a wpływy z reklam rosną w postępie geometrycznym? Wtedy można chcieć mieć już tylko coś niematerialnego, na przykład wpływy albo władzę.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoh2RcnNrSW9fB0oSTb19j7EGaJFsKBZ6XVld1rCXS0lB3mDpBCnPJmGZ0uWihTa0AgAk2XOQWupiKfWJERI5G1RKLIZJF2820mnw5IerqIlvsSkwKWBCeKE_EmRFoRGBf4hw2BKTRej0/s1280/crowd-2152653_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="1280" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoh2RcnNrSW9fB0oSTb19j7EGaJFsKBZ6XVld1rCXS0lB3mDpBCnPJmGZ0uWihTa0AgAk2XOQWupiKfWJERI5G1RKLIZJF2820mnw5IerqIlvsSkwKWBCeKE_EmRFoRGBf4hw2BKTRej0/w400-h250/crowd-2152653_1280.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: justify;">I właśnie jednego i drugiego zapragnęli szefowie internetu, jak zaczęto ich nazywać. Oczywiście ni było żadnej rewolucji, która wyniosłaby ich do władzy. Wszystko odbyło się małymi kroczkami, powoli, niemal niezauważalnie. </div><p></p><p style="text-align: justify;">Zaczęli od wycinania z internetowej przestrzeni tego co im się nie podobało, albo co nie podobało się ich sponsorom. Szybko okazało się, że największymi sponsorami są politycy. W budżetach poszczególnych polityków, partii czy całych rządów pojawiły się fundusze na tak zwane kampanie internetowe. Fundusze te rosły z roku na rok, a potem z miesiąca na miesiąc, a „kampanie internetowe” szybko okazały po prostu funduszami pompowanymi w to, co wtedy jeszcze było znane jako Facebook, Twitter, Instagram, Youtube czy Google. Konta ich właścicieli nadal puchły, ale im już na tym nie zależało, bo zauważyli, jak łatwo można sterować nastrojami ludzi, a w zasadzie całych społeczeństw.</p><p style="text-align: justify;">Niektórzy mówią, że przełomem były wybory w Stanach Zjednoczonych w roku 2020. Faktycznie, było to wydarzenie bez precedensu, ale dziś – po zaledwie 64 latach – już nikt tak naprawdę nie wie, co się wtedy wydarzyło. </p><p style="text-align: justify;">Oczywiście oficjalnie przeczytasz, że jakiś populista i faszysta o imieniu Donald Trump poprowadził tłum wieśniaków do szturmu na Kapitol i że amerykańska demokracja nie padła tylko dzięki dzielnej i odważnej Kamali Harris, która nie dość, że została pierwszą prezydent USA to jeszcze swoją płomienną przemową przed Kapitolem powstrzymała masakrę i doprowadziła do pokojowego rozwiązania kryzysu.</p><p style="text-align: justify;">Są pewne źródła, które twierdzą, że tak naprawdę Trump był prezydentem Stanów Zjednoczonych i to on namawiał szturmujących Kapitol do rozejścia się i zakończenia protestów. Trudno to jednak potwierdzić, bo większość materiałów z tamtego okresu została już dawno usunięta lub na tyle zmanipulowana, że nie można mieć żadnej pewności.</p><p style="text-align: justify;">W każdym razie po tych wyborach królowie internetu poczuli się na tyle silni, że zaczęli dowolnie sterować przekazem w sieci. Z jednej strony poglądy, ich własne i ich pracowników, powodowały, że bez pardonu wycinano to, co było im nie na rękę, albo z czym się nie zgadzali. Z drugiej strony pojawiły się naprawdę duże naciski polityczne, żeby zdecydowanie rozprawić się z przeciwnikami owej Kamali Harris i jej popleczników.</p><p style="text-align: justify;">Na wielu prywatnych komputerach albo serwerach nadal można zobaczyć dowody tego, że konta użytkowników likwidowano wtedy masowo, a to co docierało do mas było sprawnie sterowane i drobiazgowo przesiewane przez sito internetowych gigantów. W zasadzie w ciągu pięciu lat cały dostępny dla przeciętnego użytkownika internet mówił już jednym głosem.</p><p style="text-align: justify;">Oczywiście próbowano stworzyć jakieś alternatywy, ale ci najwięksi gracze byli już zbyt potężni, żeby na to pozwolić. Każda próba wyjścia poza ich monopol kończyła się niszczeniem serwerów, czasami fizycznymi napadami, czasami tylko pogróżkami, a najczęściej odcięciem użytkowników alternatywnego internetu od wszystkiego innego. Ktokolwiek choćby próbował dowiedzieć się czegoś ponad to, co było serwowane oficjalnie, musiał się liczyć z zawieszeniem albo likwidacją konta we wszelkich komunikatorach.</p><p style="text-align: justify;">Potem monopol poszedł jeszcze dalej. Internetowi giganci dogadali się z producentami telefonów, komputerów i innego sprzętu elektronicznego. W zasadzie wszystkie nowe urządzenia były ściśle powiązane z oficjalnymi usługami internetowymi i niczego poza nimi nie obsługiwały. Próba wyjścia poza tą oficjalną sferę kończyła się najpierw ostrzeżeniem a potem szybkim i skutecznym odcięciem od internetu, czyli tak naprawdę od wszystkiego. Bo giganci mając na kontach gigantyczne sumy dolarów przejmowali co tylko się dało, od sklepów (gdzie, na przykład, dostępna była tylko prasa mówiąc ich głosem) po pralnie, kawiarnie, apteki i wszelkie inne usługi. Człowiek odcięty od oficjalnego internetu nie mógł nawet kupić jedzenia czy gdziekolwiek pojechać, bo wszelkie płatności były też obsługiwane przez królów internetu.</p><p style="text-align: justify;">I tak w ciągu zaledwie 15-20 lat w sieci zapanowała całkowita jednomyślność. Nikt już się nie wychyla, nikt nie dyskutuje z oficjalnym przekazem, nikt nie zastanawia się dlaczego człowiek, który jeszcze wczoraj poddał coś w wątpliwość dziś całkowicie zniknął z internetu.</p><p style="text-align: justify;">Znikają ludzie, znikają wiadomości, znikają filmy i zdjęcia, znikają dowody na to, że coś zniknęło. Ludziom każe się milczeć, albo się ich ucisza na siłę. </p><p style="text-align: justify;">I panuje jednomyślność. Każdy pisze i mówi to samo. Nikt nie wychyla głowy, nikt nie ma odmiennego zdania.</p><p style="text-align: justify;">Tak wygląda świat w roku 2084.</p><p style="text-align: right;"><i>Artykuł opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a>.</i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-48419140009591646842021-01-29T13:51:00.001+01:002021-01-29T13:51:32.669+01:00Unikalny wzór kasownika<p>Nasza najmłodsza pociecha jest w trakcie wkraczania w dorosłość, co objawia się między innymi coraz bardziej wymyślnymi żartami, ciętymi ripostami, a także.... traceniem zębów mlecznych. Wkraczanie jeszcze chwilę potrwa, bo zębów jeszcze kilka zostało, ale ostatnio jakoś tak się złożyło, że kilka z nich posypało się w dość krótki czasie. Zaczęło się w Wigilię, ale kilka dni temu poleciał chyba już trzeci.</p><p>Nasza Dosia, zwana po cichu Kasownikiem, wygląda obecnie tak:</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNaBxu1dA_djP_4zuGPQKSQAEW4YbkATPAtXm5MpBy88a5Y-mOjdzHltZ_Abt8RWA3umh8SXSgPxYudhk_RlwCT52QnTEoL7R5vEEoo1t5uKSnimgSnhfnNHARnMvT5KOfNcWx0ZmHUzs/s2048/2021-01-27+20.31.33.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNaBxu1dA_djP_4zuGPQKSQAEW4YbkATPAtXm5MpBy88a5Y-mOjdzHltZ_Abt8RWA3umh8SXSgPxYudhk_RlwCT52QnTEoL7R5vEEoo1t5uKSnimgSnhfnNHARnMvT5KOfNcWx0ZmHUzs/w300-h400/2021-01-27+20.31.33.jpg" width="300" /></a></div>Prawda, że uroczo?<p></p><p><br /></p><p>A co do jej żartów i ciętych ripost, nie wiem sam jak zniesiemy ich eskalację wraz z wiekiem.</p><p>Chyba będę musiał poświęcić im osobny wpis, żeby przejść tę traumę.</p><p> </p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-25494885339743496552021-01-11T13:14:00.001+01:002021-01-11T13:14:04.731+01:00Okienka na świat<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPlxALKtGBriI2dDm7MZHAdUTVIBSZm1v7v2Cr-Ny1DwAyOl2PmEucZKNKMT6Tt4mySHNp-jZE9ZSz55i7jUG9r7Oww92yTqhgH0gyQyCR9gjEdVvsYNDxxDxip6QCNH45IX4PBIqVGss/s1620/b0703efee4d1a269c705dd3a2eef376677627385.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="1620" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPlxALKtGBriI2dDm7MZHAdUTVIBSZm1v7v2Cr-Ny1DwAyOl2PmEucZKNKMT6Tt4mySHNp-jZE9ZSz55i7jUG9r7Oww92yTqhgH0gyQyCR9gjEdVvsYNDxxDxip6QCNH45IX4PBIqVGss/s320/b0703efee4d1a269c705dd3a2eef376677627385.jpg" width="320" /></a></div>Od dwóch dni jestem ponownie użytkownikiem Windowsa. Po 13 latach linuxowannia powróciłem na łono Microsoftu i powiem szczerze, że jestem w całkiem pozytywnym szoku.<p></p><p>Windows 10 przybył do mnie z nowym laptopem, który nie dość, że śmiga niczym rakieta międzyplanetarna w najlepszych produkcjach S-F, to jeszcze po podpięciu wszystkich sprzętów uruchomił je wszystkie bez pytania i bez jęczenia. Jedyny kłopot jaki miałem z drukarką okazał się skutkiem mojego błędu. Zwyczajnie nie zauważyłem, że w 2 sekundy po podpięciu rzeczonej drukarki była ona już rozpoznana i zainstalowana przez system i usiłowałem ją na siłę doinstalować.</p><p>Pierwsze wrażenia niezwykle pozytywne, chociaż pewnie w dużej mierze jest to zasługa całkiem świeżego i szybkiego sprzętu, który w porównaniu z moim starym komputerem jest niczym Ferrari i Porsche w jednym wobec furmanki napędzanej ledwo żywą szkapą.</p><p>Mając jednak w pamięci swoje przygody z poprzednimi Windowsami - chyba jeszcze w wersji XP - i ciągłe zabawy w żonglowanie sterownikami, jestem poważnie w szoku, że wersja 10 okienek stoi kilka generacji wyżej.</p><p>Być może jest to wrażenie, które zniknie wraz z pierwszym kłopotem, ale na razie wszystko na plus.</p><p>Wczoraj nawet odważyłem się już na Windowsie pracować i mam wrażenie, że wszystko poszło sprawniej i szybciej niż na starym Linuxie. Do którego zawsze jednak będę miał sentyment i może kiedyś, na emeryturze na przykład, zdecyduję się wrócić. </p><p>To tyle na szybko. </p><p>Wracam podziwiać jak wszystko szybko się uruchamia!</p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-21629511198989494802021-01-10T19:09:00.001+01:002021-01-10T19:09:52.989+01:00 Naukowo zjednoczeni<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigdDn1rInhxc1V3u5C5WOdvoIBoNsr3i26cgGtunuiJkejeDg2Pjyw4_ZNQ9zm2Dr6K6EFn5WD-nTiRxbAc2UuFg4xZ7_XT_c7i2cckmh82K79YKpCSKhFB3r8cpgE_x88LTfiUOA4coo/s2048/COMMENT-Unified-Ireland-Jenny-Corcoran.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1488" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigdDn1rInhxc1V3u5C5WOdvoIBoNsr3i26cgGtunuiJkejeDg2Pjyw4_ZNQ9zm2Dr6K6EFn5WD-nTiRxbAc2UuFg4xZ7_XT_c7i2cckmh82K79YKpCSKhFB3r8cpgE_x88LTfiUOA4coo/w290-h400/COMMENT-Unified-Ireland-Jenny-Corcoran.jpg" width="290" /></a></div>Irlandczycy znani są ze swojego temperamentu i zamiłowania do działań impulsywnych. Okazuje się jednak, że albo coś się w narodzie irlandzkim zmienia, albo są sprawy, które nie podlegają typowo irlandzkiej beztrosce. Może to kwestia doświadczenia, a może delikatności tematu - dość, że władze po obu stronach umownej granicy dzielącej Zieloną Wyspę na dwie części dogadały się i powołały grupę roboczą, której zadaniem było opracowanie sposobu na przeprowadzenie ewentualnego referendum, a potem równie ewentualnego zjednoczenia Irlandii i Irlandii Północnej.