Był taki czas kiedy zdecydowanie mówiłem, że dzieci mieć nie chcę, że małżeństwo to nie dla mnie, że w moim świecie na dzieciarnię nie ma miejsca. Wręcz czasami stwierdzałem, że dzieci nigdy mieć nie będę. Cóż, młody człowiek był , głupi, różne dziwne myśli się w głowie trafiały.
Nawet kiedy poznałem Iwkę takie same miałem zapatrywania na kwestie małżeństwa i dzieci. I co się stało? Tak na mój gust to dorosłem. Zobaczyłem, że tak naprawdę na tej drodze, którą szedłem nic mnie nie czeka czego bym nie znał. Jasne, że mogłem tak dalej, bezpiecznie i bezproblemowo. Tylko, że jakoś zaczęło mnie to uwierać.
No a potem poznałem Franka.
I przestało być bezpiecznie i bezproblemowo, a mnie się spodobało. I okazało się, że to co mnie czeka to wyzwanie większe od wszystkiego, co do tej pory doświadczyłem, że kształtowanie nowego człowieka to zadanie o stopniu trudności jakiego nie znałem do tej pory, że nauczenie go rzeczy, które dla mnie są oczywiste to zdanie czasami ponad moje siły. Jednocześnie zrozumiałem, że w tej grze nie ma opcji poddania się albo pójścia na skróty.
A potem pojawiła się Zuzka i poziom trudności wzrósł nie dwukrotnie, ale dwustukrotnie.
Bo tak naprawdę, jak to się mówi "dzieci to kupa radości z przewagą kupy", ale też niesamowite wyzwanie stojące codziennie, o każdej godzinie przed rodzicem. Czasami to wygląda tak, że trudno uwierzyć, że z tego tak zwanego trudu wychowawczego coś jeszcze będzie, że z tego czy tamtego dziecka coś jeszcze będzie, by po chwili przecierać oczy ze zdumienia kiedy to samo dziecko robi coś tak niesamowitego, że człowiek nie wie czy skakać z radości czy płakać ze szczęścia.
Niedawno Franek zaskoczył mnie wieczorem siedzącego nad książką. Stanął nade mną dziwnie cichy i skupiony, przytulił się i powiedział: "Tato, jak będę dorosły chciałbym być taki jak ty." Nie wiem jak inni rodzice, ale jak dla mnie nie ma lepszego, ani bardziej treściwszego komplementu. Siedziałem nie wiedząc co powiedzieć, totalnie zamurowany, kompletnie zbity z pantałyku, jak to się ładnie mówi. No bo co odpowiedzieć 11-latkowi, który takie rzeczy mówi, nie mam wątpliwości, że szczerze i bezinteresownie.
Zuzka notorycznie popołudniami przychodzi co kilka chwil i wpychając się na kolana mówi: "Tato, chcę się przytulić." I nie ma wtedy dyskusji, to musi być właśnie tu i teraz. Takie "przytulenie" trwa kilka sekund zaledwie, ale mam wrażenie, że dla niej jest najważniejsze na świecie. Zresztą dla mnie też.
Co tu dużo pisać... Z takich chwil składa się to prawdziwe życie. Takich chwil codziennie w pamięci zapisuje się masa. I to one zostaną. Mam nadzieję, że i w pamięci dzieci naszych.
Nawet kiedy poznałem Iwkę takie same miałem zapatrywania na kwestie małżeństwa i dzieci. I co się stało? Tak na mój gust to dorosłem. Zobaczyłem, że tak naprawdę na tej drodze, którą szedłem nic mnie nie czeka czego bym nie znał. Jasne, że mogłem tak dalej, bezpiecznie i bezproblemowo. Tylko, że jakoś zaczęło mnie to uwierać.
No a potem poznałem Franka.
I przestało być bezpiecznie i bezproblemowo, a mnie się spodobało. I okazało się, że to co mnie czeka to wyzwanie większe od wszystkiego, co do tej pory doświadczyłem, że kształtowanie nowego człowieka to zadanie o stopniu trudności jakiego nie znałem do tej pory, że nauczenie go rzeczy, które dla mnie są oczywiste to zdanie czasami ponad moje siły. Jednocześnie zrozumiałem, że w tej grze nie ma opcji poddania się albo pójścia na skróty.
A potem pojawiła się Zuzka i poziom trudności wzrósł nie dwukrotnie, ale dwustukrotnie.
Bo tak naprawdę, jak to się mówi "dzieci to kupa radości z przewagą kupy", ale też niesamowite wyzwanie stojące codziennie, o każdej godzinie przed rodzicem. Czasami to wygląda tak, że trudno uwierzyć, że z tego tak zwanego trudu wychowawczego coś jeszcze będzie, że z tego czy tamtego dziecka coś jeszcze będzie, by po chwili przecierać oczy ze zdumienia kiedy to samo dziecko robi coś tak niesamowitego, że człowiek nie wie czy skakać z radości czy płakać ze szczęścia.
Niedawno Franek zaskoczył mnie wieczorem siedzącego nad książką. Stanął nade mną dziwnie cichy i skupiony, przytulił się i powiedział: "Tato, jak będę dorosły chciałbym być taki jak ty." Nie wiem jak inni rodzice, ale jak dla mnie nie ma lepszego, ani bardziej treściwszego komplementu. Siedziałem nie wiedząc co powiedzieć, totalnie zamurowany, kompletnie zbity z pantałyku, jak to się ładnie mówi. No bo co odpowiedzieć 11-latkowi, który takie rzeczy mówi, nie mam wątpliwości, że szczerze i bezinteresownie.
Zuzka notorycznie popołudniami przychodzi co kilka chwil i wpychając się na kolana mówi: "Tato, chcę się przytulić." I nie ma wtedy dyskusji, to musi być właśnie tu i teraz. Takie "przytulenie" trwa kilka sekund zaledwie, ale mam wrażenie, że dla niej jest najważniejsze na świecie. Zresztą dla mnie też.
Co tu dużo pisać... Z takich chwil składa się to prawdziwe życie. Takich chwil codziennie w pamięci zapisuje się masa. I to one zostaną. Mam nadzieję, że i w pamięci dzieci naszych.
A to nasze dzieciny
w domu
Wigilia 2009
drugie urodziny Zuzki
Luminarum 2009
okolice Mahon Falls
Wielkanoc 2010
rejs po rzece
w parku na Spraoi
w parku bez okazji
Ustanówek 2010
poznańskie ZOO
Wrocław 2010
TRWAJ CHWILO - JESTEŚ PIĘKNA!
OdpowiedzUsuńI to jest to, co wspomina się najmilej na "stare" lata...
DAJĄC OTRZYMUJE SIĘ STUKROTNIE! Miłość macierzyńska i ojcowska owocuje i jest największą uciechą... dla babci i dziadka! Krzysiu bardzo Cię kochamy!!!
TAK TRZYMAĆ!