Nie, w tytule wcale nie ma błędu. Kiełbasa była i była właśnie piaseczna, a nie "z Piaseczna".
Ale po kolei.
Najpierw okazało się, że będę miał wolny weekend. I ten wolny weekend wypadnie akurat w sobotę i niedzielę. Aż żal byłoby nie skorzystać, więc należało zaplanować fantastyczną wycieczkę, co sprawnie z żoną zrobiliśmy.
A oprócz wycieczki zaplanowaliśmy małą niespodziankę. W zasadzie zaplanowała Iwka, a ja tylko wykonałem pewną część.
Plan był taki: jedziemy na plac zabaw w Bonmahon, potem zmęczeni szaleństwami przenosimy się za wydmę na plażę, gdzie dzieci zachęcone palącym słońcem i widokiem przyjemnie chłodzącego morza będą szalały jeszcze bardziej, a gdy zmęczone przybiegną się posilić zaserwujemy im grillowaną kiełbaskę. Plan oczywiście zakładał świetną pogodę oraz pewien element zaskoczenia w postaci właśnie grillowanych atrakcji, które tym większym zaskoczeniem miał być, że nie posiadamy żadnego grilla.
Zatem dziś rano kiedy jeszcze familia wylegiwała się w pieleszach, skoczyłem kupić podręcznego jednorazowego grilla, który idealnie komponowałby się z wczoraj zakupionymi przez małżonkę kiełbaskami. Słońce przygrzewało miło, chmury tylko co jakiś czas przynosiły chwilową ulgę, czyli wszystko wyglądało idealnie.
Potem było śniadanie, pakowanie, wyskok na kawkę do zamku naszego lokalnego, powrót do domu po zapomniany parasol, szybkie wpadnięcie do znajomych, aby oddać im zostawione u nas rzeczy (bo to po drodze) i już jazda do Bonmahon.
A w Bonmahon... trochę wiało... no potem wiało jeszcze bardziej trochę... a nawet jak zaczęło wiać zdecydowanie mocniej niż trochę nie zraziło nas to i z placu zabaw zabraliśmy dzieci i babcię na plażę.
Plaża, jak to czasami plaża ma zwyczaju, położona jest za wydmą. A wydma, jak to wydmy mają w zwyczaju, przeważnie chroni od wiatru. Ta wydma też chroniła, a mimo to za nią trochę wiało. Jak się okazało, na plaży (niechronionej przecież już wydmą) wieje ani nie trochę, ani nie mocniej, tylko tak, że nawet latawiec odmówił posłuszeństwa i stwierdził, że przy dziesięciu w skali Bof... Beau... Boeau... no przy silnym wietrze to on sobie poleży na piasku i nie będzie latał.
Cóż, jego prawo, ja go do przemierzania przestworzy zmuszał nie będę.
A skoro nie latawcem to postanowiłem się zająć grillem. Wprawdzie dzieci jeść nie wołały, ale jakieś podejrzane ciemniejsze chmury na horyzoncie kazały postąpić rozsądnie i nie czekać z rozpalaniem na to, co z nich kapnie.
Powiadam wam! Rozpalenie grilla przy silnym wietrze to nie jest w kij (nomen omen) dmuchał. Rozpalenie jednorazowego grilla przy jakimkolwiek wietrze to już sztuka godna mistrzów. Wymagało to: zaprzęgnięcia Franka do kopania dołu, wymoszczenia i otoczenia go kamieniami (dołu, nie Franka), w calu ochrony ognia przed wiatrem, rozłożenia parasola (tym razem przeciwwiatrowego a nie przeciwsłonecznego), ustawienia zapalniczki na największy płomień, manewrowania grillem w taki sposób, aby akurat był ustawiony dnem do wiatru, poparzenia sobie trochę palców przy 183. próbie zapalenia zapalniczki.
W końcu udało się! Zapłonął ogniem wielkim, choć szarpanym przez wściekłe podmuchy.
Zatem kiełbaski na grilla i czekamy. Długo nie poczekaliśmy, bo podsycany wiatrem ogień szybko nam je spalił, a zapach pieczystego skłaniał młodzież do zadawania coraz częstszych pytań: "Kiedy będziemy jeść?"
Zjedliśmy szybko, na tyle szybko, że przy operacji zdejmowania kiełbasek z grilla jedna obtoczyła się w piasku, a całą resztę jak się okazało piaskiem oprószył wiatr. I stąd właśnie kiełbasa piaseczna :)
Nie powiem... jak na wegetarian przystało wcinaliśmy ją z prawdziwym zapałem, tym większym, że wiatr coraz bardziej upierał się nam urwać głowy, a z chmur zaczynało coś kapać.
Potem były już tylko tradycyjne lody po drodze do domu i wycieczki koniec.
Ale po kolei.
Najpierw okazało się, że będę miał wolny weekend. I ten wolny weekend wypadnie akurat w sobotę i niedzielę. Aż żal byłoby nie skorzystać, więc należało zaplanować fantastyczną wycieczkę, co sprawnie z żoną zrobiliśmy.