<p></p><p style="text-align: justify;">Żeby wszystko było jasne grupę tą nazwano Grupą Roboczą ds. Referendum Zjednoczeniowego w Irlandii, a przewodniczył jej Alan Renwick z University College w Londynie. W skład weszli specjaliści od politologii, prawa, historii czy socjologii zarówno z uczelni brytyjskich jak i irlandzkich, a wspierali ich naukowcy ze Stanów Zjednoczonych. Wszystko to piszę w czasie przeszłym, bowiem grupa zakończyła już prace i opublikowała raport, który może stać się tzw. mapą drogową do zjednoczenia wyspy.</p><p style="text-align: justify;">Najwyraźniej władze w Dublinie i Londynie doszły do wniosku, że należy się przygotować naukowo na to, co nieuniknione, że warto mieć plan na wypadek nagłego wzmożenia nastrojów prozjednoczeniowych. A biorąc pod uwagę sytuację związaną z Brexitem takiego wzmożenia można się w zasadzie spodziewać w każdej chwili.</p><p style="text-align: justify;">Głównym założeniem, które przyświecało powstaniu grupy roboczej była jej bezstronność. Jej członkowie nie opowiadali się ani za zjednoczeniem ani przeciwko niemu. Do ich zadań należało przeanalizowanie wszystkich możliwych ścieżek prowadzących do zjednoczenia, ewentualnych przeszkód, ale także opracowanie procedur na wypadek zwołania referendum zjednoczeniowego przewidzianego w porozumieniu z roku 1998.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Nie będę Was zanudzał tutaj szczegółami stosunkowo długiego i szczegółowego raportu. Czytelnicy ciekawi wniosków do jakich doszli naukowcy z grupy roboczej mogą bez problemu znaleźć cały raport na stronie londyńskiego University College (<a href="http://www.ucl.ac.uk">www.ucl.ac.uk</a>).</p><p style="text-align: justify;">Jednym z podstawowych wniosków była konieczność sformułowania i powszechnej akceptacji dla planu ewentualnego zjednoczenia. Zdaniem członków grupy roboczej nie należy nawet zwoływać referendum w sprawie zjednoczenia zanim taki plan nie powstanie i nie zostanie skonsultowany z rządami oraz społecznościami w Ulsterze i Republice Irlandii. Wszyscy obywatele zainteresowani głosowaniem za lub przeciw zjednoczonej Irlandii muszą mieć pełną jasność za czym, lub przeciw czemu, głosują.</p><p style="text-align: justify;">W <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Porozumienie_wielkopi%C4%85tkowe" target="_blank">Porozumieniu Wielkopiątkowym</a>, które zakończyło krwawy konflikt w Irlandii Północnej pojawił się jedynie niejednoznaczny zapis mówiący, że referendum należy zwołać w chwili, kiedy władze w Ulsterze uznają, że istnieje "prawdopodobieństwo, iż większość mieszkańców Irlandii Północnej opowie się za zjednoczeniem". Określenie tego w sposób tak niejasny miało w roku 1998 uspokoić unionistów obawiających się szybkiego przyłączenia Ulsteru do Republiki Irlandii. Wtedy miało to głębszy sens, ale obecnie może stanowić nie lada wyzwanie dla władz Ulsteru, które muszą arbitralnie zdecydować, kiedy nastroje większości dojrzeją do przeprowadzenia głosowania w tej sprawie.</p><p style="text-align: justify;">W raporcie czytamy również, że podobne referendum należy przeprowadzić także po południowej stronie granicy, bo zjednoczenie będzie przecież dotyczyło dwóch krajów. Zdaniem naukowców nie ma natomiast potrzeby głosowania w tej sprawie jednocześnie. Niektórzy wręcz skłaniają się ku tezie, że w referendum powinni najpierw wypowiedzieć się mieszkańcy Ulsteru, a dopiero potem - w przypadku zaakceptowania planów zjednoczenia - obywatele Republiki Irlandii.</p><p style="text-align: justify;">W raporcie zwrócono także uwagę na to, że kluczowe może być sformułowanie pytania referendalnego. Będzie miało znaczenie, czy ludzie będą głosowali za zjednoczeniem, czy za pozostawieniem status quo, czy może otrzymają wybór między dwiema opcjami - Zjednoczoną Irlandią i istniejącym podziałem.</p><p style="text-align: justify;">Na samym wyniku głosowania może znacząco zaważyć także to, czy rząd w Dublinie opracuje konkretny plan zjednoczeniowy przed referendum, czy będzie działał dopiero na podstawie jego wyników. Członkowie grupy roboczej opowiadają się zdecydowanie po stronie tej pierwszej opcji. Szczególnie, że ewentualne zjednoczenie będzie wymagało ścisłej współpracy z rządem w Londynie oraz władzami w Belfaście.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqM-NfPOnRi8SnwviaIKUI2RS7t06ZN16rEhSttlDFeyzbUgCCo7kiRNDEbmLBKoEST7nVwfcxTd2Mo4gHkxnKin-F2ojj89UfkVKWF69nuCMQ_SGfbiz10q1zE0A8L597ez1LfvijOlE/s600/Northern-Ireland-Border-poll.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="366" data-original-width="600" height="244" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqM-NfPOnRi8SnwviaIKUI2RS7t06ZN16rEhSttlDFeyzbUgCCo7kiRNDEbmLBKoEST7nVwfcxTd2Mo4gHkxnKin-F2ojj89UfkVKWF69nuCMQ_SGfbiz10q1zE0A8L597ez1LfvijOlE/w400-h244/Northern-Ireland-Border-poll.jpg" width="400" /></a></div>A lista spraw, które należy uzgodnić jest długa. I nie są to sprawy błahe, szczególnie wobec wciąż delikatnej sytuacji społecznej w Ulsterze, który niektórzy nazywają uśpionym wulkanem gotowym do wybuchu w każdej chwili.<p></p><p style="text-align: justify;">Kluczową kwestią na pewno będą finanse, bo w tej chwili Irlandia Północna otrzymuje z budżetu Wielkiej Brytanii ogromne dotacje. Z kolei Dublin może nie chcieć w takim stopniu dotować północnej części kraju, albo po prostu budżet Republiki Irlandii może tego zwyczajnie nie udźwignąć, szczególnie w trudnej post-covidowej rzeczywistości. Do uzgodnienia pozostają sprawy takie jak służba zdrowia, system edukacji, kwestia reprezentacji politycznej we władzach lokalnych i centralnych, ochrona mniejszości - szczególnie w kontekście Brytyjczyków z Ulsteru, którzy w nowej Irlandii staliby się jedną z największych mniejszości i to niekoniecznie zadowolonych z przynależności do tego państwa.</p><p style="text-align: justify;">Oprócz tych kluczowych kwestii pozostają takie "błahostki" jak flaga czy hymn, sposób wcielenia północnoirlandzkiej policji w szeregi Gardy, przynależność do Wspólnoty Brytyjskiej czy wreszcie powrót Ulsteru do Unii Europejskiej.</p><p style="text-align: justify;">A wymieniam tutaj pobieżnie tylko sprawy najważniejsze, bo w samym raporcie grupy roboczej lista kwestii do uzgodnienia i zaplanowania zdaje się nie mieć końca. I to wszystko należy uzgodnić jeszcze przed rozpisaniem samego referendum, tak aby dać możliwość ludziom po obu stronach granicy na zapoznanie się z propozycjami, ewentualne ich skonsultowanie i wprowadzenie poprawek, które znów trzeba będzie uzgadniać między Dublinem, Londynem a Belfastem.</p><p style="text-align: justify;">Nikt oczywiście nigdy nie mówił, że ewentualne zjednoczenie podzielonej od niemal stul lat wyspy będzie łatwe. Jednak liczba zagadnień, które takie zjednoczenie obejmuje może nie tylko przyprawić o ból głowy, ale wręcz zniechęcić do podjęcia wysiłku na rzecz unifikacji dwóch oddzielnych systemów państwowych. </p><p style="text-align: justify;">Cieszy zatem naukowe podejście władz, które realnie i pragmatycznie podchodzą do kwestii zjednoczenia i uważają, że należy się na taką ewentualność przygotować. Raport Grupy Roboczej ds. Referendum Zjednoczeniowego w Irlandii ma szansę stać się kamieniem milowym w tych przygotowaniach, o ile oczywiście wnioski tam zawarte zostaną w ogóle wzięte pod uwagę przez rządzących po tej czy tamtej stronie granicy.</p><p style="text-align: justify;">A sprawa wydaje się nabierać tempa, bo z jednej strony Brexit, przeciwko któremu opowiedziała się większość obywateli Ulsteru, a z drugiej strony zbliżająca się wielkimi krokami setna rocznica proklamowania Republiki Irlandii. Bo czyż nie byłoby piękną historyczną klamrą zjednoczenie wyspy w roku 2022, dokładnie sto lat po tym jak południowa część wyspy została wyzwolona spod brytyjskiej okupacji? I czy aby nie do tego dążą republikanie, by tę okrągłą rocznicę uczcić jeszcze poprzez ustanowienie jednego państwa na całej wyspie?</p><p style="text-align: justify;">Z pewnością czekają nas ciekawe czasy, a od polityków rządzących w Dublinie, Londynie i Belfaście będzie zależało czy ruchy zjednoczeniowe scalą Irlandię w jedno czy może spowodują polaryzację postaw i odsuną wizję zjednoczenia w bliżej nieokreśloną przyszłość. </p><p style="text-align: justify;">Na przykład na kolejne 100 lat.</p><div style="text-align: right;"><i>Artykuł opublikowany w magazynie <a href="https://mir.info.pl/" target="_blank">MIR</a>.</i></div>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-13964209815803650022020-12-22T12:00:00.001+01:002020-12-22T12:00:03.970+01:00Nadzieja umiera ostatnia<p><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIf_Y-tOUW6X9KoiN-rqOHmcDS6jyJoyqEDMtwU6mNQeQ7tqwVi2NzBXOWwWbi4eeuZCbFvIZKAxC81eWO72byPqe4j2f2Po36I9Wqh67bRhZQ5lZEAAwfmSkJ4SHEQIqNMKqb3Chvgeo/s1280/world-3043067_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; display: inline !important; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="833" data-original-width="1280" height="260" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIf_Y-tOUW6X9KoiN-rqOHmcDS6jyJoyqEDMtwU6mNQeQ7tqwVi2NzBXOWwWbi4eeuZCbFvIZKAxC81eWO72byPqe4j2f2Po36I9Wqh67bRhZQ5lZEAAwfmSkJ4SHEQIqNMKqb3Chvgeo/w400-h260/world-3043067_1280.jpg" width="400" /></a></p>"Kończy się tydzień, nie ma nadziei, że następny coś jeszcze zmieni..." zaśpiewał w roku 1988 słynny zespół Kult. W obecnej sytuacji wiele osób zmienia "tydzień" na "rok" i mocno pesymistycznym wzrokiem patrzy w bliższą czy dalszą przyszłość.<p></p><p>A przecież nadzieja to jest jedyna co nam jeszcze pozostało po tym 2020 roku, który miał być taki pięknie jubileuszowy, okrągły i pełen fantastycznych wydarzeń. A okazał się jednym z tych, o których mówi "stare chińskie przekleństwo" - Obyś żył w ciekawych czasach.</p><p>Niewątpliwie czas zarazy jest bardzo ciekawy. I niewątpliwie starzy Chińczycy mieli rację w ten sposób przeklinając swoich wrogów. Ostatnie 12 miesięcy (a nawet nieco mniej, zważywszy, że koronawirus dotarł do nas w okolicach wczesnej wiosny) przemodelowało w zasadzie wszystkie podstawy naszego życia i zmieniło nas na tylu poziomach, że aż trudno tutaj wszystkie te aspekty wymienić.</p><p>Gospodarczo Europa prawie leży na łopatkach. Społecznie jesteśmy podzieleni jeszcze bardziej niż byliśmy, bo do podziałów tradycyjnych doszedł jeszcze ten na polu epidemicznym. Finansowo bogaci są jeszcze bogatsi, biedni coraz biedniejsi, a klasa średnia coraz częściej dołącza do tych drugich. Na scenie politycznej nie wiadomo już komu ufać, a kogo zdecydowanie odrzucić. O systemie zdrowotnym nawet nie ma co wspominać, bo każdy widzi jak jest źle, a prawdopodobnie jest jeszcze gorzej niż widać to na pierwszy rzut oka.