Piątek zaczął się od poszukiwania parkingu. I od pierwszych złych oznak wkurzenia na jeżdżenie jednokierunkowymi uliczkami po mieście, którego kompletnie nie znam. GPS nie pomagał, coraz bardziej zniecierpliwione dzieci też nie. Jeden czy dwa parkingi objechaliśmy dookoła jakoś nie znajdując wjazdu i w końcu wylądowaliśmy na parkingu w ILAC Centre, w samym centrum miasta, co potem miało się okazać zgubne nieco w skutkach. Ale co potem, to potem...
Zaparkowaliśmy, poszukaliśmy naszych historyków z IPN, wypiliśmy kawy (rodzice) i soczki (dzieci), zjedliśmy po bułce (wszyscy) i tak posileni wskoczyliśmy do busa objeżdżającego turystycznie stolicę naszej małej wyspy.
I co się okazało...? Że Dublin oprócz tego, że jest wielki i pełen ludzi, jest jeszcze do tego ładny. Stare budynki, urocze kamieniczki, zabytki na prawie każdym kroku. Nie było zbyt wiele czasu, by obejrzeć wszystkie 23 atrakcje, proponowane wzdłuż trasy przejazdu busa, więc wybraliśmy dwie na zasadzie dla każdego coś miłego. Padło na katedrę Św. Patryka i wiktoriański pub Ryan's. Kto dokonywał którego wyboru chyba nie muszę pisać? :)
Tutaj rządzeni są zadowoleni. Mimo zimna na półotwartym pięterku zielonego autobusu.
Tutaj takoż.
Katedra Św. Patryka wrażenie robi. Ilością, jakością i wielkością.
Nowoczesna rzeźba zainspirowała Franka do wykonania tańca nowoczesnego :)
Młoda zadowolona poddana :)
Klasyczny pub Ryan's. Tutaj podobno stołowali się wielcy tego świata, m.in. Bill Clinton i Julia Roberts. Tak przynajmniej napisali w przewodniku. O nas pewnie nie wspomną ani słowa. Nie szkodzi. I tak było smacznie i przyjemnie. Dostaliśmy miły zakątek z własnym okienkiem do baru, wygodną kanapą i starymi zdjęciami do oglądania i komentowania.
No i było intrygujące lustro w drzwiach.
A do tego wszystkiego dobra zupa, pyszna ryba i świeże frytki.
I tym posileni na ciele ruszyliśmy posilić się duchowo na Spotkanie Opłatkowe do Ambasady RP.
Ale zanim tam dotarliśmy, musieliśmy wydostać się z centrum. Wyjeżdżając o 17:30 z parkingu w centrum byliśmy pewni, że mamy duży zapas czasu, że godzina spokojnie wystarczy. 5 kilometrów i 50 minut potem, kiedy podjeżdżaliśmy pod ambasadę, cały luz "zapasu czasu" wyparował. Dobrze, że spóźnionych było więcej. Daliśmy radę obudzić i przebrać zaspaną Zuzkę. Opanować Franka. Rozejrzeć się kogo znamy (prawie nikogo). Przywitać się z panią konsul i zastępcą ambasadora. I odetchnąć spokojnie.
A potem było już tylko miło.
Świątecznie z IPN. Futraki z Anną, Agnieszką i Pawłem. Jeszcze raz dziękujemy za przyjemność poznania was :)
Najedzeni i napici różności parę chwil potem zgarnęliśmy dzieci, które zdążyły się już zaaklimatyzować i zaprzyjaźnić z dziećmi ambasadorskimi i ruszyliśmy na naszą prowincję. Trochę śniegu i lodu po drodze ani trochę nas nie zniechęciło i koło północy wygarnialiśmy śpiące dzieci z samochodu. A niedługo potem sami już spaliśmy.
Wyprawa do Dublina zakończona :)
My też:
OdpowiedzUsuńdziękujemy za przyjemność poznania Was :)
ajajaj
WSZYSTKIM RADOSNYCH i BŁOGOSŁAWIONYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!!