A oprócz wycieczki zaplanowaliśmy małą niespodziankę. W zasadzie zaplanowała Iwka, a ja tylko wykonałem pewną część.
Plan był taki: jedziemy na plac zabaw w Bonmahon, potem zmęczeni szaleństwami przenosimy się za wydmę na plażę, gdzie dzieci zachęcone palącym słońcem i widokiem przyjemnie chłodzącego morza będą szalały jeszcze bardziej, a gdy zmęczone przybiegną się posilić zaserwujemy im grillowaną kiełbaskę. Plan oczywiście zakładał świetną pogodę oraz pewien element zaskoczenia w postaci właśnie grillowanych atrakcji, które tym większym zaskoczeniem miał być, że nie posiadamy żadnego grilla.
Zatem dziś rano kiedy jeszcze familia wylegiwała się w pieleszach, skoczyłem kupić podręcznego jednorazowego grilla, który idealnie komponowałby się z wczoraj zakupionymi przez małżonkę kiełbaskami. Słońce przygrzewało miło, chmury tylko co jakiś czas przynosiły chwilową ulgę, czyli wszystko wyglądało idealnie.
Potem było śniadanie, pakowanie, wyskok na kawkę do zamku naszego lokalnego, powrót do domu po zapomniany parasol, szybkie wpadnięcie do znajomych, aby oddać im zostawione u nas rzeczy (bo to po drodze) i już jazda do Bonmahon.
A w Bonmahon... trochę wiało... no potem wiało jeszcze bardziej trochę... a nawet jak zaczęło wiać zdecydowanie mocniej niż trochę nie zraziło nas to i z placu zabaw zabraliśmy dzieci i babcię na plażę.
Plaża, jak to czasami plaża ma zwyczaju, położona jest za wydmą. A wydma, jak to wydmy mają w zwyczaju, przeważnie chroni od wiatru. Ta wydma też chroniła, a mimo to za nią trochę wiało. Jak się okazało, na plaży (niechronionej przecież już wydmą) wieje ani nie trochę, ani nie mocniej, tylko tak, że nawet latawiec odmówił posłuszeństwa i stwierdził, że przy dziesięciu w skali Bof... Beau... Boeau... no przy silnym wietrze to on sobie poleży na piasku i nie będzie latał.
Cóż, jego prawo, ja go do przemierzania przestworzy zmuszał nie będę.
A skoro nie latawcem to postanowiłem się zająć grillem. Wprawdzie dzieci jeść nie wołały, ale jakieś podejrzane ciemniejsze chmury na horyzoncie kazały postąpić rozsądnie i nie czekać z rozpalaniem na to, co z nich kapnie.
Powiadam wam! Rozpalenie grilla przy silnym wietrze to nie jest w kij (nomen omen) dmuchał. Rozpalenie jednorazowego grilla przy jakimkolwiek wietrze to już sztuka godna mistrzów. Wymagało to: zaprzęgnięcia Franka do kopania dołu, wymoszczenia i otoczenia go kamieniami (dołu, nie Franka), w calu ochrony ognia przed wiatrem, rozłożenia parasola (tym razem przeciwwiatrowego a nie przeciwsłonecznego), ustawienia zapalniczki na największy płomień, manewrowania grillem w taki sposób, aby akurat był ustawiony dnem do wiatru, poparzenia sobie trochę palców przy 183. próbie zapalenia zapalniczki.
W końcu udało się! Zapłonął ogniem wielkim, choć szarpanym przez wściekłe podmuchy.
Zatem kiełbaski na grilla i czekamy. Długo nie poczekaliśmy, bo podsycany wiatrem ogień szybko nam je spalił, a zapach pieczystego skłaniał młodzież do zadawania coraz częstszych pytań: "Kiedy będziemy jeść?"
Zjedliśmy szybko, na tyle szybko, że przy operacji zdejmowania kiełbasek z grilla jedna obtoczyła się w piasku, a całą resztę jak się okazało piaskiem oprószył wiatr. I stąd właśnie kiełbasa piaseczna :)
Nie powiem... jak na wegetarian przystało wcinaliśmy ją z prawdziwym zapałem, tym większym, że wiatr coraz bardziej upierał się nam urwać głowy, a z chmur zaczynało coś kapać.
Potem były już tylko tradycyjne lody po drodze do domu i wycieczki koniec.
Wiele lat temu, na jednym z wakacyjnych ognisk wszyscy ze smakiem zajadli się kiełbaską z musztardą. Tylko rano nikt już musztardy jeść nie chciał, jak odkrył w niej ogrom igliwia z chojaków:) I choć wiele jeszcze ognisk było, to właśnie to jedno utkwiło szczególnie w pamięci...Oby więc wasza kiełbasa piaseczna była właśnie taką "musztardą z igliwiem";)
OdpowiedzUsuńMałgosia
Bardzo sympatycznie opisane. Jak zwykle. Pozdrawiam zza miedzy ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. Przyznaję bez bicia, że ten kawałek z skali pana na B. inspirowałem trochę Twoimi "trudnymi słowami" :)
OdpowiedzUsuń