</p><p>Cóż nam pozostaje jeśli nie właśnie nadzieja? Cóż innego utrzyma nas na powierzchni jeśli nie wiara w to, że już "jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie", jak śpiewał inny gigant polskiej sceny niezależnej lat 80-tych?</p><p>Warto namiastkę tej normalności stworzyć sobie chociaż w najbliższym nam świecie. Przecież koniec roku, Boże Narodzenie to czas kiedy rodzinny, wspólny czas był zawsze najważniejszy. W tym roku na pewno będzie inaczej. Wielu z nas nie zobaczy swoich bliskich, czy to mieszkających blisko czy daleko. Wielu z nas spędzi święta bez ludzi, z którymi ten czas spędzali zawsze. Wielu z nas wreszcie będzie ze smutkiem patrzyło miejsca przy wigilijnym stole, które już zawsze pozostaną puste po tych, którzy odeszli.</p><p>Jednak życie toczy się dalej, a my nie możemy po prostu się poddać.</p><p>Nowa normalność to chwile spędzone w samotności, albo w naprawdę okrojonym gronie rodzinnym. Nowa normalność to jedynie wirtualne spotkania z bliskimi i znajomymi, z którymi jeszcze rok temu ściskaliśmy się składając sobie nawzajem życzenia jeszcze lepszego roku i wszelkiej pomyślności.</p><p>Rok okazał się niezbyt pomyślny, a w Boże Narodzenie często pozostanie nam ekran laptopa, tabletu czy telefonu, poprzez który zdecydowanie trudno uściskać swoich bliskich i wyrazić to, co chcielibyśmy im powiedzieć.</p><p>Dlatego rozejrzyjmy się wokół siebie. Może gdzieś blisko nas też jest ktoś, kto takiego uścisku i ciepłego słowa potrzebuje? Może to właśnie jemu, czy jej, powinniśmy w tym roku podarować naszą bliskość czy chociażby obecność? Bo ludzie to jednak gatunek stadny i nawet najwięksi indywidualiści potrzebują czasami ogrzać się w bliskości innego człowieka. A kiedy jak nie właśnie w okresie świątecznym taka bliskość jest szczególnie ważna?</p><p>Dajmy sobie i innym tę nadzieję. Przecież "jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy, jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany" żeby zacytować kolejny, niemal już klasyczny, tekst. I my Polacy i także Irlandczycy od wieków radziliśmy sobie w sytuacjach znacznie gorszych i zawsze dawaliśmy sobie radę z wszelkimi przeciwnościami losu. To cóż nam teraz straszny taki mały wirus? Cóż nam straszne jakieś restrykcje? Cóż z tego, że nie można pojechać tu czy tam? Świat się nie wali, a my nadal żyjemy, a póki żyjemy, póty jeszcze możemy odmieć los, nie tylko swój, ale też innych.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQVlRwEgcu4vVYF9fZPJi7rr2TRX0y0LmhnsGG-C-oXfaKEU5BkEAwcw9bOVlLjqIJh0EYGpO3hUahFfOYBxa_jt02X8BdiOuevEwCfX4hxEybsHEMKllHEiPV4a38IG0INrS6F6KT1Ek/s1280/gifts-2998593_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="866" data-original-width="1280" height="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQVlRwEgcu4vVYF9fZPJi7rr2TRX0y0LmhnsGG-C-oXfaKEU5BkEAwcw9bOVlLjqIJh0EYGpO3hUahFfOYBxa_jt02X8BdiOuevEwCfX4hxEybsHEMKllHEiPV4a38IG0INrS6F6KT1Ek/w400-h270/gifts-2998593_1280.jpg" width="400" /></a></div>Taki mały przykład, pierwszy z brzegu.<p></p><p>W Polsce od wielu lat działa Fundacja "Wiosna", która organizuje akcję "Szlachetna Paczka". W skrócie polega to na tym, że do biednych i mocno doświadczonych przez los rodzin trafiają paczki od rodzin, którym w życiu bardziej się poszczęściło. Każdy darczyńca wybiera sobie "darbiorcę" i wedle jego potrzeb komponuje paczkę, którą następnie wolontariusze fundacji zawożą do potrzebujących.</p><p>I okazuje się, że w tym roku do akcji zgłosiła się nie tylko rekordowa liczba wolontariuszy, ale także zainteresowanie darczyńców przechodzi wszelkie pojęcie. W tej całej beznadziei czasów zarazy i izolacji ludzie, szczególnie młodzi, czują potrzebę pomocy innym, bo wiedzą, że są tac, którzy mają jeszcze gorzej, a którzy szczególnie w tych trudnych czasach bez pomocy mogą sobie po prostu nie poradzić. I tacy wolontariusze nie wahają się odwiedzać potrzebujących rodzin, poświęcać swój czas i często pieniądze, żeby tylko komuś pomóc. A dziesiątki tysięcy ludzi, mimo wcale nie wesołej sytuacji na rynku pracy, nie waha się ani chwili, by za część swoich ciężko zarobionych czy oszczędzonych pieniędzy kupić te parę drobiazgów, które dla innych oznaczają różnicę między smutkiem a radością, często między płaczem a uśmiechem dziecka.</p><p>Organizatorzy akcji mówią wprost, że są zaskoczeni pozytywnym odzewem ze strony Polaków, że nie spodziewali się, by w tak trudnym okresie "Szlachetna Paczka" rozkwitła. Okazuje się, że ludzie potrzebują pozytywnych sygnałów, że potrzebują wierzyć, że na tym świecie jest jeszcze wiele dobra, że nie wszyscy zamknęli się w swoich kokonach i pogrążyli w beznadziei. </p><p>I my też, każdy z nas osobna, i wszyscy razem możemy zrobić coś dobrego. Przecież jeśli każdy, Ty, ja, on i ona zrobimy jedną małą, dobrą rzecz to wzrośnie ilość dobra na świecie. A jeśli dołączy do nas dziesięć, sto czy tysiąc osób, to ilość ta wzrośnie wprost niewyobrażalnie. </p><p>I ta nadzieja, która zawsze umiera ostatnia, jeszcze dzięki nam nie umrze.</p><p><b><i><span style="color: #990000; font-size: medium;">Wesołych Świąt i lepszego Nowego Roku!</span></i></b></p><p style="text-align: right;"><i>Artykuł ukazał się w miesięczniku <a href="http://mir.info.pl" target="_blank">MIR</a></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-67700356807441591802020-09-30T10:00:00.013+02:002020-09-30T10:00:00.440+02:00Naucz się szczęścia<p><b><span style="font-size: medium;"></span></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><span style="font-family: inherit; font-size: medium;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj14U-68R4X92eu0xXSdYKly9K3TbRH6Zz6aPzcEre7if2fvMkR9NfwnTWPWGH23hVXtgkvXunr_X9RQOiPN9kjIPg4S4tWzP-3QoNkjJ-BgTrDe8fb0Vsno5Y0feImGRRsOvwKMFuqEg/s1280/sunflowers-3640938_1280.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="853" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj14U-68R4X92eu0xXSdYKly9K3TbRH6Zz6aPzcEre7if2fvMkR9NfwnTWPWGH23hVXtgkvXunr_X9RQOiPN9kjIPg4S4tWzP-3QoNkjJ-BgTrDe8fb0Vsno5Y0feImGRRsOvwKMFuqEg/w400-h266/sunflowers-3640938_1280.jpg" width="400" /></a></span></b></div><p><span style="font-family: inherit;">Od wieków ludzie zmagają się z nieszczęściami, z tragediami i ze smutkiem. A mimo to ludzkość przetrwała. Wydaje się, że szczęście i poczucie bycia szczęśliwym w znaczący sposób wpływa na rozwój społeczny i w rezultacie na rozwój ludzkości.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Ludzie szczęśliwi tworzą szczęśliwe rodziny czy grupy, te z kolei tworzą szczęśliwe społeczeństwa, które popychają ten świat do przodu. Pesymizm prowadzi do depresji, a ta do stagnacji i upadku osobistego i społecznego.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Dlatego może warto nauczyć się bycia szczęśliwym i tego jak tym szczęściem zarażać innych. Dziś krótki poradnik.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><b><span style="font-family: inherit;">Pokonaj negatywne myśli</span></b></p><p><span style="font-family: inherit;">Nie martw się, że czasami myślisz negatywnie o swoim życiu i różnych sytuacjach, z którymi masz do czynienia. Każdy z nas jest trochę takim Kłapouchym i czasami narzeka na drobne czy nie tak drobne sprawy. Ważne jest, by wyrwać się z tego kręgu narzekania i pójść dalej.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Nie warto na siłę unikać negatywnych myśli, bo im bardziej staramy się nie myśleć o tym co nas martwi, tym bardziej o tym myślimy i wpadamy w spiralę prowadzącą w dół. Zamiast na siłę starać się unikać negatywnych myśli, przyznajmy że je miewamy i sformułujmy je jasno w głowie. </span></p><p><span style="font-family: inherit;">A potem potraktujmy samego siebie jak przyjaciela czy kumpla, któremu chcemy pomóc. Jeśli mamy kłopoty w pracy, pomyślmy co można poradzić komuś, kto ma kłopoty w pracy i zastosujmy tę radę do nas samych. Jeśli martwimy się o pieniądze, zastanówmy się jaką radę dalibyśmy komuś, kto stoi wobec podobnych zmartwień. I znów tę samą radę zastosujmy do nas samych.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Pomyślmy też, czy nasze problemy wynikają z nas samych czy z czynników zewnętrznych i co w związku z tym trzeba zrobić. Jednak jednym sposobem, by tego dokonać jest często spojrzenie na swoje problemy z dystansu, właśnie w taki sposób jak patrzą na nas inni. Oni widzą szerzej, więcej i my także - dzięki dystansowi - zobaczymy własne problemy z innej perspektywy.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">A kiedy już na nie w ten sposób spojrzymy, spróbujmy dosłownie napisać własną historię od nowa. Zamiast pogrążać się w myślach na temat samotności i braku przyjaciół powiedzmy sobie jasno, że samotność można przezwyciężyć wychodząc do ludzi, włączając się w działalność lokalnej grupy, dołączając do ludzi o wspólnych zainteresowaniach, czy nawet rozmawiając z nieznajomym w sklepie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Zamiast zamartwiać się kłopotami z pieniędzmi, pomyślmy najpierw o tym co już osiągnęliśmy i co już mamy, a potem rozważmy różne scenariusze i możliwości poprawy naszej sytuacji. Czy to będzie podjęcie nowej pracy, czy wdrożenie programu oszczędzania, czy dowolny inny pomysł - każdy z nich będzie lepszy niż dołowanie się i nie robienie nic.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><b><span style="font-family: inherit;">Rusz się</span></b></p><p><span style="font-family: inherit;">Słynni amerykańscy naukowcy już dawno udowodnili, że ludzie którzy regularnie zażywają ruchu są szczęśliwsi niż ci, którzy równie regularnie siedzą na kanapach przed telewizorami czy z komórkami w rękach. Nawet 15 minut ruchu dziennie poprawia nasze samopoczucie, nie mówiąc już o zdrowiu i ogólnej kondycji fizycznej.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Leżenie na kanapie i zamartwianie się tym, że nie jesteśmy szczęśliwi jeszcze nikomu szczęścia nie przysporzyło. Za to spacer, nawet krótki, za to częsty, sprawi, że poczujemy się lepiej, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. </span></p><p><span style="font-family: inherit;">Co więcej, wyjście z domu i spacer czy jakakolwiek inna aktywność fizyczna sprzyja spotkaniom z innymi ludźmi, a to jak już wiemy z kolei powoduje wzrost naszego poziomu szczęśliwości. Jak to mawiają władający językiem angielskim - "win-win situation".</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><b><span style="font-family: inherit;">Bądź optymistą</span></b></p><p><span style="font-family: inherit;">Optymizmu można się zwyczajnie nauczyć. Nie mówię tutaj o byciu optymistą za wszelką cenę i zaprzeczaniu rzeczywistości. Mówię o pozytywnym spojrzeniu na rzeczywistość, tak aby z każdego zdarzenia starać się wyciągać naukę na przyszłość, albo przekuwać je na naszą korzyść.