Do Galway dojechaliśmy zgodnie z planem, oczywiście planem ogólnym zrobionym w zarysie "na kolanie". Również zgodnie z tym samym planem zjedliśmy późny obiad, poprzedzony kilkoma partiami "Pędzących żółwi", czyli gry która dobra jest na każdą okazję i dla każdego zapewniając rozrywkę i emocje, a przy tym będąc na tyle krótką, by zagrać można było właśnie czekając na pyszne gołąbki.
Zjedliśmy co było do zjedzenia, wypiliśmy co było do wypicia, a że nie było sensu siedzieć w hostelu (tym bardziej, że pokój mieliśmy typowo sypialniowy, bez miejsca do posiedzenia nawet), wybyliśmy na miasto. I trzeba przyznać, Galway wieczorową porą jest urocze. Chociaż młodsze od Waterford, wydaje się mieć więcej duszy, więcej zabytków, lepiej wyeksponowanych i ciekawszych. A może to kwestia obycia się z tym co oferuje Waterford?
Faktem niezaprzeczalnym jest to, że w czwartkowy wieczór Galway żyje. Pełne kawiarnie, knajpy, puby, restauracje, sporo ludzi na ulicach i ogólnie atmosfera przyjemna. Porównując to z Waterford, trzeba przyznać, że nasze miasto ma dużo do nadrobienia. Wystarczy się przejść w tygodniu po głównym placu Waterford wieczorową porą, by zobaczyć... no właśnie... wielkie NIC. Główny plac, który powinien tętnić życiem, gdzie ludzie powinni siedzieć w kafejkach, chodzić do knajp na kolacje, spotykać się rodzinami na herbacie, piwie, winie, zamiera wraz z zamknięciem sklepów. Samotni przechodnie przemykający się w sobie tylko znanym celu i poza tym generalna pustka.
Tymczasem w Galway aż się chce zajrzeć do co drugiej knajpy. I jedna nas na tyle skusiła, że zajrzeliśmy. Podobno był to najstarszy pub w mieście, nazywał się King's Head i mieścił się w budynku, który podobno pamięta XIII wiek (tak, nie pomyliłem się w cyferkach rzymskich - chodziło o TRZYNASTY wiek). Oznaczałoby to, że siedzieliśmy w murach, które mogą mieć jakieś 800 lat. Biorąc pod uwagę, że pewnie na przestrzeni wieków kilka razy budynek przebudowano, i tak te lata robią wrażenie. Nie powiem, żeby Guiness smakował jakoś lepiej, ale było miło.
Jako, że dzieci nie mogą siedzieć w pubach dłużej niż do 21:00, po godzinie trzeba było się zbierać. Jeszcze tylko krótki spacerek do hostelu z zahaczeniem o bagażnik samochodu i mogliśmy zacząć zalegać. A przy czym zalegaliśmy to już cicho sza :)
W końcu następnego dnia czekały nas nie lada atrakcje...
Zjedliśmy co było do zjedzenia, wypiliśmy co było do wypicia, a że nie było sensu siedzieć w hostelu (tym bardziej, że pokój mieliśmy typowo sypialniowy, bez miejsca do posiedzenia nawet), wybyliśmy na miasto. I trzeba przyznać, Galway wieczorową porą jest urocze. Chociaż młodsze od Waterford, wydaje się mieć więcej duszy, więcej zabytków, lepiej wyeksponowanych i ciekawszych. A może to kwestia obycia się z tym co oferuje Waterford?
Faktem niezaprzeczalnym jest to, że w czwartkowy wieczór Galway żyje. Pełne kawiarnie, knajpy, puby, restauracje, sporo ludzi na ulicach i ogólnie atmosfera przyjemna. Porównując to z Waterford, trzeba przyznać, że nasze miasto ma dużo do nadrobienia. Wystarczy się przejść w tygodniu po głównym placu Waterford wieczorową porą, by zobaczyć... no właśnie... wielkie NIC. Główny plac, który powinien tętnić życiem, gdzie ludzie powinni siedzieć w kafejkach, chodzić do knajp na kolacje, spotykać się rodzinami na herbacie, piwie, winie, zamiera wraz z zamknięciem sklepów. Samotni przechodnie przemykający się w sobie tylko znanym celu i poza tym generalna pustka.
Tymczasem w Galway aż się chce zajrzeć do co drugiej knajpy. I jedna nas na tyle skusiła, że zajrzeliśmy. Podobno był to najstarszy pub w mieście, nazywał się King's Head i mieścił się w budynku, który podobno pamięta XIII wiek (tak, nie pomyliłem się w cyferkach rzymskich - chodziło o TRZYNASTY wiek). Oznaczałoby to, że siedzieliśmy w murach, które mogą mieć jakieś 800 lat. Biorąc pod uwagę, że pewnie na przestrzeni wieków kilka razy budynek przebudowano, i tak te lata robią wrażenie. Nie powiem, żeby Guiness smakował jakoś lepiej, ale było miło.
Jako, że dzieci nie mogą siedzieć w pubach dłużej niż do 21:00, po godzinie trzeba było się zbierać. Jeszcze tylko krótki spacerek do hostelu z zahaczeniem o bagażnik samochodu i mogliśmy zacząć zalegać. A przy czym zalegaliśmy to już cicho sza :)
W końcu następnego dnia czekały nas nie lada atrakcje...
Komentarze
Prześlij komentarz