Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2010

Tradycji stało się zadość

Tradycyjnie jak co roku skończyły się Święta Bożego Narodzenia. Tradycyjnie mieliśmy choinkę, prezenty i kupę jedzenia. Także tradycyjnie mieliśmy też trochę spokoju i kupę gości. Z mniej tradycyjnych spraw... w wigilijną noc zamarzła nam woda, więc niektóre naczynia zmywaliśmy z dużą pomocą przyjaciół, a i kąpiele były robione z przyjacielskim pozdrowieniem. Oprócz wody zamarzł nam też akumulator w samochodzie w związku z czym poranna wyprawa do kościoła w sobotę okazała się być wyprawą pieszą. A już zupełnie nietradycyjnie w niedzielę, tzw. drugi dzień świąt, przyszła wiosna. Ptaki się rozśpiewały, nędzne resztki śniegu i lodu szybko spłynęły, zaczęło wiać i lekko kapać z nieba. Słowem, wróciła nasza tradycyjna irlandzka zima :) A jak Boże Narodzenie wyglądało? O tak: Tradycyjna WIGILIA u księdza  tym razem bez ogrzewania, grzaliśmy się miłością wzajemną i ciepłą herbatą :) A po przyjściu do domu tradycyjnie rzuciliśmy się na prezenty. Na temat swoich powiem krótko: będę mi
Gdyby nie gwiazda z Betlejem, jak patrzeć mam na siebie? Gdyby nie gwiazda z Betlejem, jak patrzeć mam na innych? Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej - człowiek nie może siebie sam zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa" Jan Paweł II (Warszawa Plac Zwycięstwa 2 czerwca 1979 r.) Bóg urodził się jako Małe Ludzkie Dziecko. Przyjmij i zachwycaj się tą Tajemnicą Zbawienia. Dla Wszystkich - Wiary, Nadziei, Miłości, i otwarcia się na Łaski Boże. Sił, cierpliwości i łagodności - abyśmy byli godnymi Jego Świadkami.... życzą Futraki :) Niespodziewanie wyschła nam studnia, akumulator spał bez skarpet, nam to nic - Życie jest piękne! Drobiazgi to w porównaniu z TYM co już mamy, dziękujemy też za to czego nie mamy, bo tego nie potrzebujemy lub nie jesteśmy na to gotowi. Mamy TYLKO to TERAZ. Jak to OGR

Dublin - część numer dwa

Piątek zaczął się od poszukiwania parkingu. I od pierwszych złych oznak wkurzenia na jeżdżenie jednokierunkowymi uliczkami po mieście, którego kompletnie nie znam. GPS nie pomagał, coraz bardziej zniecierpliwione dzieci też nie. Jeden czy dwa parkingi objechaliśmy dookoła jakoś nie znajdując wjazdu i w końcu wylądowaliśmy na parkingu w ILAC Centre, w samym centrum miasta, co potem miało się okazać zgubne nieco w skutkach. Ale co potem, to potem... Zaparkowaliśmy, poszukaliśmy naszych historyków z IPN, wypiliśmy kawy (rodzice) i soczki (dzieci), zjedliśmy po bułce (wszyscy) i tak posileni wskoczyliśmy do busa objeżdżającego turystycznie stolicę naszej małej wyspy. I co się okazało...? Że Dublin oprócz tego, że jest wielki i pełen ludzi, jest jeszcze do tego ładny. Stare budynki, urocze kamieniczki, zabytki na prawie każdym kroku. Nie było zbyt wiele czasu, by obejrzeć wszystkie 23 atrakcje, proponowane wzdłuż trasy przejazdu busa, więc wybraliśmy dwie na zasadzie dla każdego coś miłeg