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Chociażby taka utrata pracy. Może oczywiście być tragedią rujnującą nasze życie, ale może być też momentem zastanowienia nad własną przyszłością i nad kolejnymi wyzwaniami.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Co więcej, warto pamiętać, że optymizm bywa zaraźliwy. Jeśli otaczamy się optymistami, także i my będziemy pozytywnie patrzeć na świat. Jeśli wokół nas są tylko i wyłącznie narzekacze i pesymiści, także i dla nas wszystko będzie miało wymiar negatywny.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><span style="font-family: inherit;"><b></b></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhauKLiGjRU1J2q1HVBmBiy2ejrcIOdsBMs8576LBdYyU3bko1BiXrEtVELvnHi_yYGyMe07_PORklYbucjd9f8JdD2tRP8FEeVnuZBrgy9D5gdYDUinl0wPC0hBvQZ8DVDBE7Yqbj4YK0/s1280/tree-736875_1280.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: inherit;"><img border="0" data-original-height="838" data-original-width="1280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhauKLiGjRU1J2q1HVBmBiy2ejrcIOdsBMs8576LBdYyU3bko1BiXrEtVELvnHi_yYGyMe07_PORklYbucjd9f8JdD2tRP8FEeVnuZBrgy9D5gdYDUinl0wPC0hBvQZ8DVDBE7Yqbj4YK0/s320/tree-736875_1280.jpg" width="320" /></span></a></b></div><b><span style="font-family: inherit;">Znajdź swoje miejsce</span></b><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Własne miejsce na świecie, do którego chętnie wracamy i w którym naprawdę odpoczywamy jest kluczowe dla naszego mentalnego samopoczucia. Dobrze byłoby gdyby to był nasz dom, ale czasami chodzi bardziej o miejsce w szerszym znaczeniu - o społeczność, miasto, kurort czy ulubiona plaża.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Takie miejsce ładuje nam akumulatory dając siłę nie tylko fizyczną, ale głównie tą psychiczną do stawiania czoła codziennym wyzwaniom.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Pierwszym krokiem jest oczywiście znalezienie takiego miejsca, a kolejnym jak najczęstsze do niego wracanie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Według badań przeprowadzonych na 43 tysiącach mieszkańców 26 krajów takie miejsca muszą spełniać przynajmniej trzy warunki:</span></p><p></p><ul style="text-align: left;"><li><span style="font-family: inherit;">dawać nam poczucie bezpieczeństwa w społeczności - czy to rodzinie, czy grupie znajomych, czy sąsiadów</span></li><li><span style="font-family: inherit;">być ładne wizualnie - bo w malowniczych miejscach zwyczajnie przyjemniej spędza się czas</span></li><li><span style="font-family: inherit;">dawać szansę rozwoju - czy to osobistego czy zawodowego czy społecznego</span></li></ul><p></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><b><span style="font-family: inherit;">Uporządkuj swoje otoczenie</span></b></p><p><span style="font-family: inherit;">Okazuje się, że także mieszkanie w ładnym wnętrzu może sprawić, że poczujemy się szczęśliwsi. Nie tylko dlatego, że bałagan czy brak organizacji to symptomy problemów emocjonalnych, ale przede wszystkim dlatego, że porządek wokół nas sprawia, że możemy zająć głowę sprawami innymi niż porządkowanie. </span></p><p><span style="font-family: inherit;">Już samo pozbycie się zbędnych rzeczy z naszego otoczenia sprawi, że będziemy łatwiej oddychać i dosłownie i mentalnie. Zatem warto raz na jakiś czas zastanowić się nad tym, czego tak naprawdę nie potrzebujemy, czego możemy się pozbyć, a potem te rzeczy rozdać czy zwyczajnie wyrzucić.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Oczywiście nie pozbywajmy się tego, co sprawia, że czujemy się szczęśliwsi.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><b><span style="font-family: inherit;">Osiągaj małe sukcesy</span></b></p><p><span style="font-family: inherit;">Jedną z najważniejszych zasad osiągania szczęścia jest osiąganie małych sukcesów, które podnoszą naszą samoocenę. Często są to naprawdę drobne sukcesy, osiągalne dla każdego z nas.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;">Niektórzy mówią, że każde zdanie, które można ukończyć w ciągu jednej minuty to już mały sukces. Można do nich zaliczyć na przykład powieszenie ubrań w szafie, odłożenie dokumentów na miejsce, wypełnienie zaległego formularza, odpisanie na email, oddzwonienie do kogoś, załadowanie lub opróżnienie zmywarki, wyrzucenie starych gazet, wstawienie prania... i długo by można tak wymieniać.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p><span style="font-family: inherit;">I jeszcze jedna uwaga na koniec. Może wydać się to truizmem, ale pamiętajmy o tym, że pieniądze szczęścia nie dają. Samo gromadzenie fortuny bez celu nie ma sensu. Dopiero znalezienie owego celu może nadać tej fortunie sens i znaczenie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"><br /></span></p><p style="text-align: right;"><i><span style="font-family: inherit;">Artykuł opublikowany oryginalnie w magazynie <a href="www.mir.info.pl" target="_blank">MIR</a>.</span></i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-76049068905883566422020-08-31T10:00:00.002+02:002020-09-20T15:00:16.558+02:00Odszedł architekt pokoju w Irlandii<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgopmtDv7kWOmoY9DrtVrqcUrnbx9AjYiD7-Ycv2_NlNUhyKBoglrB3R6K4vvyVkm4a9_2KcNUvl3Af_2DJ7pAxFGTt_HM1vxF500H2mojbJAV-awJ8R-FyMPWazng68XJLfTgVY3j5NS4/s1128/John_Hume_2008.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1128" data-original-width="888" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgopmtDv7kWOmoY9DrtVrqcUrnbx9AjYiD7-Ycv2_NlNUhyKBoglrB3R6K4vvyVkm4a9_2KcNUvl3Af_2DJ7pAxFGTt_HM1vxF500H2mojbJAV-awJ8R-FyMPWazng68XJLfTgVY3j5NS4/w315-h400/John_Hume_2008.jpg" width="315" /></a></div><b>3 sierpnia w Derry w Irlandii Północnej zmarł John Hume, irlandzki polityk, bez którego zarówno Ulster jak i Republika Irlandii wyglądałby zupełnie inaczej. Ideały pokojowego nacjonalizmu głoszone przez Hume'a przyczyniły się do podpisania porozumienia wielkopiątkowego, które zakończyło długoletni konflikt w Irlandii Północnej.</b><p></p><p style="text-align: justify;">Jego zasługi dla Irlandii zostały uznane w roku 2010, kiedy otrzymał od Irlandczyków tytuł Ireland’s Greatest Person. Był prawdziwym mężem stanu i politykiem, dla którego ideały zawsze liczyły się bardziej niż doraźne osobiste czy partyjne interesy. Jego nadrzędnym celem było doprowadzenie do pokojowego rozwiązania konfliktu w Irlandii Północnej, a podpisane 22 lat temu porozumienie uważał za dzieło swojego życia. Jednocześnie nigdy nie przypisywał sobie wszystkich zasług i zawsze powtarzał, że pokój w Ulsterze to skutek wysiłku wielu osób.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">John Hume urodził się w roku 1937 w katolickiej dzielnicy Derry. Podobnie jak dla wielu z jego pokolenia wiara i przynależność społeczna była kluczowa zarówno w młodości jak i w późniejszym okresie życia. </p><p style="text-align: justify;">Krótko studiował w seminarium w Maynooth, ale szybko uznał, że stan duchowny nie jest dla niego i wrócił do swojego rodzinnego Derry, gdzie został nauczycielem. Szybko okazało się, że ma niezwykły talent organizacyjny, a jego charyzma szybko zjednuje mu ludzi. </p><p style="text-align: justify;">W latach 60. stał się jednym z przywódców ruchu społecznego, który domagał się zrównania praw Katolików i Protestantów mieszkających w Irlandii Północnej. Wielokrotnie występował w imieniu uciskanej katolickiej mniejszości mimo częstych ataków ze strony instytucji publicznych, ale także bojówkarzy protestanckich.</p><p style="text-align: justify;">To John Hume organizował wiele z pokojowych marszów, podczas których Katolicy domagali się równych praw, a które często były rozpędzane przez ulsterską policję i miejscowe bojówki. Zaledwie tydzień przed feralnymi wydarzeniami Krwawej Niedzieli John Hume stanął na czele marszu w Derry. Po brutalnym pobiciu uczestników zgromadzenia i widząc narastającą po obu stronach przemoc nawoływał, by odwołać kolejny marsz i pozwolić ostygnąć emocjom. On sam nie wziął udziału w marszu 30 stycznia 1972, ale wielu z jego przyjaciół, mimo ostrzeżeń, wyszło tego dnia na ulice i trafiło pod kule brytyjskich żołnierzy.</p><p style="text-align: justify;">Dla Hume'a, podobnie jak dla większości mieszkańców Derry i całej Irlandii Północnej, był to przełomowy moment życia. Niektórzy zaangażowali się w walkę zbrojną z brytyjskimi okupantami, inni - między nimi John Hume - poświęcili się walce politycznej. W latach 70. założył Social Democratic and Labour Party (SDLP), która za jeden ze swoich celów postawiła sobie doprowadzenie do zrównania praw Katolików i Protestantów. Wobec narastającej fali przemocy w Ulsterze John Hume i jego partyjni koledzy nieustannie dążyli do politycznego porozumienia.</p><p style="text-align: justify;">W roku 1983 Hume został wybrany do brytyjskiego Parlamentu, gdzie kontynuował swoją pokojową walkę o niezależność północnej części wyspy. </p><p style="text-align: justify;">Mając silny mandat społeczny, przez długie lata zabiegał o wszczęcie negocjacji pomiędzy republikanami a lojalistami i rządem brytyjskim. Odrzucał walkę zbrojną i przemoc, ale siadł do rozmów z Gerrym Adamsem, ówczesnym liderem Sinn Féin, mimo że partia ta była powszechnie uważana za polityczną przybudówkę Irlandzkiej Armii Republikańskiej. </p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpPmuNvWWQi0k5_SNBJ3wfPnZDq39Pcr6icUIIYQIM-vcG9rDX_Hh8YWbgCWpmh1BSmhaQT43T6zCcyYLLlLjhpxhaghOZ6lS358wOxrtYGhdctPE7HCnxhfWg3KUYGQqDMu404gJVCZY/s620/image.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="330" data-original-width="620" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpPmuNvWWQi0k5_SNBJ3wfPnZDq39Pcr6icUIIYQIM-vcG9rDX_Hh8YWbgCWpmh1BSmhaQT43T6zCcyYLLlLjhpxhaghOZ6lS358wOxrtYGhdctPE7HCnxhfWg3KUYGQqDMu404gJVCZY/w400-h213/image.jpg" width="400" /></a></div>Wielu polityków krytykowało go za ten ruch, ale jak miało się później okazać, rozmowy Hume-Adams stały się punktem zwrotnym w procesie pokojowym w Irlandii Północnej. Otworzyły one drogę do zawieszenia broni, które IRA ogłosiła w roku 1994. Dzięki niemu politycznych przedstawicieli republikanów zaproszono do rozmów pokojowych, do których za wszelką cenę dążył John Hume.<p></p><p style="text-align: justify;">To on był tym, który starał się wyważyć stanowiska dwóch stron konfliktu. To on godził skłóconych polityków. I to on nieustannie zyskiwał zaufanie uczestników negocjacji, które zakończyły się 10 kwietnia 1998 roku podpisaniem porozumienia pokojowego.