W niedzielę, wracając z Dublina i korzystając z całkiem przyjemnego słońca przejechaliśmy przez Góry Wicklow. Najpierw zaskoczyły nas bliskością od Dublina. 15 minut obwodnicą + 10 minut pod górkę i już byliśmy w górach. Wprawdzie do polskich Karkonoszy czy nawet Sudetów trochę im brakuje, bardziej przypominają bieszczadzkie połoniny, ale jak się nie ma co się lubi...
Słońce grzało, ale nie spociliśmy się zbytnio bo wiatr skutecznie chłodził głowy i rozwiewał włosy przy okazji łopocząc luźniejszymi fragmentami odzieży. Tak, wiatr dało się zauważyć, a raczej nie dało się nie zauważyć. Wiało dość mocno, a im wyżej w góry, tym mocniej. A kiedy dotarliśmy do przełęczy Sally Gap (http://www.visitwicklow.ie/attractions/sally_gap_lough_tay.htm) wiało już na tyle, że Franek z samochodu nie wyszedł, dziewczyny schowały się po dwóch minutach, a ja wytrzymałem jakieś 7. Zrobiłem kilka zdjęć i trzymając czapkę szybko wróciłem w bezpieczne zacisze Opla.
Potem było już coraz bardziej z górki i wiatr coraz mniej porywisty, a widoki co chwila zachwycające. A to powalone drzewa, a to wodospad, a to głazy malowniczo rozrzucone po zboczu. Takie tam widoczki.
Napatrzwszy oczy dojechaliśmy w końcu do Glendalough, czyli Doliny Dwóch Jezior (http://pl.wikipedia.org/wiki/Glendalough). W dolinie można zwiedzić też ruiny klasztoru, ale to zaliczyliśmy już jakiś czas temu, kiedy Zuzka jeszcze niemowlęciem była (http://futraki.blox.pl/2007/08/Wlasnie-w-takie-dni-jestem-gdzies-blizej-nieba.html), a teraz mieliśmy bardziej "naturalny" nastrój.
Wybraliśmy najłatwiejszą trasę wzdłuż Jeziora Górnego i ruszyliśmy dzielnie, wcześniej obsiadając ogromną tuję.
Trasa wymagająca nie była, właśnie taka spacerowa, w cieniu sosnowego lasu i z niespodzianką na koniec - ruinami starej kopalni i wioski górniczej.
Franek nie omieszkał zebrać kilku okazów wydobywanych tam kiedyś kwarcu, rudy miedzi i cynku, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy z powrotem. Dzieci zachęcone wizją frytek w parkingowym barze nawet nie narzekały na bolące nogi ani na zmęczenie, tylko dzielnie maszerowały podziwiając a to jakieś wielkie drzewa, a to rozwijające się paprocie, a to skaliste zwały z kamieniami wielkości Franka, albo dwóch.
A na koniec wesołe miny poświadczyły, że warto było.
Wszystkie zdjęcia z gór Wicklow i Glendalough tutaj. A kolejne wyprawy bliższe lub dalsze już wkrótce.
Słońce grzało, ale nie spociliśmy się zbytnio bo wiatr skutecznie chłodził głowy i rozwiewał włosy przy okazji łopocząc luźniejszymi fragmentami odzieży. Tak, wiatr dało się zauważyć, a raczej nie dało się nie zauważyć. Wiało dość mocno, a im wyżej w góry, tym mocniej. A kiedy dotarliśmy do przełęczy Sally Gap (http://www.visitwicklow.ie/attractions/sally_gap_lough_tay.htm) wiało już na tyle, że Franek z samochodu nie wyszedł, dziewczyny schowały się po dwóch minutach, a ja wytrzymałem jakieś 7. Zrobiłem kilka zdjęć i trzymając czapkę szybko wróciłem w bezpieczne zacisze Opla.
Potem było już coraz bardziej z górki i wiatr coraz mniej porywisty, a widoki co chwila zachwycające. A to powalone drzewa, a to wodospad, a to głazy malowniczo rozrzucone po zboczu. Takie tam widoczki.
Napatrzwszy oczy dojechaliśmy w końcu do Glendalough, czyli Doliny Dwóch Jezior (http://pl.wikipedia.org/wiki/Glendalough). W dolinie można zwiedzić też ruiny klasztoru, ale to zaliczyliśmy już jakiś czas temu, kiedy Zuzka jeszcze niemowlęciem była (http://futraki.blox.pl/2007/08/Wlasnie-w-takie-dni-jestem-gdzies-blizej-nieba.html), a teraz mieliśmy bardziej "naturalny" nastrój.
Wybraliśmy najłatwiejszą trasę wzdłuż Jeziora Górnego i ruszyliśmy dzielnie, wcześniej obsiadając ogromną tuję.
Trasa wymagająca nie była, właśnie taka spacerowa, w cieniu sosnowego lasu i z niespodzianką na koniec - ruinami starej kopalni i wioski górniczej.
Franek nie omieszkał zebrać kilku okazów wydobywanych tam kiedyś kwarcu, rudy miedzi i cynku, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy z powrotem. Dzieci zachęcone wizją frytek w parkingowym barze nawet nie narzekały na bolące nogi ani na zmęczenie, tylko dzielnie maszerowały podziwiając a to jakieś wielkie drzewa, a to rozwijające się paprocie, a to skaliste zwały z kamieniami wielkości Franka, albo dwóch.
A na koniec wesołe miny poświadczyły, że warto było.
Wszystkie zdjęcia z gór Wicklow i Glendalough tutaj. A kolejne wyprawy bliższe lub dalsze już wkrótce.
Ostatnio przejeżdżając przez Sally Gap nuciłem sobie pod nosem "sally gap sally gap oh sally sally gap" na melodię "lollipop" ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Sally Gap (chociaż to zadupie totalne), w Glendalough czuję się w zasadzie jak u siebie. Bardzo fajne okolice.
Następnym razem jak będziecie tamtędy przejeżdżać wpadnijcie na kawkę. Mieszkam całkiem niedaleko ;)
Pozazdrościć krajobrazów~!
OdpowiedzUsuńA wczoraj 14 maja była rocznica chrztu Franciszka!
Buziczki dla wszystkich - Ela i Ryś