Dublin ładny jest

Wcale nas nie ogarnia świąteczna gorączka. Wcale nie biegamy z obłędem w oczach po sklepach, by wywieźć z nich tysiące niepotrzebnych rzeczy. Wcale nie mamy zamiaru poświęcać naszego cennego czasu na bieganinę w tłumie i obijanie się o setki i tysiące ludzi. I to wcale nie dlatego, że przykład takiej gorączki w wersji jak dla nas ekstremalnej mieliśmy w czwartek i piątek w Dublinie. A szczytem było totalne zagubienie w jednokierunkowych uliczkach "starego miasta" i w konsekwencji przejechanie 5 kilometrów w ciągu 50 minut. Ale od początku... W czwartek dojechaliśmy wieczorową porą, zaparkowaliśmy naszego bolida i poszliśmy na piechotę do centrum. Okazało się, że na nogach wcale nie jest dużo łatwiej się poruszać niż samochodem, ale przynajmniej nie trzeba parkingu szukać (na opisanie poszukiwań wjazdu na parking przydałby się może osobny post...). Obiwszy się o setki spieszących się gdzieś ludzi, wyminąwszy kilka kolejek do bankomatów, podziwiwszy się ilości ludzi, sklepów
Dzisiaj wstałem o 7:30 na roraty. Miałem świeczkę zapaloną na mszy. A jak się skończyła msza to pojechałem do szkoły. I w szkole oglądałem loony toons back in akshin. I skończyłem szkołę wcześniej bo mi leciała krew z nosa.

wybieramy się

Już dziś jak tylko Franek ze szkoły wyjdzie wybieramy się do Dublina na otwarcie wystawy IPN. Tak, tej samej która była w Waterford. Tym razem będziemy ją zwiedzali, będziemy gośćmi i widzami, nie damy się wrobić w żadne oficjałki. Spokojnie obejrzymy wystawę, pogadamy z tym lub tamtym, no i oczywiście zobaczymy czy catering będzie tak dobry jak w Waterford. Spotkamy jeszcze raz Annę, Agnieszkę i Pawła z IPN, powspominamy ich wyprawę nas, posnujemy plany na przyszłość, pogadamy o tym i tamtym. I w zasadzie do wczoraj tak miała się zakończyć nasza wyprawa. Ale wczoraj przyszedł mail z zaproszeniem na Wieczór Opłatkowy w ambasadzie RP w tymże Dublinie. Cóż było robić... najpierw zaczęliśmy szukać tanich hoteli, schronisk, pensjonatów, a potem Iwka zadzwoniła do znajomych... i oszczędziliśmy trochę euro, może będzie okazja za zaoszczędzone coś kupić dzieciom. Bo niejako w prezencie dostaliśmy cały dzień w Dublinie. Po raz pierwszy będzie okazja zwiedzić miasto, zobaczyć coś poza dworcem

bajki-grajki

Siostry dosiadły się do gitar i grają kolędę. Zuzka akompaniuje na harmonijce. Kuba ściga się na PSP. A ja dosiadłem się na chwilę, żeby to opisać. Tak to wygląda na 24 godziny przed wylotem Janików. Są tu zaledwie od czwartkowej nocy, a mam wrażenie, że już tyle dni. I nie to wcale, że już mamy się dość, tylko tyle się wydarzyło, tyle się nagadało... Przylecieli z tak daleka, a mam wrażenie, że wpadli po sąsiedzku. I że wpadać będą co chwila, pogadać, pograć, pooglądać wesele Anety i Ryśka, pośmiać się... A wczoraj na mieście było tak: Dziewczyny bawiły się na zakupach, a reszta w pubie :) Jeszcze 24 godziny. Będzie się działo :)

24h póżniej

Musimy upchać plany wizyty w odcinku czasowym mniejszym o 24 godziny. Ale co ja będę pisać. Wylecą. Przylecą. Dotrą. To i tu będą. W 100%. Na razie bilet przbookowany. Z innego miasta. No ale małe wakacje Janiczki mają i czas i siebie. W końcu to podróż. W końcu ona kształci. Nas też, bo w niej niejako uczestniczymy.

...na dobre rzeczy czeka się długo...