</p><p style="text-align: justify;">John Hume wciąż stojący na czele SDLP podjął ogromny wysiłek, by przekonać do ustaleń porozumienia nie tylko swoich partyjnych kolegów, ale przede wszystkim swoich politycznych oponentów. Do historii przeszło jego wystąpienie u boku lidera lojalistycznej Unioninst Ulster Party Davida Trimble'a i frontmana U2 Bono. Wielu twierdzi, że jego emocjonalna przemowa ostatecznie przekonała wielu niezdecydowanych i ostatecznie przesądziła o przyjęciu porozumienia wielkopiątkowego w referendum w Irlandii Północnej.</p><p style="text-align: justify;">Wysiłki na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu w Ulstrze przyniosły Johnowi Hume'owi Pokojową Nagrodę Nobla. Otrzymał ją w roku 1998 wspólnie z przywódcą unionistów Davidem Trimble'm.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Sam Hume określał proces pokojowy jako działo swojego życia, a jego zwieńczenie w postaci Porozumienia Wielkopiątkowego było także zwieńczeniem jego kariery politycznej. Zaledwie rok po podpisaniu porozumienia John Hume zrezygnował z przywództwa w SDLP i nie wszedł do wspólnego z unionistami rządu.</p><p style="text-align: justify;">Oficjalnie z polityki zrezygnował dopiero w roku 2004, ale już wcześniej znacząco ograniczył swoją aktywność oddając pole walki politycznej młodszym. Zmagający się z demencją polityk w swoje 80. urodziny, obchodzone w roku 2017, otrzymał życzenia z niemal każdego zakątka Zielonej Wysypy oraz od wielu światowych przywódców. Wielu z nich do dziś mówi, że John Hume i jego postawa to wzorce dla pokojowego rozwiązywania nawet najtrudniejszych konfliktów.</p><p style="text-align: justify;">Były prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton nazwał Johna Hume'a irlandzkim Martinem Lutherem Kingiem, a prezydent Irlandii Michael D. Higgins określił go jako "moralnego architekta procesu pokojowego".</p><p style="text-align: justify;">Wielu współczesnych komentatorów podkreśla, że dziedzictwo Johna Hume'a nie odeszło w zapomnienie wraz jego odejściem z polityki ani wraz z jego śmiercią.</p><p style="text-align: justify;">Warto przypomnieć jego słowa zwłaszcza dziś, kiedy zjednoczenie wyspy jest coraz bardziej prawdopodobne. Już po podpisaniu słynnego porozumienia John Hume stwierdził, że prawdziwe zjednoczenie Irlandii nastąpi tylko wtedy, gdy wszyscy uwierzą w jego sens. Wierzył, że jedność to coś więcej niż tylko zniesienie granicy dzielącej wyspy.</p><p style="text-align: justify;"><i>"Irlandia to nie marzenie; to nie flaga; to miliony ludzi podzielonych poprzez dwie odrębne tradycje. Ten podział nie zostanie zniesiony poprzez zwycięstwo jednych nad drugimi, ale poprzez porozumienie między nimi. Prawdziwa granica dzieląca Irlandię to nie linia na mapie, to podziały w sercach jej mieszkańców"</i> - te słowa Johna Hume'a wybrzmiewają dziś z taką samą siłą jak w roku 1998.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;"><i>Artykuł opublikowany oryginalnie w magazynie <a href="www.mir.info.pl" target="_blank">MIR</a>.</i></p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-39944282199505861002020-07-31T15:05:00.000+02:002020-09-20T15:16:19.797+02:00Medialny wrzask powszedni<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaapPuTHxIkVItuB9xCTGM0SQS1Azz_g1ykuFEfRtcClrPJeZleBHgoMzq-GcZIq8Z_qDALVcA3hIEueIQsVSnjoOiPYd3OStd2pgHR4t9JGo-lRM03B2C63hVBiDX1deI5Za9CQXMrig/s1280/urgently-2310773_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="1280" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaapPuTHxIkVItuB9xCTGM0SQS1Azz_g1ykuFEfRtcClrPJeZleBHgoMzq-GcZIq8Z_qDALVcA3hIEueIQsVSnjoOiPYd3OStd2pgHR4t9JGo-lRM03B2C63hVBiDX1deI5Za9CQXMrig/w400-h250/urgently-2310773_1280.jpg" width="400" /></a></div><b><div style="text-align: justify;"><b>Kiedy zaczynam pisać do Was te słowa w Stanach Zjednoczonych nadal wrze na ulicach, Europa odblokowuje się po epidemii, w Chinach właśnie notują owej epidemii nawrót, w Irlandii nadal nie ma rządu, a w Polsce niedługo wybiorą nowego (lub starego) prezydenta. Niejaki George Floyd, w zasadzie sprawca amerykańskiego, a trochę i światowego, wrzenia tymczasem spoczął już w grobie, złożony tam w złotej trumnie i z honorami godnymi głowy państwa albo przynajmniej globalnie znanego celebryty.</b></div></b><p></p><p style="text-align: justify;">Cóż to wszystko zmieni na świecie? Otóż nic, albo bardzo niewiele.</p><p style="text-align: justify;">Chudy jak szczapa John nadal będzie codziennie swoimi niemal 60-letnimi dłońmi doił swoje krowy pod Cork. Jego daleki kuzyn, z którym ostatni raz widział się 8 lat temu na ślubie ciotki Mary, a który wyemigrował do Australii, nadal będzie łamał wszelkie możliwe przepisy i przekraczał ograniczenia prędkości na australijskich autostradach. A sama ciotka Mary zje w najbliższą niedzielę dokładnie ten sam co zawsze obiad składający się z tłuczonych ziemniaków, steka wielkiego jak jej stopa, i sałatki Coleslaw - zakupionych jak zwykle w miejscowym Tesco pod Dublinem.</p><p style="text-align: justify;">Po drugiej stronie globu w niewielkiej meksykańskiej wiosce Jose sprzeda swoje dwie ostatnie jałówki i pójdzie się upić w miejscowym barze najtańszą tequillą, a pracujący na najwyższym piętrze najwyższego tokijskiego wieżowca Kim po raz drugi w tym miesiącu wymieni telefon, bo akurat spodobał mu się bardziej ten złoty, a nie ten wysadzany drobnymi diamentami. </p><p style="text-align: justify;">Dla miliardów ludzi na świecie nie zmieni się nic. Bez względu na to, czy George Floyd będzie pochowany tak czy inaczej, bez względu na to kto wygra w wyborach w Polsce i bez względu na to, kto będzie szefował rządowi w Irlandii, miliardy ludzi będą żyły tak jak żyły wczoraj, miesiąc temu czy w ubiegłym dziesięcioleciu. Wielkie wydarzenia relacjonowane przez globalne media mają niewielki lub wręcz żaden wpływ na życie przeciętnego mieszkańca Irlandii, Chin, Meksyku, Kamerunu czy Polski.</p><p style="text-align: justify;">Za to gabinety polityków i medialne newsroomy rozgrzeją się do czerwoności. Analitycy zaczną pisać długie, zawiłe analizy. Niektórzy z nich nawet wykażą w nich swój niezwykły proroczy dar i napiszą, że oni już dawno to wszystko przewidzieli. Pojawią się i tacy, którzy na tych przełomowych informacjach postarają się zbić jakiś kapitał, jedni tylko kapitał sławy i popularności, a inni ten wymierny, mierzony liczbą zer na koncie.</p><p style="text-align: justify;">Najwięcej jednak zyskają znów wszelkiej maści koncerny medialne, bo też one potrafią najgłośniej krzyczeć. To one podnoszą najgłośniejszy jazgot i wrzask, kiedy wydarzy się cokolwiek, co uznają za godne uwagi - nie tyle swojej, co ich widzów, słuchaczy, czytelników. A żeby nie ustawać w przykuwaniu uwagi swojch odbiorców media muszą nieustająco ten wrzask wzniecać, muszą nieustannie krzyczeć, że to i tamto jest najważniejsze na świecie. Muszą ciągle swojego odbiorcę utrzymywać w tym stanie podwyższonej uwagi. Muszą wreszcie same siać ferment i zamieszanie, by mieć o czym pisać.</p><p style="text-align: justify;">Bo co robić, kiedy tak naprawdę nic się nie dzieje? Kiedy nie ma o czym pisać, mówić, nie ma powodu, by o czymkolwiek krzyczeć? Wtedy trzeba taki powód samemu wyhodować, podlać nawozem z bardzo kategorycznych osądów, a potem zebrać żniwo w postaci setek tysięcy zaaferowanych odbiorców i im już nie tylko idee czy osądy, ale przy okazji też kilka reklam i produktów.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYbm7p3uosCgEDguoYh-M8fbIOhH-PqoBVLB_MpPqddsjjC4cfmu0h_BubXlkKlTNCxb7AmrlJ3BKOqiW8c7yQE3ffxvrOOcEyaUNTJdozGI74dDTRNE1kNV2k3_nmElkQpHiSHFye2Qw/s1280/children-403582_1280.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="851" data-original-width="1280" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYbm7p3uosCgEDguoYh-M8fbIOhH-PqoBVLB_MpPqddsjjC4cfmu0h_BubXlkKlTNCxb7AmrlJ3BKOqiW8c7yQE3ffxvrOOcEyaUNTJdozGI74dDTRNE1kNV2k3_nmElkQpHiSHFye2Qw/w400-h266/children-403582_1280.jpg" width="400" /></a></div>Medialny wrzask powszedni rozpoczął się w chwili, kiedy zauważono, że media mają się tym lepiej im większy ferment się wytworzy. Przestało działać stare powiedzenie “No news is good news”. Zastąpiono je pogonią za nieustającym “newsem”, za tym, żeby cały czas coś relacjonować na żywo, żeby cały czas coś ważnego się działo, żeby uwaga odbiorcy była skupiona 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Nawet jeśli akurat nie ma czego relacjonować, nawet jeśli akurat nic ważnego się nie dzieje.<p></p><p style="text-align: justify;">Takiemu podejściu niezwykle sprzyja masowa dostępność mediów, szczególnie tych dostępnych przez internet. Według nich zawsze coś się dzieje, zawsze ktoś, gdzieś coś powiedział czy zrobił i koniecznie trzeba to właśnie teraz przekazać widzom na całym świecie. A najlepiej jeszcze opatrzyć napisem “Pilne” i przysłowiowym czerwonym paskiem na dole ekranu.</p><p style="text-align: justify;">Czy to konferencja ministra, który po raz dziesiąty mówi to samo, czy akcja małej grupki aktywistów, którzy myślą, że zmienią świat, czy całkowicie lokalna sprawa podtopienia u wujka Hansa pod Dortmundem, media potrafią wszystko tak rozdmuchać, że z zapartym tchem będziemy śledzić losy wujkowego inwentarza, kibicować aktywistom albo ich przeciwnikom (w zależności od optyki przyjętej przez media), albo spijać każde słowo ministra jakby to był lek na całe zło tego świata.</p><p style="text-align: justify;">A to wszystko oczywiście przy wtórze tak zwanych autorytetów, które każde z mediów kreuje samo na swoje własne potrzeby. A każdy z tych autorytetów, im bardziej nic nie ma do powiedzenia tym głośniej będzie owo “nic” artykułował przyczyniając się do jeszcze większego zgiełku i potęgując wrzask. Oczywiście przy okazji puchnąc wraz ze swoim rozbuchanym ego, dla którego niemożliwością jest, że pan autorytet nie ma racji, plecie bzdury, ewentualnie nie zna się na tym, o czym mówi. Ważne jest, żeby mówił, gawiedź słuchała i potem powtarzała wszem i wobec jako prawdy objawione. </p><p style="text-align: justify;">Bo przecież skoro powiedzieli w telewizji, napisali w gazecie, opublikowali w internecie, to musi być ważne i to musi być prawda. I nikt już nie widzi, że owa prawda i owe rzeczy ważne tak naprawdę giną zakrzyczane i utopione w medialnym wrzasku.</p>Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-66386438060135803952020-04-23T11:23:00.001+02:002020-04-23T11:23:51.398+02:00Kiedy byłem małym chłopcem...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwo3DBxXdKJ3yy7Q4EsECNZrLOBDiHHT6643PkIxf-HQGYUSvRPyDlBDJJsMX6gTU5FN9cbGhGCmsjH2bxgTOL6O8_WVmGvPK219iJ5y5jaBTBaBqjqEiQB-XtAB4FnNDrrBumB7fzJoo/s1600/20200412_152046-picsay.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="987" data-original-width="1600" height="197" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwo3DBxXdKJ3yy7Q4EsECNZrLOBDiHHT6643PkIxf-HQGYUSvRPyDlBDJJsMX6gTU5FN9cbGhGCmsjH2bxgTOL6O8_WVmGvPK219iJ5y5jaBTBaBqjqEiQB-XtAB4FnNDrrBumB7fzJoo/s320/20200412_152046-picsay.jpg" width="320" /></a></div>