Poczekamy i my. Samolot został odwołany. Siedzimy jak na szpileczkach, a w zasadzie nerwowo się kręcimy po domu. Wielkie ciasto czeka... zjemy je z Janiczkami albo jutro albo w innym gronie. Jeszcze nie wiemy. Siostra i Szwa w kolejce do przebookowania biletów. Decyzja poza nami zupełnie. Będzie co ma być. Amen

plus Dwoje ;)

Wieczorem jadę po Siostrę i Szwagra. Przyjadą się wyspać i wybyczyć i może trochę wyspacerować i wygadać i wypocząć. My się nimi poopiekujemy i podogadzamy im jak umiemy najlepiej. Dzieci nie mogą się doczekać, Franek prosi o pobudkę jak dotrzemy nocą na miejsce, Zuzka cieszy się, że Ciocia i Wujek będą jak się obudzi. Dla szwagra przygotowane kremowe ciasto, dla siostry fasolka po bretońsku. Resztę będziemy dogotowywać. Na codzień żywią się w restauracji Gruba Ryba... więc czym ja mogę ich zaskoczyć.. Dziadkowie zorganizowali dyżury z Jagusią i Jeremim, więc psychicznie też będą pewnie wyluzowani. A mają od czego odpoczywać. Dla kogoś z dwójką dzieci (Jagna trzy latka, i Jeremi w pierwszej klasie) plus zaangażowanego w społeczność lokalną, w życie zawodowe, dla kogoś kto nie umie siedzieć z zaciśniętymi zębami gdy dzieje się źle czy to za płotem, czy to o wiele dalej - umknięcie na Zieloną Wyspę jest jak połączeniem sanatorium-kolonii-rekolekcji-kilkudniowej imprezy. A siostra i szwag

Na początku w innym formacie...

Znacie tę historię. O takiej mniej więcej późnej porze, w Mikołajki 2004 roku, odebrałam list. Mail. No może nie do końca mail. W sumie sama nie wiem. Doszedł do mojej skrzynki pocztowej na portalu randkowym. Z innej skrzynki z tego portalu randkowego. Ktoś wpisał kogo chciałby poznać, ot taka elektroniczna swatka... i na pierwszym miejscu wyskoczył mój randkowiczowy profil. Stało się. Mogliśmy spotkać się w tak wielu miejscach i o wiele wcześniej. Chodziliśmy prawie tymi samymi ścieżkami, jeździliśmy tymi samymi tramwajami, wagarowaliśmy w tych samych kinach, kupowaliśmy w tych samych sklepach, bywaliśmy w podobnych miejscach i przynajmniej na jednym koncercie mogliśmy się spotkać (23 maja 2002, Warszawa, Manu Chao pierwszy raz w Polsce).... mogliśmy się widzieć w poczekalni u dentysty na Marszałkowskiej będąc jeszcze w podstawówce. Poznaliśmy się przez internet. Czyli na początku w formacie .jpg. Teraz jesteśmy głębiej... nie lubimy oboje ani banałów, ani póz, ani hipokryzji. To jed

"Dom Dobry"

Dokładnie 4 lata temu po raz pierwszy zasiedliśmy przed naszym kominkiem w naszym domu. http://futraki.blox.pl/2006/12/Przenosim-sie.html A tak wyglądał nasz salon pięć dni po przeprowadzce A tak wyglądał nasz synek w nowym (wtedy) domu Było to w poniedziałek, dom był pusty, trochę nieoswojony, lekko jeszcze obcy. Teraz, po 4 latach, obrośliśmy w setki, jeśli nie tysiące rzeczy, dom nie ma dla nas tajemnic, czujemy się tutaj... właśnie jak u siebie w domu. I mamy nadzieję, że inni też się tak czują. To nasz pierwszy dom wynajęty w Irlandii i mam nadzieję, że ostatni. Bo nie dość że przeniesienie tych wszystkich gratów wymagałoby zaawansowanej akcji logistyczno-porządkowej, to tak po prostu dobrze nam tutaj, mamy swoje ulubione miejsca, mamy własny niepowtarzalny bałagan, w którym wszystko znajdujemy (we właściwym czasie), mamy domowy klimat, mamy wszystko czego nam trzeba, a nawet więcej. A i naszego landlorda na żadnego innego byśmy nie zamienili. Jak ktoś jeszcze nie był ż

może nad morze?