Dawno, dawno temu, kiedy po świecie chadzały dinozaury...<br />
<i>Nie. Trochę później.</i><br />
<br />
Dawno, dawno temu, kiedy Mieszko I...<br />
<i>Nie. Jeszcze nieco później.</i><br />
<br />
Dawno, dawno temu, kiedy na półkach w sklepach w Polsce stał tylko ocet...<br />
<i>Już blisko, ale jeszcze trochę później.</i><br />
<br />
Dawno, dawno temu, w zamierzchłym roku 1994...<br />
<i>O! Dokładnie wtedy!</i><br />
<br />
...wybrałem się na koncert Bad Brains w warszawskiej Stodole (dla młodszego pokolenia, lub tych spoza stolicy - Stodoła to wcale nie centralne miejsce składowania słomy do butów dla Warszawiaków, tylko centralny studencki klub, czyli imprezownia, sala koncertowa i bar w jednym).<br />
Mimo młodego wieku nie był to wcale pierwszy koncert na jakim byłem. Był za to najlepszy (do tej pory jest w czołówce tych, które widziałem). Chłopaki z Bad Brains zrobili na mnie takie wrażenie, że postanowiłem zachować bilet z koncertu na pamiątkę. Jak postanowiłem, tak zrobiłem.<br />
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że będzie to miało tak dalekosiężne skutki, bo skoro już zostawiłem sobie jeden bilet, to dlaczego nie miałem sobie zostawić drugiego, trzeciego i kolejnych, mimo że kolejne koncerty niekoniecznie były tak dobre jak ten Bad Brains w Stodole.<br />
I tak przez lata odkładałem sobie te bilety do szuflady, potem do jakiegoś pudełka. Pewnie nie z każdego koncertu i pewnie z wielu, z których bym chciał zachować nie udało mi się zostawić biletu. Z różnych względów. Czasami bramkarze darli je całkowicie i nic z nich nie zostawało. Czasami gdzieś je gubiłem po drodze. Czasami po jakimś szaleńczym pogo okazywało się, że bilet wydrukowany na marnym papierku jest równie mokry, co ja i nie nadaje się do niczego. A czasami po prostu zapomniałem.<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDo04qzxQph549H-1pIwuAVUitSKYRszL7tJvT09IZA5XZpcYE20P_WVPRHWFOOOdRtZ6nG9a3zqRyHMfl9c1igGO07mEjjUv5THP3N9F61RniIupNxFC7T5u5xcP5krio3wTB6EYJ7m8/s1600/20200412_151710-picsay.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDo04qzxQph549H-1pIwuAVUitSKYRszL7tJvT09IZA5XZpcYE20P_WVPRHWFOOOdRtZ6nG9a3zqRyHMfl9c1igGO07mEjjUv5THP3N9F61RniIupNxFC7T5u5xcP5krio3wTB6EYJ7m8/s320/20200412_151710-picsay.jpg" width="180" /></a>Mniej więcej tak, jak na kilka lat zapomniałem o blaszanym pudełku z biletami. Kiedy wyjeżdżałem do Irlandii zostało ono w Polsce na pastwę różnych zdarzeń losowych. Nigdy nie miałem ambicji stworzenia jakiejś niezwykłej kolekcji czy bogatego zbioru, nigdy też zbytnio nie przykładałem wagi do rzeczy materialnych, nie przywiązywałem się do nich emocjonalnie, ani nie płakałem zbytnio po ich stracie. Bilety, które udało mi się zachować lądowały w pudełku, a potem pudełko na kilka lat wylądowało w piwnicy. Po powrocie z Irlandii za sprawą mojego nieocenionego szwagra trafiło, wraz z innym rzeczami, do naszego nowego domu.<br />
I kiedy je odkryłem i otworzyłem... zaczęły mi się różne klapki w pamięci otwierać. A to koncert taki, a to impreza taka, a to z kim tam wtedy byłem, a to co robiłem potem. W sumie ponad 80 kawałków papieru, ale ile z nimi wiąże się wspomnień. A co ciekawe z niektórymi nie mam wspomnień żadnych - powodów nie będę tutaj może zgłębiał, niech pozostaną w mrokach piwnic i klubów, w których te koncerty się odbywały.<br />
<br />
Czego tam nie ma wśród tych 80 biletów. I Manu Chao (na którym byłem nieświadomie razem z Iwką), i Roger Waters - z tych bardziej znanych - i oczywiście Rage Against the Machine, i Kult, i Falarek, i Pudelsi, i Houk, i Ukraininas, i kilka niszowych zupełnie jak Kinsky, Sysygambis, Ścianka, czy Kobong... i jeszcze długo mógłbym tak wymieniać.<br />
Podejrzewam, że na większości z nich - przynajmniej w pewnym okresie - byłem razem z moim kuzynem, z którym nie odpuszczaliśmy większości głośnych imprez w tamtym czasie. Jak ta cała zaraz minie pewnie kiedyś się spotkamy i będziemy wspominać niejeden koncert przeglądając stare kolorowe skrawki papieru.<br />
Z ciekawostek... wśród biletów są też trzy bilety do kina... znaczy się na film.<br />
Jeden na jakiś przegląd filmowy w warszawskim Kinie Muranów i dwa na pokazy filmowe ZF Skurcz. Musiały wywrzeć na mnie potężne wrażenie skoro je zachowałem. Szczególnie te dwa ostatnie.<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1hF1rFas5M7b2t0XM8fkmxcxXNcQ-qdVlm2aGGbYPpEsxfS6r3fV9UvMNLU-4VNHX0IkmmRdGnn_6qrETn83LGDW1K56Nedxlf-1-EIm6Hgk91pRN96E8s5zaOG0_oHdudzY111-W3DA/s1600/20200412_152035-picsay.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="820" data-original-width="1600" height="164" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1hF1rFas5M7b2t0XM8fkmxcxXNcQ-qdVlm2aGGbYPpEsxfS6r3fV9UvMNLU-4VNHX0IkmmRdGnn_6qrETn83LGDW1K56Nedxlf-1-EIm6Hgk91pRN96E8s5zaOG0_oHdudzY111-W3DA/s320/20200412_152035-picsay.jpg" width="320" /></a>A jaki mam ostatni zachowany bilet, zapyta ciekawy czytelnik.<br />
Otóż bardzo ładnie się to wszystko zamyka, bo jest to bilet na koncert U2, na który pojechaliśmy z Iwką tuż przed naszym ślubem, w ramach podróży przedślubnej. Koncert duży, na stadionie, wrażenie też spore, ale był ważny z zupełnie innego powodu - byliśmy na nim z moją obecną żoną jako oficjalna para narzeczonych na kilka dosłownie dni przed naszym cywilnym ślubem, który przyćmił wszystkie koncerty jakie widziałem do tej pory (i wcale nie dlatego, że potem na imprezie niektórzy mieli nieszczęście zobaczyć mnie i usłyszeć na scenie z mikrofonem).<br />
<br />
I nie znaczy to wcale, że potem na koncerty nie chodziłem. Owszem zdarzało się, ale priorytety się zmieniły i już nie myślałem o biletach w pudełku. Muszę tylko gdzieś wygrzebać z pudeł przywiezionych z Irlandii bilet na Dropkick Murphys z Dublina i dołożyć do mojego blaszanego biletowego pudełeczka z zamierzchłych czasów. Wtedy będzie komplet!<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-48435164791114952942020-04-21T18:08:00.000+02:002020-04-21T18:08:00.428+02:00Nasz powrót w TV<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0yLyt2a7-PmJkWivVCX4-EPl2qzdHPfdyp9YtLGJmlQ7XYeK7bqhz9uMx5fAA-eIVZfyGgI00ntaxVDpn9j8gytRlD960oeIk4Ki_VJqrirLHO4qLkwZcQikMjzTpimZBksQGPTICeTw/s1600/FB_IMG_15874850859394467.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="540" data-original-width="960" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0yLyt2a7-PmJkWivVCX4-EPl2qzdHPfdyp9YtLGJmlQ7XYeK7bqhz9uMx5fAA-eIVZfyGgI00ntaxVDpn9j8gytRlD960oeIk4Ki_VJqrirLHO4qLkwZcQikMjzTpimZBksQGPTICeTw/s320/FB_IMG_15874850859394467.jpg" width="320" /></a></div>
Odnotuję z kronikarskiego obowiązku, że nasz emigracyjny powrót do Polski został nawet uwieczniony przez Telewizję Polską, w programie nomen omen <i>"Powroty"</i>. A zatem chyba jest on już oficjalny i trudno nam się będzie wyprzeć tego, co mówiliśmy o mieszkaniu w Irlandii i o naszym powróceniu. Wszystko jest nagrane. Dobrze, że nie wszystko jest dostępne publicznie.<br />
<br />
A to co jest dostępne można obejrzeć <a href="https://polonia.tvp.pl/47648182/powroty-seria-ii-odc-7" target="_blank">TUTAJ</a>. A zaraz obok kilka innych emigracyjnych historii, przynajmniej równie ciekawych.<br />
<br />
Polecam szczerze cały cykl <i>"Powroty"</i>, a naszą opowieść oczywiście szczególnie, bo tylko tam można zobaczyć takie śliczne dzieci i równie śliczną żonę moją osobistą.Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-13568205324815670002020-04-14T19:00:00.000+02:002020-04-14T19:50:17.496+02:0014 lat minęło jak jeden dzień<div class="" style="clear: both; text-align: justify;">
Całe 14 lat temu odmieniliśmy z Iwką swoje życie biorąc ślub kościelny.</div>
<div class="" style="clear: both; text-align: justify;">
Wyglądaliśmy wtedy tak:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlect6rEg8L8NxjhIZbfKJ6J-4uzJp6La-fLDG3qM6gWvZGEQGBQVm3IssgC8aI5vflEzqGTZ7rga3K7KyCjcwz4_xnbLx27ytBI1b8Ixs2uNKgI41wNWXTvM5iDWTG-LRuXtjHR6HgpE/s1600/2020-04-13+18.14.51.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlect6rEg8L8NxjhIZbfKJ6J-4uzJp6La-fLDG3qM6gWvZGEQGBQVm3IssgC8aI5vflEzqGTZ7rga3K7KyCjcwz4_xnbLx27ytBI1b8Ixs2uNKgI41wNWXTvM5iDWTG-LRuXtjHR6HgpE/s400/2020-04-13+18.14.51.jpg" width="225" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Chociaż Helka nasz ślub widzi w ten sposób:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZkAlKm44DNPb93aQwWv6Wjn_zrVb1lPDc34p2ym6KtyMy3FaUWMV6pKB-pFmMy4TbhTMTTmHXCae9HYAQE-W3p86FnRx1ehlBcZffXyfYS6QLdonmyxR0IXxjxDtmVe2f6U5XLC-lMx4/s1600/20191209_092612-picsay.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1100" data-original-width="1600" height="275" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZkAlKm44DNPb93aQwWv6Wjn_zrVb1lPDc34p2ym6KtyMy3FaUWMV6pKB-pFmMy4TbhTMTTmHXCae9HYAQE-W3p86FnRx1ehlBcZffXyfYS6QLdonmyxR0IXxjxDtmVe2f6U5XLC-lMx4/s400/20191209_092612-picsay.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Dziś wyglądamy tak, jesteśmy nieodmiennie niezmiernie szczęśliwi i nadal tym szczęściem zarażamy.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwA6cynMztUEwFIWfbB4mB4HX0qmS-b0-jrxm5AvDG_LEcJNE4Ja_b2KL8GLHDHWp8LsdeZQcTezVN3CefWp7UBJisj7WQ0I_1UZEvb6CXcQgKuAUwIckpZ-lQnb5kZUCLTHYRH6lwrLI/s1600/2020-04-13+16.42.17.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwA6cynMztUEwFIWfbB4mB4HX0qmS-b0-jrxm5AvDG_LEcJNE4Ja_b2KL8GLHDHWp8LsdeZQcTezVN3CefWp7UBJisj7WQ0I_1UZEvb6CXcQgKuAUwIckpZ-lQnb5kZUCLTHYRH6lwrLI/s400/2020-04-13+16.42.17.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
A nasze domowe stado powiększyło się dość znacząco. Jako ciekawostkę zauważę, że 14 lat temu ten najstarszy był tylko nieco starszy od obecnej naszej najmłodszej.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2403nbjxpNJ7UUOqgR1inl9R5S4WsfyvVcstj_dhz6RBjLL16gUD6FAbq_sJUwbouOZbdZnW5weuqD9O8aJkR62LbY8kNzamCwMgaZLqDeP3e-DAFiLlx2YS06MJcyullExSItBMSPQ0/s1600/2020-04-13+16.42.03.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2403nbjxpNJ7UUOqgR1inl9R5S4WsfyvVcstj_dhz6RBjLL16gUD6FAbq_sJUwbouOZbdZnW5weuqD9O8aJkR62LbY8kNzamCwMgaZLqDeP3e-DAFiLlx2YS06MJcyullExSItBMSPQ0/s400/2020-04-13+16.42.03.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Tak to się porobiło. Dosłownie i w przenośni :)<br />
<br />
Pozdrawiamy wszystkich, którzy byli z nami wtedy, którzy byli z nami przez te lata, i którzy są z nami teraz, choćby wirtualnie (bo inaczej na razie nie można).Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-49556866075351319952020-04-02T16:14:00.002+02:002020-04-14T15:16:16.224+02:00Powrót do przeszłościNie ma chyba osoby, której nie dotknęłaby obecna sytuacja. Koronawirus rozlewa się po świecie i wpływa na każdego w mniejszym czy większym stopniu. Mam nadzieję, że na Was, którzy czytacie naszego bloga, jednak w stopniu mniejszym niż większym, że to "dotknięcie" wirusa będzie raczej symboliczne, wirtualne, niż realne i bezpośrednie.<br />
Chociaż siedzimy na wsi spokojnej, my też nie uniknęliśmy odosobnienia i lekkiej paranoi związanej z epidemią.<br />
Dla mnie osobiście, wirus przyczynił się do swoistego powrotu do przeszłości, do czasów kiedy pracowałem wyłącznie z domu, czasami całymi dniami nie wychodząc z czterech ścian. Od kilku dni pracodawca mój wysłał mnie do domu, żebym stąd pisał zamiast siedzieć w newsroomie, który i tak jest już niemal pusty, bo moi koledzy i koleżanki albo też pracują z domu albo siedzą w małych osobnych pokojach i unikają kontaktów.<br />
Swego czasu, w zamierzchłej przeszłości, kiedy jeszcze nie posiadałem ani żony ani dzieci, też pracowałem z domu. Wprawdzie dom był inny i warunki też inne, ale jednak na swój sposób wracam myślami do tamtych czasów.<br />
Wtedy wstawałem rano, robiłem sobie śniadanie i kawę, spoglądałem na korek na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic Warszawy, zakładałem okulary, siadałem do komputera i już byłem w pracy. Siedziałem czasami pięć godzin, czasami osiem, a jak było trzeba to i dłużej. Wcale nie narzekałem na taki układ.<br />
I dziś też nie narzekam, chociaż czasami dyżury mam popołudniowe, więc siadam do pracy po obiedzie i raczej z herbatą, za oknem zamiast ulicy mam krzaki, pole i od czasu do czasu biegnącą sarnę. No i mam ściśle określone godziny kiedy muszę ze słuchawkami na uszach siedzieć przed ekranem.<br />
Oczywiście największym kłopotem jest komunikacja z wydawcami czy innymi pracownikami newsroomu. W normalnych czasach wystarczyło się po prostu odwrócić od komputera i pogadać. W tych czasach, które nastały pozostają komunikatory czy telefon, co nie ułatwia sprawy szczególnie w gorących momentach, kiedy koordynacja słuchania i pisania jest kluczowa.<br />
Wyjątkowe czasy wymagają jednak wyjątkowych poświęceń. A tak, że pracuję w domu to ja się mogę poświęcać. Inni mają gorzej, a nawet znacznie gorzej.<br />
<br />
A jak mawia mój dobry kumpel:<br />
<i>Ciężkie czasy robią silnych ludzi, silni ludzie robią lekkie czasy, lekkie czasy robią słabych ludzi, a słabi ludzie robię ciężkie czasy. </i><br />
(zdecydowanie lepiej brzmi to po angielsku)<br />
<br />
Czyli wszystko się zgadza, bo wszystko to już było i powraca w pewnym cyklu. Tak jak i praca w domu.Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-56402016042575861272020-03-19T09:42:00.002+01:002020-03-19T09:42:53.405+01:00TeleskopCzłowiek uczy się całe życie. Na przykład wczoraj dowiedziałem się czym można zastąpić teleskop.<br />
A wyglądało to mniej więcej tak:<br />
<br />
Wieczór, niebo ciemne, gwiazdy błyskają, bo chmur jak na lekarstwo. Siedzimy na tarasie, bo nadal jeszcze ciepło. Maluchy biegają jeszcze po ogrodzie. I w pewnej chwili przychodzi Helka i pyta:<br />
- Tato, a my mamy teleskop?<br />
- Niestety nie - odpowiada z żalem tata, bo też chętnie by czasami zerknął przez teleskop.<br />
- A mamy jakiś słoik? - pyta niezrażona brakiem teleskopu Helka.<br />
- No pewnie mamy. A o co Ci słoik?<br />
- Będziemy patrzyły na gwiazdy - mówi córka, jakby to była oczywista oczywistość.<br />
- Ale jak? Przez słoik?<br />
- No tak! Jak Baranek Shaun!<br />
<br />
Oczywiście próby wyjaśnienia, że to co działa w bajkach może nie zadziałać w rzeczywistości, spełzły na niczym. Skutkiem czego maluchy miały wczoraj okazję zobaczyć jak wyglądają gwiazdy przez denka od słoików.<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRiff0RkAqqLGxpahzBWLwbrum791xPBj2y8QhIdpgqaVmRb0LvQyXBk7yZ0o4ebI33_pTXcbspsJM-A-V-Kg2ciISKKpnIzTGoUeqMsNS7UieS3DFOnLkA9xnNG85Uc722lZ4cVV3YlE/s1600/20200318_185532-picsay.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRiff0RkAqqLGxpahzBWLwbrum791xPBj2y8QhIdpgqaVmRb0LvQyXBk7yZ0o4ebI33_pTXcbspsJM-A-V-Kg2ciISKKpnIzTGoUeqMsNS7UieS3DFOnLkA9xnNG85Uc722lZ4cVV3YlE/s400/20200318_185532-picsay.jpg" width="400" /></a>I chyba nie wyglądały źle.<br />
<br />
Przy okazji okazało się, że przez denka od słoików rodzice wyglądają znacznie śmieszniej niż w rzeczywistości. Ubawu było po pachy.<br />
<br />
<br />
<br />Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-16649823281665921572020-02-27T13:17:00.000+01:002020-02-27T13:54:59.158+01:00Radio jest fajne<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo0QHkc90uKPArJFw5sAFOCdDUM4Yqz27ZPl9oDCn7IEz8RAc2Bski9_9wjJo6hKyPpqvFFOEn7a2tAc1tMVu0j70Vnfkpt0_zFyC4TAB1uEm70S4NLAW6oDs6ShKMLLGZ3nwZDHN0hTQ/s1600/bush-stare-radio-lampowe-unikat-warszawa-506666509.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif;"><img border="0" data-original-height="687" data-original-width="960" height="229" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo0QHkc90uKPArJFw5sAFOCdDUM4Yqz27ZPl9oDCn7IEz8RAc2Bski9_9wjJo6hKyPpqvFFOEn7a2tAc1tMVu0j70Vnfkpt0_zFyC4TAB1uEm70S4NLAW6oDs6ShKMLLGZ3nwZDHN0hTQ/s320/bush-stare-radio-lampowe-unikat-warszawa-506666509.jpg" width="320" /></span></a></div>
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif; white-space: pre-wrap;">Tak, właśnie radio jest fajne. Niby wiedziałem o tym od dawna, ale ostatnio przekonuję się ponownie i coraz bardziej. Od kiedy mieszkam w Polsce, moja częstotliwość i świadomość słuchania radia wzrosła niepomiernie. W zasadzie nie kojarzę dnia, żebym chociaż przez chwilę go nie słuchał.
Fajne jest radio, bo można je włączyć i zawsze coś gdzieś grają. Nie zawsze to co by się chciało, ale wtedy można poszukać innego radia. Nasze maluchy wciąż nie mogą przejść nad tym do porządku dziennego, że ktoś inny niż one lub rodzice wybierają to, co słychać w radiu w samochodzie. Po latach spędzonych przy słuchaniu muzyki z pendrive'a, czyli wybieranej przez nas i przez nas sterowanej, maluchy przywykły, że mogą sobie zażyczyć co tam im w duszy gra i praktycznie zawsze trafią na swoją piosenkę w przepastnej skarbnicy, jaką woziliśmy w samochodzie. Teraz to, czego słuchamy wybiera ktoś (lub coś) w radiu, a one wciąż nie mogą pojąć jak w zasadzie działa radio. Któregoś dnia jadąc samochodem dziadka Helka usłyszała "Enjoy the Silence" Depeche Mode i zapytała, skąd dziadek w swoim samochodzie ma taką samą piosenkę jak my mieliśmy w swoim w Irlandii (bo akurat płyta z tym kawałkiem zagościła kiedyś na naszym muzycznym pendrivie). Moje próby wyjaśnienia jak w zasadzie działa radio spełzły na niczym, bo pomysł, że, muzyka bierze się "z powietrza" skoro przecież wyraźnie dobiega z głośników w samochodzie wydał się i Helce i Dosi kompletnie niedorzeczny. </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif;"><br /></span></div>
<span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif;"><iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/aGSKrC7dGcY/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/aGSKrC7dGcY?feature=player_embedded" width="320"></iframe></span><br />
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif; white-space: pre-wrap;">
Fajne jest radio, bo właśnie czasami poleci jakiś kawałek, którego dawno nie słyszałem, a którego kiedyś słuchałem często. I otwiera jakieś klapki w głowie, jakieś wspomnienia, jakieś obrazy, jakieś sytuację, których inaczej bym sobie pewnie nie przypomniał. Niedawno będąc w Warszawie (u nas na wsi słabo odbiera) włączyłem Antyradio, a tam puścili kawałek Offspring "Self Esteem". Kto zna, ten wie. Dawne czasy, kiedy jeszcze MTV puszczało muzykę. I właśnie z MTV włączyło mi się wspomnienie. Był taki okres, trwający pewnie z miesiąc, kiedy wstawałem na studia o stałej porze popołudniowej (nie to, że się obijałem, co to to nie, po prostu tak zaczynałem zajęcia - oczywiście nie licząc tego wykładu na 8:00 rano), robiłem sobie śniadanie i włączałem MTV, a tam codziennie o tej samej porze leciało właśnie "Self Esteem". Tak mieli ustawioną playlistę, że ten sam kawałek grała o tej samej porze. I w ten sposób jeden koleś w dalekiej Polsce codziennie zaczynał dzień od Offspring. W życiu by to wspomnienie do mnie nie wróciło, gdyby nie radio i ten kawałek puszczony jakąś poranną porą. </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif;"><iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/CkFH0KMO0G0/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/CkFH0KMO0G0?feature=player_embedded" width="320"></iframe></span></div>
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif; white-space: pre-wrap;">
Fajne jest radio, bo czasami znajdą się w nim perełki, których nie znam, a które okazują się kawałkami tak wyśmienitymi niczym tort tiramisu w wykonaniu mojej żony… No dobra, trochę przesadziłem, z nawet najmniejszym kawałkiem tortu tiramisu Iwki nie może równać się nic, nawet najlepszy kawałek muzyczny, grany przez nie wiadomo jakiego wirtuoza. Akurat na ten przypadek nie mam żadnego konkretnego przykładu, ale jeśli słuchacie radia, pewnie wiecie o czym piszę. Czasami poleci coś tak dobrego, że tylko człowiek czeka na wyjawienie tego kto to gra. Zbawieniem okazuje się technologia, bo wiele stacji radiowych na bieżąco wyświetla nie tylko własną nazwę i godzinę, ale też aktualnie lecącą piosenkę. Oczywiście mistrzami świata w konkurencji puszczania nieznanych mi bliżej piosenek są małe stacje, albo prezenterzy nadający o jakichś dzikich nocnych lub porannych godzinach, ale czasami nawet w jakimś radiu "głównego nurtu" w ciągu dnia można usłyszeć coś nowego, nieznanego a fajnego. Zdecydowanie polecam radio do odkrywania nowej muzyki, nowych brzmień, albo nawet nowych piosenek zespołów znanych i lubianych.
Fajne radio jest też, bo w przerwach między piosenkami lepszymi lub gorszymi ludzie tam też coś mówią, a co godzinę mówią o tym co się wydarzyło tu i tam, albo co powiedział ten i tamten. Czyli są tam bieżące wiadomości, a wiadomo, że z wiadomości można się czegoś dowiedzieć. Znaczy się radio uczy i bawi jednocześnie. Same plusy, nie?
Fajne radio jest też (co łączy się poniekąd z tą fajnością powyżej), bo w tych wiadomościach mogę czasami usłyszeć jak ktoś czyta to, co ja napisałem kilka godzin albo i minut temu. Fajnie jest tego słuchać ze świadomością, że kilka tysięcy a może i milionów ludzi w tym samym czasie słucha tych samych słów, które wyszły spod tych samych palców, które teraz piszą o tym jak fajne jest radio. I jeszcze fajne, jeśli nie najfajniejsze, jest to, że radio (a właściwie <a href="https://www.polskieradio.pl/" target="_blank">Radio</a>) płaci mi za pisanie tego, co potem ktoś czyta. I nie, ten tekst nie jest sponsorowany przez mojego pracodawcę, piszę w dzień wolny, poza godzinami pracy i na prywatnym sprzęcie do pisania.