Korzystając z doskonałej pogody.... chciałoby się zacząć, ale lepiej napisać prawdę :) Pomimo zimnego wiatru i zalegającego śniegu z lodem wybraliśmy się nad morze. Tym razem nie na żadną mniejszą plażę, bo mniejsze drogi ciągle jeszcze są przejezdne inaczej, ale do Tramore, naszego kurortu uczęszczanego w lecie, a o tej porze roku cichego i niemal wymarłego. Pierwszy raz w Irlandii widziałem plażę pokrytą śniegiem. Pierwszy raz widziałem deptak przy plaży pokryty lodem. Pierwszy raz mogliśmy ulepić na plaży bałwana a potem rzucać się śnieżkami. Mogliśmy, ale zabrakło energii wyciąganej skutecznie przez wiatr. Zrobiliśmy więc tylko kilka zdjęć i zawinęliśmy się na obiad do domu.  Zuzka bada konsystencję śniegu i piasku :)  Prezentacja nowych kolorowych getrów Czapa obowiązkowa, a od szyją chusta od Darka Domek jak stał tak stoi, fale jak go atakowały tak atakują A bałwana zamiast na plaży Franek zrobił po domem. Zdjęć brak bo ciemność zapadła. Dziś go jeszcze polepszymy i się pochw

Czwartek 2 Grudnia

Dzisiaj rano poszedłem z Mamą i z Zuzą na miasto. I jak byliśmy na mieście to poszliśmy do charity shopu. Potem byliśmy w Simonie. A po Simonie byliśmy w bibliotece. A za tydzień to ciocia Agata przyjedzie z Polski.

36* lat temu...

... był też pierwszy grudnia. Poczęłam się byłam. Mamo i Tato - dziękuję! Chwała Panu! * sprostowanie 36 lat temu, bo 35 lat skończyłam w sierpniu.

22:46 właśnie odwołali jutro Franka Szkołę :)

Najpierw będzie o chlebie naszym powszednim, chlebie z przepisu Mojej Teściowej, chlebie na który czekają znajomi gdy jest w piecu, lub nie odmawiają skosztować jak dowiedzą się, że to wyrób domowy. Nie pierwszy to chleb z "własnej ręki" bo różne robiłam, na zakwasie żytnim także. Ale ten jest do zrobienia lewą ręką w międzyczasie, prosty jak baranie rogi. No i cudnie się kroi, cudnie smakuje ZAWSZE :) Krzysiek sam go kiedyś uczynił własnoręcznie, bo ja coś innego mieszałam w garach. Trwa to 10 minut (przygotowanie), 30 minut potrzebuje chleb kiedy rośnie, 60 minut się piecze. Znika w zastraszającym tempie :) Potrzebne produkty to : 1 kilo mąki ( pełnoziarnista (2,8e za 2 kilo) i pszenna (ok 1e za kilo) - po fifty-fifty) pół paki - 50g świeżych drożdży (0,35e za 100g) lub 3 paki suchych (0,49 za jedną pakę) no i fantazja czyli : ziarenka słonecznika (2,09 za 300g), dyni (2,05e za 300g), i/lub śliwki (2,95e za 500g) , siemię (nie było ostatnio) Słonecznika idzie pół paki, dyn

zima trzyma

Zima nie odpuszcza. Wprawdzie z tego co widziałem na zdjęciach (na przykład tutaj ) nie jest tak fatalnie jak w Warszawie, ale jak na Irlandię to niemal klęska żywiołowa. Ulice pustawe, bo szkoły zamknięte do odwołania. Nikt się jeszcze bardziej nie spieszy, bo chodniki i często ulice pozamarzane. Każdy wie, że pewnie przez powolną jazdę wszyscy i wszędzie się spóźniają. Opon zimowych do samochodów brak, czyli na jezdniach mamy czasami jazdę figurową w stylu rozpaczliwca. I wychodzi też brak obycia Irlandczyków z taką zimą (dla nas w zasadzie normalną). Postawienie na ostrym podjeździe pod osiedle dwóch samochodów naprzeciwko siebie i zostawienie innym kierowcom wąskiego oblodzonego przejazdu nie jest rozsądne. Tak samo zresztą jak jazda 20 km/h po wzorowo odśnieżonej obwodnicy tylko dlatego bo na poboczu leży 20 cm śniegu. No i ta bezgraniczna u niektórych wiara w potęgę ABS-u czyli działanie na zasadzie "cisnę hamulec i zobaczymy co będzie". Dobrze że chociaż oczu przy tym

na biało

Mieliśmy jechać do Cork na Kongres Forum Polonia. Dzieci miały opiekę, my byliśmy nastawieni pozytywnie, samochód był gotowy. Tylko pogoda miała inne plany. Iwka wstaje, wygląda przez okno i woła: "Rany! Śnieg! Śnieeeg!!!" I faktycznie, Waterford i okolice zsypało. Podobno te okolice to nawet takie dalsze, żeby nie powiedzieć, że całą wyspę. Franek pojechał do polskiej szkoły, ale dzieci za wiele pewnie dziś się nie pojawi, nauczyciele przyjezdni pewnie też nie dotrą. Normalnie kilka centymetrów śniegu i kraj zamiera pod białą pierzyną :) A nasz pojazd wygląda tak: Pilnuje go bardzo groźny bałwan :) Chociaż przy bliższym poznaniu daje się lubić :) Śniegu jeszcze dosypują, więc pewnie popołudniem, jak ubrania wyschną, przed domem stanie drugi bałwan, albo bałwanica :) To tak na szybko, póki jeszcze internetu nie zasypało.

rozjeżdżamy się

Chociaż pogoda raczej jesienna i nie do końca wycieczkom sprzyja, korzystać z samochodu trzeba, nie? I korzystamy w każdej wolnej chwili. Wycieczki małe i duże zostały już zrobione, mniejsze i większe jeszcze w planach bliższych i dalszych. Na pewno w drugi grudniowy weekend gdzieś pojeździmy, bo nawiedzi nas szwagierstwo w postaci Agaty i Kuby. Już obmyślamy gdzie i jak by ich najlepiej zrelaksować :) Tymczasem wyskakujemy tu i tam. Na przykład w zeszły czwartek nad rozfalowany ocean, który się wlewał do małej skalistej zatoczki obok Tramore. O dokładnie tutaj . Wyglądało to mniej więcej tak: Wiało i chlapało, ale dzieciaki były zachwycone. Dorośli w postaci Iwki, Darka i mnie zresztą też. O ile pogoda dopisze, a właśnie wyszło słońce, może i dziś gdzieś skoczymy się dotlenić :)

halo, halo...

Dziś będzie paradoksalnie trochę. Bo fotograficznie i telefonicznie zarazem. Pewnie dla pokolenia naszych dzieci normalne będzie, że telefon ma w sobie aparat, kamerę i setki innych bajerów. Albo raczej, że takiego kombajnu do muzyki, wideo i gier można też przy okazji zadzwonić. Dla mnie to ciągle coś nowego. Ale żeby nie przeciągać, wczoraj zgrałem zdjęcia z naszych telefonów i chętnie je wam pokażemy (no dobra, nie wszystkie, bo tego bloga czytają też dzieci :P) Kolejność przypadkowa :) Imieniny Iwki, wizyta w nowej polskiej knajpie "Koliba", jak dotąd jedynej w Waterford. Jedzenie przepyszne, właściciele przesympatyczni. Zapraszamy :) Przygotowania do Balu Wszystkich Świętych . Zuzka miała być aniołkiem, ostatecznie wystąpiła bez aureoli, ale przed wyjściem dała się namówić na pozowanie. Franek na urodziny, za euro od babci, kupił sobie piłkarzyki. Bilans miesiąca - jeden turniej rozegrany, częsty hałas z przybudówki, zajęcie dla dzieci jest (i dla dorosłych te