Fajne radio jest (i to właściwie był pierwotny powód napisania tego wszystkiego co powyżej), bo oprócz fajnej (mniej lub bardziej) muzyki, oprócz gadania o tym, co wydarzyło się na świecie bliższym lub dalszym, ludzie mówią też w nim o swoich pasjach, o rzeczach, o których normalnie bym się nie dowiedział. To dzięki radiu, konkretnie Programowi Trzeciemu Polskiego Radia (chciałem wyraźnie zaznaczyć, że nie jest to wpis sponsorowany), a jeszcze konkretniej dzięki wieczornej audycji o książkach puszczonej jakiś miesiąc (lub więcej) temu, teraz czytam książkę Ferdynanda Ossendowskiego "Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów", którą jestem absolutnie ZA-CHWY-CO-NY. Gdyby nie tamta audycja nigdy bym po nią nie sięgnął i żyłbym w błogiej nieświadomości tego co tracę, a moje życie byłoby uboższe. Niby kiedyś nazwisko Ossendowski obiło mi się o uszy, ale nigdy nie byłem nawet blisko myśli, żeby coś tego autora przeczytać. A tamta audycja, poświęcona właśnie Ossendowskiego, jego twórczości, i temu dlaczego ta twórczość została przez PRL całkowicie wyparta ze świadomości Polaków, sprawiła, że Ossendowski szybko wskoczył na szczyt mojej listy "do przeczytania". </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjV-_wu-6xR5YEzQ1VJyTu6fbI6EwM94VtNFzEdIVoZ-B8Uq9fDnkeBcPGT6vuMe-6mtIlqtV0UzhljlmZlSxyqn6N0gGNkdVuKjDc3Wtw04mKJAz2dGs-juiuISVKjREeJ_FYXCEim5mU/s1600/352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjV-_wu-6xR5YEzQ1VJyTu6fbI6EwM94VtNFzEdIVoZ-B8Uq9fDnkeBcPGT6vuMe-6mtIlqtV0UzhljlmZlSxyqn6N0gGNkdVuKjDc3Wtw04mKJAz2dGs-juiuISVKjREeJ_FYXCEim5mU/s320/352x500.jpg" width="225" /></span></a></div>
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-family: "georgia" , "times new roman" , serif; white-space: pre-wrap;">Okazało się, że jego ebooki są dość łatwo dostępne, co skończyło się tym, że od tygodnia czytam o jego podróży, przez Syberię, Mongolia, o jego ucieczkach przed bolszewickim terrorem, o dobrych i złych ludziach, których spotkał na swojej drodze przez Azję, o miejscach, do których pewnie żaden Europejczyk nigdy przed nim nie dotarł, o sposobach przetrwania w głuszy, o klimacie zabijającym lub hartującym ludzi na kamień, o niebezpieczeństwach, o sytuacjach, które wydają się nieprawdopodobne. Czego w tej książce nie ma… Jestem dopiero w połowie, a już czuję jakbym z Ossendowskim przebył połowę Azji i czasami tak jak on czuję się zmęczony, kiedy zapadał się po szyję w śniegi na mongolskich stepach albo po pas w błoto na syberyjskich bezdrożach. Tak samo jak on nienawidzę bolszewików depczących mu po piętach i czyhających na najdrobniejszy błąd każdego dobrego człowieka. Wydaje się, że Ossendowski pisze suchym, reporterskim językiem, ale jednocześnie ten język jest tak plastyczny i pełen treści, że czasami ma się wrażenie, że czuć w nim i przenikający do szpiku mroźny wiatr i słodycz pitej w jurcie herbaty i ten wiatr pędzący stada jaków przez tybetańskie przełęcze. Jestem dopiero w połowie książki, a już wiem, że po pierwsze to nie będzie moja ostatnia książka Ossendowskiego, a po drugie będzie to jedna z lepszych książek tego roku w mojej tegorocznej biblioteczce (no chyba, że kolejne książki Ossendowskiego okażą się jeszcze lepsze).
Tak, radio fajne jest. I pewnie jeszcze parę, albo paręnaście, powodów by się znalazło, ale na dziś starczy. Tak naprawdę, słuchając radia teraz coraz więcej, wracam poniekąd do czasów młodości, kiedy słuchałem go niemal bez przerwy. No, z przerwami na słuchanie kaset z Walkmana, a potem płyt z Discmana. Teraz na płyty trochę nie mam czasu, ale na radio parę chwil się znajdzie. Bo ono fajne jest.</span></span></div>
Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-34300715214376737112020-01-23T10:28:00.000+01:002020-01-23T10:28:35.252+01:00Po co tacie okulary, czyli scenka wieczorna<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpmUI9yrPLLmdL2zvnLwi0a9y5yxNG7mc7MQYzZzWJinkYwMJmAP_nhz6_LTNZmqJ1Nft0wUoD_ozeBloi_CZJqWeMcs5RKCodZDUeBBIPc3Cu__Lz5mlSsm8rsKssjPVJ3_Zkpn3lE8U/s1600/eef1fc800acc68b91562b1f49230e1f7.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="747" data-original-width="750" height="318" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpmUI9yrPLLmdL2zvnLwi0a9y5yxNG7mc7MQYzZzWJinkYwMJmAP_nhz6_LTNZmqJ1Nft0wUoD_ozeBloi_CZJqWeMcs5RKCodZDUeBBIPc3Cu__Lz5mlSsm8rsKssjPVJ3_Zkpn3lE8U/s320/eef1fc800acc68b91562b1f49230e1f7.jpg" width="320" /></a></div>
Sytuacja wygląda tak: wieczór, maluchy w łóżkach, ja na podłodze z książką na kolanach.<br />
Otwieram książkę, wybieramy bajkę do czytania. Wybór pada na "The Black Beauty", bo czasami dziewczynom przychodzi chrapka na czytanie po angielsku.<br />
Zaczynam czytać pierwsze zdaniem, a Helka wypala z pierwszym pytaniem wieczoru:<br />
- Tato, a po co Ci okulary?<br />
- Żebym lepiej widział literki i mógł wam czytać bajki - zdejmuję okulary na chwilę, żeby zademonstrować jak bardzo nie widzę literek, kiedy nie mam ich na nosie.<br />
- Tato, a ty możesz jeść marchewki? - pada drugie pytanie, pozornie bez związku.<br />
- Nie, po marchewkach źle się czuję.<br />
Na to włącza się Dośka:<br />
- To dlatego masz okulary!<br />
I jakby się umówiły, razem recytują puentę ich ulubionego dowcipu:<br />
- Bo nie ma królików w okularach!<br />
<br />
Oczywiście czytanie bajki odsuwa się w czasie, bo trzeba się wystarczająco wyśmiać z żartu. Nie wiem, czy się na to umówiły, ale wyszło im paradnie.<br />
<br />
PS. A jeśli ktoś nie znał dowcipu o tym dlaczego marchewka jest dobra na wzrok, przepraszam za zdradzenie puenty ;)Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8489398021567403331.post-6320016192306836582020-01-01T09:06:00.000+01:002020-01-01T09:33:07.686+01:00Z hukiem w 2020Ładny nam nastał rok. Taki okrągły z nazwy. I pełen nowych znaczeń i nadziei. I na pewno przełomowy.<br />
<br />
Chociaż dla nas trudniej będzie chyba w najbliższym czasie o rok bardziej przełomowy niż ten, który właśnie się skończył. Taki niepozorny 2019, a jednak dla nas był rokiem wyjątkowego znaczenia. Szczególnie jego druga połowa obfitowała w dość nieoczekiwane i gwałtowne zdarzenia, które doprowadziły do tego, że z Futraków Irlandzkich staliśmy się Futrakami Polskimi. Osiedliśmy na wiosce, a pięknym, płaskim, polskim Mazowszu - w odróżnieniu od też pięknego, acz pociętego wzgórzami i dolinami czy nawet klifami, południowego wybrzeża Irlandii. To chyba najważniejsza zmiana w naszym życiu, bo cóż może być równie ważnego jak przeniesienie całej rodziny i całego dobytku (jakikolwiek by on nie był) o prawie 1900 kilometrów i wskoczenie w zupełnie nową rzeczywistość? Możliwe, że narodziny dziecka, a szczególnie bliźniaków, czy trojaczków, byłyby równie (lub bardziej ) przełomowym wydarzeniem, ale nic takiego się nie wydarzyło i na razie na takie przypadki się nie zanosi, więc uznajmy, że przeprowadzka do Polski była najważniejszym wydarzeniem w futraczym życiu w roku 2019.<br />
Ale przecież nie jedynym.<br />
<br />
Zanim do tego doszło, spore zmiany dotknęły też naszych dzieci. Najpierw Franek wrócił do Polski przecierać nam szlaki. Potem Zuzka poszła do gimnazjum, co było już dla nas mniejszym szokiem po doświadczeniu pójścia Franka do gimnazjum kilka lat wcześniej. A parę dni później nasza najmłodsza Dośka poszła do szkoły, na razie tylko do zerówki (zwanej w Irlandii Junior Infants), ale zawsze. Wprawdzie długo się nie nachodziły do nowych szkół, ale zawsze to było dość poważne przeżycie w ich krótkim przecież jeszcze życiu.<br />
<br />
Dla mnie osobiście najważniejsze wydarzenie ubiegłego roku to rozpoczęcie pracy w Polskim Radiu. Jak się okazuje moje umiejętności i doświadczenie w układaniu liter i zdań we właściwej kolejności komuś się jeszcze przydadzą, a nawet są tacy, którzy są chętni zapłacić mi za to jakieś pieniądze. Trudno się było oprzeć i w ten sposób od października piszę wiadomości, które można potem usłyszeć w stacjach Polskiego Radia. Oczywiście, nie są to arcydzieła literatury, ani nawet nie perełki dziennikarstwa, ale wcale mnie to nie martwi. Mam pracę, którą lubię, za którą dostaję pieniądze i jeszcze do tego bajerancką przepustkę do budynku, do którego nie każdy może wejść. W porównaniu do ostatnich dwóch i pół roku, kiedy wskutek wypadku nie pracowałem i coraz bardziej się frustrowałem, że nie ma dla mnie pracy i płacy, rok 2019 przyniósł pewną miłą odmianę. A na plus poczytuję sobie fakt, że jeżdżąc do pracy pociągami mam czas na poczytanie książek, posłuchanie muzyki, a czasami na zwykłe pogapienie się w okno i zaplanowanie tego, co trzeba jeszcze zrobić w naszym nowym domu.<br />
<br />
Właśnie... dom...<br />
W roku 2019 po raz pierwszy w życiu staliśmy się właścicielami domu. Takiego pełną gębą i naprawdę wspaniałego. Takiego, który swobodnie pomieści nas i do tego licznych gości. Takiego, gdzie każdy znajdzie miejsce dla siebie, a który ma też miejsce dla nas wszystkich wspólnie i razem. Takiego, który stoi na uboczu, w ciszy i głuszy, a z którego jednocześnie do cywilizacji dojeżdża się sprawnie i szybko. Wiem, wiem.... nie ma domów idealnych, ale ten, w którym mieszkamy bardzo mocno zbliża się do ideału. Przynajmniej dla nas.<br />
<br />
Z ważnych wydarzeń ubiegłego roku, w kolejności zupełnie przypadkowej... Pierwsza Wigilia u nas z całą rodziną mieszczącą się za stołem, pierwszy mój trening strzelecki, na którym okazało się, że jestem całkiem niezły w strzelaniu z wielkiego Magnum, pierwsza od 13 lat możliwość "wpadnięcia" do rodziców czy rodzeństwa na kawę, obiad czy na zwykłe pogaduszki, doświadczenie życia bez samochodu, znacznie bardziej intensywne doświadczenie przeprowadzki 13-letniego dorobku (żeby nie powiedzieć urobku) irlandzkiego do Polski i pakowania, a potem rozpakowania dziesiątek pudeł i pudełeczek (część nadal oczekuje na swoją kolej skrzętnie ukryta w tajemnych miejscach naszego domostwa), blaski i cienie posiadania kota (niestety ze względu na moje uczulenie jedynie zewnętrznego). No i jeszcze były fantastyczne wakacje połączone ze zwiedzaniem tego i owego, udział naszych córek w festiwalu Waterford Walls (młodszych jako małe hostessy, starszej jako asystentki artystki), występy muzyczno-wokalne Zuzki (i czasami Iwki), wzloty i upadki Franka i jeszcze tysiące innych ważnych wydarzeń, które ten rok ukształtowały.<br />
Z takich mniej radosnych.... konieczność pożegnania z przyjaciółmi w Irlandii (mając nadzieję, że nie oznacza to zerwania kontaktów, bo wiecie... mamy duży dom, a samoloty latają nadal), wyrwanie młodszych dzieci, szczególnie Zuzki, spośród ich przyjaciół i znajomych, oddalenie od morza i gór, i ogólne lekkie zdziwienie rozmiarami Polski, w której mamy takie wrażenie, że wszystko jest daleko, nawet jak ludziom mieszkającym tutaj wydaje się, że jest blisko. No i pierwszy rok bez Wintervala, albo pierwszy Winterval bez nas - trochę nam brakowało pierniczenia i tej atmosfery, na tyle bardzo, że nie omieszkaliśmy w domu upiec pierniczków.<br />
<br />
No i chyba jedna z największych tegorocznych zmian - Sylwester spędzony w łóżku na śpiocha, bo o 4:30 trzeba wstać do pracy. W końcu te wiadomości dla radia same się nie napiszą, nie? Od czasów dzieciństwa to pierwszy taki mój przypadek, a od czasu pamiętnego Sylwestra spędzonego z ówczesną "jeszcze-nie-zoną" to pierwszy raz kiedy nie wypiłem ani kawałka szampana, ani innego alkoholu. Jeszcze nie wiem, czy taki ewenement zaliczyć do pozytywów czy negatywów.<br />
Zanim świat się obudzi i to przeczyta, mam jeszcze parę chwil na zastanowienie się.<br />
A tymczasem do poczytania w nowym roku, oby częściej niż w ubiegłym.Krzysiekhttp://www.blogger.com/profile/17430444988190113954noreply@blogger.com1